Kazirodztwu-nie!, bigamii-tak!
"Mayday 2" - reż:S. Szaciłowski - Teatr Polski w Szczecinie"Mayday" (...)" to historia pechowego taksówkarza- bigamisty, którego szczęśliwe życie u boku dwóch kobiet przerywa niespodziewany wypadek (...)"- tak o "jedynce" tego super zabawnego przedstawienia pisano w mediach i nie sposób się z tym nie zgodzić.
Ja jednak opiszę "Mayday 2", jako że niedawno miałam okazję zobaczenia tej sztuki, po której jeszcze długo śmiałam się do łez (po tymże krótkim wstępie, nacechowanym dodatnio, Czytelnik trafnie może spodziewać się bardzo subiektywnej i jeszcze bardziej pozytywnej oceny).
Sala Teatru Polskiego wypełniona po brzegi, każdy chciał zobaczyć perypetie przesympatycznego taksówkarza, który nie mogąc pohamować swych namiętności pędził żywot szczęśliwego męża i ojca. Nie byłoby by w tym dziwnego lub niestosownego, ale idyllę tę zakłócał jeden pozornie nieznaczący fakt- otóż jego rola głowy rodziny była… zdublowana (dlatego wspominałam o niepohamowanych namiętnościach), mówiąc wprost- prowadził on podwójne życie, z dwójką żon, dwójką dzieci i jednym wciągniętym w intrygę przyjacielem Stanleyem (w tej roli Michał Janicki). Przez lata prowadził on grę pomiędzy dwoma domami w taki sposób, by jego „lepsze połówki” nie zorientowały się w zaistniałej sytuacji. Przez lata udawało mu się to bardziej lub mniej prawidłowo, jednak „rodzinna farsa” trwała nadal. Mężczyzna- o szalenie pospolitym nazwisku John Smith (celem wyjaśnienia: w Anglii John Smith to tyle, co w Polsce Jan Kowalski)- nie zauważył jednak dość istotnego faktu- przez lata technika bardzo szybko stała się popularna i dostępna w każdym domu. Dosłownie- w każdym domu, zarówno tym na Wembley jak i tym na obrzeżach Londynu. Co to ma wspólnego z udanym pożyciem rodzinno- małżeńskim? Ano tyle, że dwójka dzieci naszego Smitha przez całkowity przypadek spotyka się na jakimś czacie, czy coraz to modniejszym ostatnio portalu randkowym, rozmowa klei im się na tyle, że przypadają sobie do gustu i chcą kontynuować wirtualną znajomość. Tyle ich łączy! Oboje mieszkają w Londynie, są w podobnym wieku, mają podobne zainteresowania, a kiedy wchodzi się na tematy bardziej rodzinne, okazuje się, że mają bardzo podobnych ojców! Obaj nazywają się John Smith, obaj mają po 43 lata i… obaj pracują jako taksówkarze. Niesamowity zbieg okoliczności, prawda?
Po wielu wymienionych mailach, rozmowach i sms- ach Vicky i Kevin postanawiają spotkać się w „realu”. Vicky wygaduje się matce przed planowanym spotkaniem z internetowym kolegą, przypadkowo rozmowę słyszy ojciec, a że przez lata życia w bigamii musiał nauczyć się szybkiego łączenia faktów, błyskawicznie domyśla się, że misterna intryga może wyjść na jaw podczas spotkania dwójki jego dzieci. Siłą rzeczy nie może do tego doprowadzić. Kogo poznaje się w biedzie? Przyjaciół oczywiście. Szczęśliwym trafem John Smith takiego przyjaciela posiada; uratował on go z niejednej już opresji i gotów nadal to czynić, byleby mógł spokojnie wynajmować pięterko na górze w domu taksówkarza. W pierwszym domu, czyli tym, gdzie ściany są różowe i mieszka Żona nr 1 z córką (analogicznie Żona nr 2 mieszka z synem w domu, którego ściany mają kolor niebieski- bardzo podobało mi się owo podkreślenie płci dziecka przez symbolikę. Swoją drogą jestem zdania, że John świadomie tak wybierał kolory podczas remontowania mieszkań, by przez barwy zawsze wiedzieć, w którym domu się znajduje, na zasadzie- kolor różowy= dziewczynka = Żona nr 1, kolor niebieski= chłopiec= Żona nr 2- ach, to męskie umiłowanie ładu i porządku).
Stanley- wyżej wymieniony lokator i kolega taksówkarza- to mężczyzna, którego każdy facet nazwałby mianem „porządnego chłopa”. Uczynny, zaradny, nieco flegmatyczny w pewnych kwestiach, inteligentny i szybko wyczuwający zagrożenie ujawnienia spisku- jest tak naprawdę osią scalającą wydarzenia i jako jedyny chyba się w nich odnajduje. Tylko dzięki temu, że trzyma on „rękę na pulsie”, nie dochodzi do bezpośredniego spotkania dzieci Smitha. Gdy Kevin zjawia się z wizytą w domu Vicky, Stanley zamyka ją i jej matkę, przyjmuje gościa, wmawia mu, że dziewczyna jest niewidoma i oczekuje go w kawiarni na rogu, a pojechała tam na… wirtualnym rowerze (czymkolwiek on nie jest). Chłopak idzie więc do pubu, by szukać Vicky z białą laską- takie bowiem wytyczne dostał od Stanley’a, który nota bene przedstawił się jako ojciec niewidomej. Żona nr 1 uważa, że jej lokator ma hmmm… seksualny problem i oczekuje przybycia pomocy ( w jej mniemaniu: pogotowia seksualnego), wtedy to do mieszkania Kevin, który (o dziwo) nie zastał w barze żadnej niewidomej. Kalkulacja jest prosta: Stanley zostaje uznany za homoseksualistę, a Bogu ducha winny Kevin za jego „chłopca do bicia”. Oburzona takimi praktykami kobieta wraca do kuchni, nie chce bowiem oglądać takiej rozpusty pod własnym dachem. Tymczasem cały czas dzwoni telefon, okazuję się, że to matka Kevina postanowiła skonsultować się z rodzicami Vicky, sprawdzić jej tożsamość i zaproponować małe spotkanko zapoznawcze. Pechowo- próbuje dodzwonić się do domu kobiety, z którą (dosłownie) dzieli męża. Nie udaje jej się to, ponieważ telefon ciągle odbiera Stanley, wmawiający Żonie nr 2, że to pomyłka.
Najwięcej na głowie ma jednak sam zainteresowany. John musi udaremnić spotkanie dzieci i zrobić to tak, aby nie wzbudzać podejrzeń żadnej z żon [sic!]. Obu wmawia, że ma nocną zmianę w pracy i mnóstwo zamówień (np. odebranie emeryta z TESCO), tymczasem jeździ po mieście od jednego mieszkania do drugiego, by zażegnać niebezpieczeństwo. Uda mu się? Nie uda? Tego nie zdradzę, napisze tylko, że Vicky i Kevin nie są rodzeństwem, Stanley nie jest gejem, a Johnowi udaje się ujść z życiem z bezpośredniej konfrontacji obu żon. Dlaczego? Tego zdradzać nie będę- spektakl jest zbyt dobry, by ujawniać jego zakończenie, które – przyznam- jest dość nietypowe, a już na pewno zaskakujące nie tylko widza, ale i głównego bohatera.
W „Mayday 2” podobało mi się wszystko, począwszy na kreacji scenicznej postaci, a na muzyce i światłach skończywszy. Aktorzy odgrywali bardzo autentycznych bohaterów, sprawiało to wrażenie rzeczywistości. Był i przedstawiciel subkultury rockowo- motocyklowej w osobie Kevina oczywiście, była klasyczna mama (Żona nr 1), kobieta sukcesu (Żona nr 2), wierny przyjaciel, starszawy ojciec Stanley’a z początkami choroby Alzheimera, no i główna postać- bigamista Smith.
Idąc na przedstawienie zastanawiałam się, dlaczego grany od ponad 8 lat spektakl nadal cieszy się ogromnym i niesłabnącym powodzeniem. Podczas trwania „Mayday’a 2” znalazłam odpowiedź- ogląda się go tak jak wycinek z rzeczywistości, jak historię naszego sąsiada zza ściany, którego zdradza żona i wiedzą o tym wszyscy prócz zainteresowanego rogacza. Jako ludzie mamy wrodzoną genetycznie wadę, którą jedni z nas pielęgnują z uwielbieniem, inni zaś starają się skrzętnie ukryć, lecz zazwyczaj im to nie wychodzi. Tą wadą jest ciekawość. Któż z nas choć raz nie oglądał szalenie popularnego niegdyś „Big Brothera”? Podglądanie kogoś, uświadamianie sobie, że zawsze znajdzie się ktoś, kto ma gorzej niż my, daje nam poczucie „pokrzepienia serc”, bo skoro on ma gorzej, to ja nie mogę się poddać, muszę być na tyle dobry, bym zawsze mógł znaleźć kogoś głupszego, słabszego i z większymi problemami materialnymi. To daje nam poczucie siły. Wydaje mi się, że „Mayday” jak i opisany „Mayday 2” ukazują tę prawdę w bardzo sitcomowy sposób, przez brak dramatyzmu i komedię pomyłek starają się uzmysłowić widzowi pewne zastałe fakty w kontaktach interpersonalnych. Do mnie ta subtelna aluzja trafiła, a jak będzie z Tobą, Czytelniku? Polecam gorąco „Mayday 2”, przekonasz się, że (zakładając optymistycznie, iż nie jesteś „posiadaczem” dwójki rodzin) Twoje problemy staną się małymi bolączkami, kiedy dostrzeżesz ile wysiłku i finezji trzeba posiadać, by móc przez lata żyć wygodnie i z tajemnicą zarazem…