Każda miłość ma swój kres

"Końce świata" - reż: Karolina Kirsz - Teatr HOTELOKO

Nie ma w ,,Końcach świata" wielkich fajerwerków, ponurych widm kresu ludzkości. Utwór Beckera wydaje się być napisany na przekór obowiązującej modzie na apokaliptyczne przepowiednie i katastroficzne obrazy. Masową wyobraźnię pobudza naciągana teoria Majów o rzekomo pechowej dla nas tegorocznej Gwiazdce.

Monumentalne sekwencje z hollywoodzkich blockbusterów pokroju ,,2012" czy ,,Pojutrze" równoważą bardziej stonowane, choć także wizyjne, kadry z ,,Melancholii". Tej popkulturowej obsesji sprzeciwia się coraz więcej artystów i odbiorców sztuki. ,,Burza" Mai Kleczewskiej uświadomiła fakt, że śmierć jednostki jest już formą spełnienia zagłady totalnej.

Twórcy z debiutującego Hoteloko postawili na podobny przekaz, choć jest on sformułowany zupełnie inaczej. Anna Skupień rozszerza kameralną przestrzeń Klubu Kultury, budując dwa plany. Główny pokazuje meble (fotel, stół, wieszak), okryte szarymi welonami. Z prawej wisi dwupółkowa lada ze szklankami. Cztery stołki klubowe tuż za proscenium posłużą za punkt wyjścia do działań aktorskich. Duża siatka kryje wspomnianą głębię sceny. Tam będą przesiadywać bohaterowie niebiorący akurat udziału w konkretnych sekwencjach. Proste kostiumy Katarzyny Szczurowskiej ciekawie wpisują się w koncept scenografki - nie rażą, współgrają z otoczeniem.

,,Końce świata" są opowieścią o dwóch parach. Oba wątki łączy spotkanie w klubie. Andy (Pascal Kaczorowski) jest przyjacielem Johanna (Adam Pater). Za jego namową podchodzi do Nadii (Katarzyna Czapla). Kompletnie podpity wypowiada niezrozumiałe ciągi wyrazów. Ostatecznie jednak udaje mu się nawiązać kontakt, choć dziewczyna odzywa się do niego dopiero po dwóch miesiącach. Scena kolacji w domu Nadii pokazuje niedojrzałość obojga młodych. Andy jest zestresowanym chłopczykiem, nie mającym pojęcia, jak radzić sobie z kobietami. Jego próby zachowywania się niczym rasowy Don Juan kończą się więc fiaskiem. Mówi szybko, komentując głośno wszelkie wpadki, zarówno własne, jak i dziewczyny. Brunetka z kolei ma manię porządkowania. Usilnie stara się dobrze wypaść, choć nie udaje się jej skutecznie uwieść zdziecinniałego chłopaka. Aluzje seksualne do orzeszków ziemnych pokazują niedojrzałość tej relacji. Jedynym faktycznym zbliżeniem jest krótki moment przytulenia się obojga. Szklanki z ginem nie zagłuszą bolesnych konstatacji. Koniec ich świata to koniec krótkotrwałego uczucia, jakie ich połączyło w klubie. Uświadomili sobie bowiem gorzką prawdę, że są niezdolni do stałego związku - czy nie jest to rodzaj klęski, zawalenia życiowych planów?

Przeciwieństwem Andy'ego jest Johann, nonszalancki podrywacz z rozpiętą uwodzicielsko koszulą. To pewny siebie mężczyzna, bierze z życia pełnymi garściami. Tworzy teorię, według której człowiek powinien sobie odebrać życie, gdy skończy trzydzieści pięć lat. To znaczy w chwili, kiedy ma już wszystko i może decydować o sobie, nie później, gdy jako staruszek będzie skazany na łaskę innych. Problem w tym, że gdy nadchodzi zaplanowany termin, nikt nie ma ochoty odejść. Spotkanie Johanna z Johanną nie powinno się nigdy zdarzyć. Niebieskooka blondynka jest równie przebojowa jak napotkany mężczyzna. To niezależna kobieta sukcesu, inteligentna, umie sobie podporządkować ludzi. Zderzenie tych dwóch osobowości doprowadza do nagłego wybuchu uczuć. Początkowo się przekomarzają, by nagle zacząć bez ogródek korzystać ze swojego seksapilu. Przerzucają sobie z rąk do rąk piersiówkę - alkohol rozplątuje im języki. Dotychczas byli niedostępni, teraz się otwierają. Nadchodzi wyzwolenie od ich dotychczasowego życia. Johann w skierowanym do publiczności monologu piętnuje ludzki strach. Jest on tu pojęciem pojmowanym wielorako - jako lęk, fobia, ale i niechętne branie na siebie życiowych przyjemności i zobowiązań. Para wybiera drogę podobną do Baader Meinhof. Giną w zaaranżowanym przez siebie wybuchu bomby, jakby ich miłość mogła się spełnić tylko w śmierci.

Spektakl Karoliny Kirsz pokazuje względność pojęcia ,,końca świata". Reżyserka robi z tekstu Beckera bardzo stonowaną historię o różnych formach namiętności. Takiej, która nie ma szans się spełnić, jak i takiej, która jest zbyt silna jak na ziemskie warunki. Zespołowi Hoteloko udaje się przy tym nie popaść w sentymentalizm ani patos. Snutej opowieści towarzyszy muzyka LAMB. Stefan Ruf ładną scenografię uzupełnia projekcjami wideo, które raz pokazują rozruszane szare plamy (śnieg? chłód świata?), a raz pulsujące światła. Te ostatnie przypominają rzut z lotu ptaka na rozświetloną szachownicę miasta. Świetnego występu należy pogratulować Życzkowskiej i Paterowi. Opisane wyżej niuanse ich ról Johanny i Johanna są kontrapunktem do kreacji Czapli i Kaczorowskiego. Ta pierwsza stworzyła najbardziej udaną rolę w spektaklu, pokazując dziewczynkę uwięzioną w ciele dorosłej kobiety. Dodajmy, dziewczynkę dotkniętą już życiowym brudem, ale nieposiadającą żadnego doświadczenia w tym, co naprawdę istotne. Jej kolega zaburza równowagę dramaturgiczną, nie wydobywając ze swojej roli nawet nutki tragizmu. Gra na jednej nucie, co dobry notabene debiut Hoteloko nieco zubaża. Ten mankament nie przesłania wzorcowego warsztatowego przygotowania i odegrania amatorskiego jedynie z nazwy przedstawienia.

Szymon Spichalski
teatrdlawas.pl
20 marca 2012

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...