Każdy znajdzie coś dla siebie
Zima pod stołem - reż: Ewa Kubiak - Teatr Rawa - Lato w Malarni"Rysuję więc bez kompleksu / Gówno krew i dużo seksu" - tak pisał o swojej twórczości graficznej Roland Topor, ale słowa te można odnieść również do całego jego dorobku. W "Zimie pod stołem" w opowieści Griszki także pojawia się makabra, o ekskrementach jest mowa w tłumaczonym przez bohaterkę kazaniu, a napięcie erotyczne między Florence i Dragomirem istnieje przez cały czas. Wszystkie te elementy obecne są także w bardzo dobrym przedstawieniu w reżyserii Ewy Kubiak
Spektakl nie jest literalnym przeniesieniem tekstu Topora na scenę. W przedstawieniu, reżyerowanym przez Ewę Kubiak, Griszka nie jest skrzypkiem, lecz gitarzystą, a wydawca Marc Thyl nie pojawia się jako postać (obecny jest jedynie w dialogach bohaterów). Florence nie pozbawia stołu nóg, a scena z włączoną kuchenką, która sprawia, że tytułowy mebel zaczyna dymić, zostaje rozegrana w sposób umowny. Ciekawie rozwiązano również sekwencję szukania guzika – jest pikantnie, ale bez nagości, obecnej w didaskaliach Topora. Na tym nie koniec erotycznych aluzji – kiedy pijana Florence głośno błaga „Zrób mi przyjemność, Drago!”, zapominamy, że chodzi jedynie o nie płacenie komornego.
Florence w wykonaniu Ewy Kubiak to – zgodnie z tym, co napisał Topor – dziewczyna o „uroczej, dziecięcej twarzy”, „naturalna, szczera i naiwna”. Aktorka buduje swoją bohaterkę m.in. z trzepotania rzęsami i chichotu. Zapamiętuje się scenę, w której Florence jest pijana – wykonawczyni udowadnia, że zagrać ten stan tak, by wyglądało wiarygodnie i wzbudzało wesołość, a nie obrzydzenie, to umiejętność dana tylko największym. Raymonde, grana przez Monikę Szomko, od początku rysowana jest grubą kreską: głośnym mówieniem, emfazą, krzykiem. Stanowi przeciwieństwo delikatnej Florence, również za sprawą ubioru i fizyczności. Bohaterka – zapewne głosująca na partię Jeana-Marie Le Pena - emigrantów z Europy Środkowo-Wschodniej uważa za niebezpiecznych dzikusów. Wystarczy, by usłyszała, jak Dragomir śpiewa piosenkę o złodzieju, żeby uznać go za kryminalistę. O ile Florence zyskuje sympatię widza od pierwszej sceny, o tyle jej przyjaciółkę trudno polubić. Krzysztofa Wronę do roli Dragomira predestynują już warunki zewnętrzne: brodaty i długowłosy aktor jest idealny jako noszący jugosłowiańskie imię emigrant. Wykonawca tworzy bardzo wiarygodny portret człowieka, dla którego odpowiednio przyrządzona cebula jest prawdziwą ucztą, przestrzeń pod stołem – luksusowym apartamentem, a możliwość siedzenia u stóp ukochanej – spełnieniem marzeń. Znakomicie udało się oddać erotyczą atmosferę, istniejącą między granym przez niego bohaterem i Florence: począwszy od rozmowy na temat znaczenia słowa „grukiniak”, poprzez – wzbogacone o seksualne aluzje - szukanie guzika, skończywszy na scenie, w której mężczyzna rozciera zmarznięte stopy dziewczyny i chucha na nie. O ile Dragomir jest uosobieniem spokoju, o tyle jego kuzyna rozsadza energia. Michałowi Piotrowskiemu wierzy się, gdy Griszka – jedząc parówkę i popijając ją winem – zastanawia się, czy Florence założyła dziś majtki. Publiczność bardzo żywiołowo reaguje również na jego nieco makabryczną opowieść, zakończoną słowami „gdy jem, wszyscy dla mnie nie żyją”. Kiedy jednak bohater pojawia się w mieszkaniu dziewczyny po latach, mówi już zupełnie innym językiem.
„Zima pod stołem” jest rzetelnie zrealizowanym przedstawieniem, opierającym się przede wszystkim na świetnym aktorstwie. Wykonawcy posiadają znakomitą dykcję, bardzo dobrze radzą sobie z absurdalnymi kwestiami Topora i akcentują tam, gdzie potrzeba, humor. Nie ma dłużyzn, a skróty i pomysły reżyserskie wychodzą przedstawieniu na dobre. Coś dla siebie znajdzie zarówno ten, kto pragnie obejrzeć historię miłosną, jak i widz, którego interesuje to, jak Francuzi postrzegają emigrantów.