Kazanie dla Janusza
Felieton ks. Andrzeja LutraUczestniczymy w eucharystii, sprawowanej w intencji Janusza Głowackiego, pisarza, mistrza słowa, męża, taty i przyjaciela - kazanie wygłoszone na mszy pożegnalnej za Janusza Głowackiego w Kościele Środowisk Twórczych na Placu Teatralnym w Warszawie, odprawionej 10 września 2017 roku o godzinie 19.
Eucharystia jest czymś niezwykłym w wierze chrześcijanina. Bo podczas jej sprawowania staje przed nami życie i śmierć, i zmartwychwstanie. Słowo stało się ciałem i mieszka pomiędzy nami, i tym sposobem Bóg sam staje się więzią, która łączy nas pomiędzy sobą i łączy nas z Bogiem. Eucharystia określa w pewnym sensie odpowiedź na pytanie: co po nas zostanie? Eucharystia opowiada człowiekowi o tym, skąd wyszedł i dokąd zmierza. Eucharystia uczy także człowieka, aby dobrze rozumiał każdą chwilę swojego życia, ażeby mierzył ją miarą właściwą.
Eucharystia trwa w dziejach świata już ponad dwa tysiące lat. Ten mały kawałek chleba połączony z kilkoma kroplami wina, powierzony kruchej wolności człowieka, powierzony na dobre i na złe. (Por. J. Tischner, Rekolekcje paryskie, Wydawnictwo Znak)
Eucharystia świadczy o Bogu. Ale świadczy ona także o człowieku. O tym, że mimo upadków jest to jednak istota zdolna do wierności. Że człowiek - mimo wszystko - jest istotą wiary-godną. I stąd płynie nasza nadzieja. Jako chrześcijanin mówię o niej: nadzieja eucharystyczna.
Dlatego tak ważne jest, że dziś w trakcie tej najważniejszej dla chrześcijan godziny, która łączy, a nie dzieli, bo gdyby dzieliła przeczyłaby sobie, modlimy się za Janusza Głowackiego.
Dzięki niemu nasza doczesność była lepsza, piękniejsza, oryginalniejsza, dowcipniejsza, mądrzejsza, czasami weselsza, a niekiedy smutna, refleksyjna. Można z nim było pogadać, mówiąc slangiem kościelnym: "ubogacić się" jego słowem; ale można też było wspólnie posiedzieć przy stoliku w Czytelniku i sobie mądrze pomilczeć. Naprawdę z Januszem swobodnie rozmawiało się o wszystkim i swobodnie milczało się, też o wszystkim.
Najcelniej opisał kilka dni temu Januszowe wybory duchowe Kazimierz Kutz. Patronami literackimi Janusza byli Izaak Babel i Antoni Czechow. I polscy skamandryci; wyrósł w "oparach absurdu" Słonimskiego i Tuwima, którzy szydzili z polskiej bogoojczyźnianej głupoty i bawili się polszczyzną jak dzieci. Babel opisywał okropności wojny radziecko-polskiej z chłodem obiektywu kamery, jakby zwały trupów były straganami z jarzynami. Osiągnął literacki efekt absurdu jak nikt przed nim, za co Stalin odebrał mu życie. Wielbił Czechowa za czułość i tkliwość do bezradności człowieka. Jego bezgranicznie smutne sztuki były komediami. Janusz szedł ich drogą.
Zwalista, potężna sylwetka, ogromne dłonie, a jednocześnie delikatność, subtelność, lekkie zawstydzenie, czasami duże zawstydzenie, ironiczny, filuterny uśmiech
Wiele wspólnych, wspaniałych chwil, chyba nie da się uciec od wątków osobistych. Wspomnienia. Znajomość i przyjaźń z Januszem to jedna z najpiękniejszych przygód mojego życia. Ważny to dla mnie czas, wiele trudności przeżyłem dzięki niemu. Uczył dystansu do świata. Słuchałem go z zaciekawieniem, był mądrym i dobrym człowiekiem. Najtrudniej miałem, kiedy zaczął wypytywać o Kościół. Wyczuł te moje trudności, i przestał pytać. Mówił tylko: "Nie będę cię pytał, bo i tak wiem co myślisz". A jednocześnie był bardzo wrażliwy - i chcę to mocno podkreślić - na łajdactwo, niesprawiedliwość, podłość ludzką, reagował zawsze, jak człowieka gnojono publicznie. Dlatego zresztą tak mocno zaangażował się w pisanie scenariusza filmu o Lechu Wałęsie, dla Andrzeja Wajdy. I Wajda, i Janusz zdążyli zrealizować ten film w ostatniej chwili. Wiedział co to znaczy conradowskie - "krwawienie po ukłuciu". Rozumiał złożoność ludzkich losów, bezradność, heroizm, strach, zwodnicze nadzieje, rozpaczliwe rozczarowania. Obawiał się tych wszystkich "grzeszników usprawiedliwionych przez wiarę" - dla których własna dziejowa doniosłość jest funkcją cudzego upadku. Janusz nigdy nie moralizował, patrzył jedynie z wielką przenikliwością na świat i człowieka. "Ludzie się ludzcy" - ostrzega aresztowany Wałęsa swoją żonę. Janusz wymyślił te frazę "Ludzie są ludzcy" na użytek filmu Wajdy, ale ona doskonale oddaje jak postrzegał świat i ludzi. Było to spojrzenie bardzo sceptyczne, ale nigdy fatalistyczne. Cnota sąsiaduje z grzechem, heroizm z bezmyślnym wymachiwaniem szabelką, mądry patriotyzm wypychany jest przez narodową tromtadrację, a rozsądek często przegrywa z jazgotliwym pustosłowiem. Wiele pisano i mówiono o ironii Janusza, niewiele zaś o tonacji współczucia i pochylenia się nad losem bliźniego, współobecnej w jego twórczości na zasadzie paradoksu z ironią, a nawet z szyderstwem. Przecież ciepło jego pisarstwa przenosi nas w przestrzeń miłosierdzia, a Bóg jest nieskończenie miłosierny. Współczucie od ludzi do ludzi, od nieba do ziemi, od mgnienia do mgnienia. W swoim pisarstwie dochodził od absurdu do prawdy. Albo od prawdy do absurdu. Bohaterowie siedzą na ławeczce w parku i tęsknią: za miłością, za łóżkiem, za pościelą, za ciotką na Greenpoincie, za sensem.
Pisał o bezsenności, o pogubieniu. Polak Pchełka, rosyjski Żyd Sasza i Anita z Puerto Rico. "Antygona w Nowym Jorku". Komedia o rozpaczy. Bo Janusz zawsze był po stronie przegranych. Kopciuszek ma odwagę powiedzieć NIE - prowokacjom, manipulacjom - i pozornie przegrywa. Trójka w "Antygonie" też jest przegrana, ale zachowuje jakąś resztkę nadziei. Mówił Janusz: "A Anita jest sama miłością. Też przegrywa. Ale wierzy, że każdy człowiek, jeżeli już na nic innego, to zasługuje na własny grób". Po tych słowach zapytałem Janusza: "Zostawiasz bohaterom nadzieję i wiarę. Czy ktoś ci kiedyś mówił, że twoje sztuki są chrześcijańskie?" "Tego to raczej nie" - odpowiada Janusz. "Więc ja ci to mówię" - powiedziałem z pewnością siebie. "Znaczy pójdę do nieba?" - zapytał z tym swoim uśmiechem. Masz duże szanse, Januszu, wierzę że już tam jesteś, i patrzysz na nas, na ten dzisiejszy wieczór zaśmiewając się trochę. Tu msza, w Krakowie o tej samej porze, też o 19.00 w Teatrze im. Słowackiego rozpoczęło się - uwaga! - narodowe czytanie "Rejsu", a kilkaset metrów dalej odbywają się właśnie całkiem inne uroczystości. Scenariusz Janusza. Napisał kiedyś, że podoba mu się, jak prawosławni mówią, że idą na cmentarz nie do grobu, ale np. do Siergieja Jesienina. I to jest generalnie chrześcijańskie podejście - wierzymy, ja wierzę, że istnieje inne życie po śmierci.
Czuwanie, oczekiwanie na Niego, Zbawiciela, bo nie wiemy o jakiej porze dnia przyjdzie. Nasze życie wieczne rozpoczyna się teraz. Nie po śmierci! Żyjemy życiem wiecznym. Śmierć to przejście. Ta paschalna prawda trudna jest do przyjęcia, nawet dla ludzi wierzących. Cień niepewności znaczy każde z naszych przeżyć. Tak jest także z wiarą. Wątpliwości należy traktować jako nieuniknione, wątpliwości są nieodłącznym elementem wiary. Jeśli wszystko już wiem o Bogu, to znaczy że jestem daleko od Niego, a może nawet zagubiłem Go.
Jak w zamku Bergmanowskim wszyscy czekamy na nieuchronnego gościa - na śmierć. Wstęga Moebiusa to uniwersalna metafora: przedstawia ona formy geometryczne w postaci przestrzennej ósemki - forma ta ma pozornie dwie strony - w rzeczywistości można ruchem ciągłym przejść z jednej strony na drugą. (...). Niby dwie strony a jedna. Bo wszyscy jesteśmy świadomi swojego umierania, z każdym dniem- niby dwie strony a jedna. Dziś żyjemy, pełnią życia, i tak ma być, jutro umrzemy, ruchem ciągłym przechodzimy na drugą stronę.
Człowiek jest istotą, która zmartwychwstaje. Zmartwychwstaje nie tylko na końcu życia, ale zmartwychwstaje także w ciągu całego swojego życia. Zmartwychwstawanie towarzyszy człowiekowi co dzień, co godzina. Życie - śmierć - zmartwychwstanie, triada odwieczna.
Januszu, zgadzałeś się z Czesławem Miłoszem w kwestii przemijania, też byłeś przeciw. Dzięki Ci za tą ciepłą ironię, mówiłeś przecież "Wszędzie można znaleźć Boga, nawet w kościele". Za przypomnienie słów jednego z bohaterów Babla, który powiedział: "Niech w Boga wierzy ten, kto wygrał dwieście tysięcy na loterii". Mądre to jest, bo z taką wygraną przestaje się wierzyć.
Przy stoliku w kawiarni Czytelnika mówiłeś, mam to zapisane: "Sztuka Puszkina "Mozart i Salieri" zaczyna się zdaniem: "Wszyscy narzekają, że nie ma prawdy na ziemi, ale prawdy nie ma też i wyżej". Tyle że gdzie indziej Aleksander Siergiejewicz pisze: "Jeżeli gwiazdy świecą, to znaczy, że jest to komuś potrzebne". Jakby trochę Kantowskie, co? W mojej sztuce o Anicie, Pchełce, Saszy i policjancie Niebo jest tak nad miastem zachmurzone, że Boga nie widać, a prawo ludzkie zastąpił porządek pilnowany przez policjanta. Ale Anicie pozostał tajemniczy moralny instynkt". Janusz pisząc o niebie używa dużego "N".
No i jak tam jest, Janusz, w tym Niebie przez duże "N"? "Jedni wolą śmiać się z grzesznikami, inni płakać w towarzystwie świętych"?
Good bye Dżanus. Do widzenia, do zobaczenia, Janusz.