Każdy ma swojego fobika

"Oun", Teatr Porywacze Ciał w Poznaniu

Zwierzenia o traumatycznych kontaktach w przeszłości z rówieśnikami, bajka Andersena "O Dziewczynie, która podeptała chleb" i inne powiastki przytoczone w kontekście "brutalnych bajek zasłyszanych w dzieciństwie", analiza fobii, jakie towarzyszą nam w codziennym życiu ( m.in. fobik brudu u Eddiego Murphy\'ego, czy zupełnie absurdalny, ale widocznie możliwy w naszym życiu fobik asfaltu). Do tego dochodzi krytyka otaczającego świata i sztuki oraz tarzanie się w zwałach specjalnie przyniesionej ziemi. To wszystko znajdziecie w najnowszej propozycji Teatru Porywaczy Ciał.

Tytuł monodramu Katarzyny Pawłowskiej - OUN - to skrót od wyrażenia: Obwodowy Układ Nerwowy - wyjaśnia artystka w trakcie swego wystąpienia zebranej publiczności (nie mylić przypadkiem z Organizacją Ukraińskich Nacjonalistów!). OUN, jak dowiedzieliśmy się podczas spektaklu, dzieli się na dwie części: somatyczną - odpowiedzialną za kontakty ze środowiskiem zewnętrznym oraz autonomiczną - wewnętrzną, samo stymulującą się. I właściwie, aby nasze życie przebiegało w sposób prosty, spokojny i zrównoważony, to powinniśmy się troszczyć o to, by równowaga i spokój obu części owego układu był niezachwiany. Ale jak trudno jest o to zadbać i jakże niemożliwe jest to do zrealizowania, stara się nam udowodnić Katarzyna Pawłowska.

W rewelacyjny sposób zagospodarowano tzw. przestrzeń sceniczną. Znajdują się tam: centralnie usytuowany wąski wał ziemi, wysypany na środku sali, a wokoło mnóstwo przedmiotów codziennego użytku, zastosowanych w dość niekonwencjonalny sposób. Jest kieliszek, z którego artystka w pewnej chwili wypija "łyk ziemi", jest sprzęt do nauki pływania, lalka-pozytywka, maska zajączka, białe rękawice, mini tunel, metalowy łańcuch, kartki papieru, miotełki do czyszczenia mebli, niebieska tapeta w chmurki, porcelanowy łabądź, lampa i masa innych, których sama już nie pamiętam. Tempo, jak sugeruje sama aktorka, ma być "porwane" - raz szybkie, raz wolne. Nie może absolutnie być cały czas takie samo. (I czasem faktycznie, tempo za bardzo siada. Niestety). Początek monodramu jest zaproszeniem do wspólnego przeżywania procesu tworzenia sztuki. Do analizy stanów emocjonalnych, na jakie narażony jest artysta w trakcie "rodzenia" pomysłu, a potem wykonania dzieła.

Monodram Katarzyny Pawłowskiej w pewnym momencie staje się seansem terapeutycznym. Występ ześlizguje się z kręgu tematów, związanych z aktem kreacji, a zaczyna iść w stronę analizy życia i problemów, jakie mu towarzyszą. Obserwujemy zatem zmagania się aktorki z własnymi traumami, fobiami, wspomnieniami z dzieciństwa (jakże dobrze są mi/nam znane przynajmniej niektóre z nich). Staje się takim pars pro toto - częścią tożsamą z całością - uosabia wszystkie lęki, fobie, paranoje, jakie towarzyszą naszemu z pozoru spokojnemu żywotowi ludzi inteligentnych i myślących, świadomych swego istnienia i swej znikomości. W niezwykle ciekawy, nietypowy, a miejscami komiczny i autoironiczny sposób, udało się aktorce przekazać w licznych epizodach pewną całościową refleksję na temat kondycji człowieka, jego stanów psychicznych. Jak żyć, by nie zwariować, musimy jednak wymyślić sobie każdy z osobna.

Odpowiedzi brak. Pani Kasia na koniec w symboliczny sposób "umiera" wycieńczona, nakrywając się skrawkiem czerwonego materiału. Jeśli ktoś chce dowiedzieć się i przekonać o tym, że wszystkie rekwizyty w jakiś niewytłumaczalny sposób zaczynają do siebie pasować i imitować nasze życiowe poczynania, a przy okazji zobaczyć dawkę solidnego, profesjonalnego aktorstwa okraszonego humorem, inteligencją oraz szczyptą zdrowej ironii - gorąco polecam ten właśnie monodram.

Marta Odziomek
Dziennik Teatralny Katowice
31 października 2007

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia