Kiedy dzieje się coś niezwykłego... Wokół metafizyki czasu
Jesień" - aut. Ali Smith - reż. Katarzyna Minkowska - Teatr Polski w Podziemiu we Wrocławiu„(...) Stąd zadanie, wobec którego stoi dzisiaj każdy myśliciel: przywrócić człowiekowi sens bycia, przywrócić człowieka prawdzie bycia. Trzeba ożywić w sobie źródła, z których tryska metafizyka. Rdzeniem wszelkiej metafizyki powinna być metafizyka czasu. Bo człowiek jest istotą przenikniętą dogłębnie czasem".
J. Tischner.
Jeden z największych filozofów minionego wieku, Martin Heidegger, podejmując rozważania o prawdzie, wielokrotnie przywoływał sztukę poezji, która jako jedyna, operując subtelnym, „żywym", twórczym językiem, jest w stanie uchwycić istotę bycia, odsłonić jego dynamikę, nie zamykając jej jednocześnie w martwych strukturach pojęć. Najnowszy spektakl w reżyserii Katarzyny Minkowskiej pokazuje, że taką moc ma również teatr.
Przedstawienie „Jesień", oparte na powieści Ali Smith pod tym samym tytułem podejmuje temat czasu w bardzo szczególny sposób. Pozwala nam oderwać się od, często redukcjonistycznych, schematów myślenia o przemijaniu jako następstwie poszczególnych chwil i zagłębić w dynamiczny, twórczy proces refleksji, przeżywania, odkrywania, nadawania sensów na nowo. Czas jest bowiem innym imieniem zmiany, ruchu, ale też różnych sposobów doświadczania „rzeczywistości"; w czasie i poprzez czas rozwijamy się, budujemy każdorazowo swoją „tożsamość", odnosimy się do samych siebie i do innych, tworzymy relacje, odkrywamy i urzeczywistniamy naszą wolność. Czas to także emocje, jakie otwierają nas na przeżywanie, to wspomnienia, dzięki którym jesteśmy kim jesteśmy, marzenia, poprzez które wykraczamy poza własne ograniczenia i kierujemy się ku przyszłości, to ciągły ruch myśli i naszej wyobraźni. Wszak, jak pisze J. Tischner, „Kluczem do uchwycenia prawdy bycia jest sposób przeżywania przez człowieka jego czasu". O tym wszystkim jest spektakl Teatru Polskiego w Podziemiu, który, wraz ze swoimi bohaterami, zaprasza nas do pasjonującej podróży w głąb doświadczenia czasu, a tym samym w głąb nas samych, który rozbudza naszą wyobraźnię i nasze myślenie, porusza sprawiając, że w sposób niezauważalny zaczynamy inaczej postrzegać rzeczywistość i samych siebie.
„Możemy mówić o jaźni tylko dzięki tysiącom kontemplujących w nas światów".
Książka Ali Smith urzeka eksperymentalnym rozmachem. Autorka, by jak najwierniej oddać ruch myśli i przemiany dokonujące się w świadomości człowieka, by uwolnić myślenie od schematycznych, ustateczniających struktur, posługuje się różnymi technikami. Narracja prowadzona jest nie tylko w trzeciej osobie, ale w pierwszej i drugiej: mamy tu dialogi, rozmowy wyobrażone, historie, które dzieją się w myślach bohaterów, elementy strumienia świadomości, opisy onirycznych, surrealistycznych wizji, wspomnienia. Czas opowiadania niepostrzeżenie zmienia się z teraźniejszego, w przeszły, przyszły, czy tryb przypuszczający. Chwilami pojawia się narrator, który nagle ustępuje miejsca mowie samych bohaterów. Szkocka pisarka swobodnie operuje grą słów, odkrywa ich etymologie, odrywa od ustalonych konwencji i kontekstów pokazując ich twórczy potencjał. Odsłania mechanizm naszej percepcji, która dopiero wtórnie przybiera logiczne ramy. Wszystkie te zabiegi zdają się mieć na celu odtworzenie nieskrępowanego, autentycznego przepływu skojarzeń, odczuć bohaterów, którzy pozwalają się kształtować „rzeczywistości" i niejako tę rzeczywistość kreują w ciągłych interakcjach.
W płaszczyźnie naszego odczuwania także chronologiczny porządek czasu ma wtórny charakter: w źródłowym doświadczeniu przeszłość, teraźniejszość i przyszłość mieszają się ze sobą, oddziałują na siebie nawzajem, albo, jak pisze św. Augustyn, istnieje tylko „teraźniejszość rzeczy przeszłych (pamięć), teraźniejszość rzeczy przyszłych (oczekiwanie), i teraźniejszość rzeczy obecnych (percepcja)". W każdym z tych wymiarów to my interpretujemy ukazujące się nam „obrazy", doznania, każdy z nich otwiera się dla nas w poszczególnych chwilach i tylko od nas zależy, czy go wykorzystamy, by nadać głębię naszym doświadczeniom. W tym sensie tekst Ali Smith otwiera się na odbiorcę, stając się zadaniem – wyzwaniem do interpretacji, sam jest jak kolaż, układanka, której elementy czytelnik musi zinterpretować i uporządkować sam. Wszak, jak dowiadujemy się z książki, nasza tożsamość jest nieustannym procesem stając się w ciągle ponawianej próbie odczytywania nowych czy tych samych obrazów. Każdy z nich domaga się od nas innej postawy, każdy niejako zmienia nas, jeśli tylko nie próbujemy zamykać go w jednoznacznych, logicznych definicjach. Tak, jakbyśmy dla każdego doświadczenia musieli wynajdywać nowe sposoby jego percepcji i przeżywania, stawać się kimś innym w każdej nowej relacji poznawczej, otwierając się na to, co nas spotyka i pozwalając zmieniać samych siebie. Niczym w procesie rozumienia, bowiem „rozumieć znaczy zezwolić, by to, co tekst wyraża i wysławia, odwzorowało się w nas. (...) Zanika tu intencjonalność uprzedmiotowienia. Wyzyskuje się tutaj siłę słowa, by porwało ono, jak powiew wiatru, naszą wewnętrzną zrutynizowaną wrażliwość i aby wyżłobiło w niej zupełnie nowe bruzdy". (Tischner).
Wszystko to sprawia, że książka stanowi trudny materiał do scenicznej adaptacji. Jak bowiem oddać tak pluralistyczny, wewnętrznie zróżnicowany, wielogłosowy przekaz, by jego sens nie rozmył się w chaotycznej recepcji; jak pokazać/uobecnić będący w ciągłym ruchu proces przemiany myśli bohaterów. Po obejrzeniu spektaklu możemy powiedzieć, że artystom udało się doskonale sprostać temu wyzwaniu. Sztuka Katarzyny Minkowskiej oddaje głębię tekstu, wydobywa i na swój sposób rozwija jego potencjał, nie gubiąc przy tym wielu subtelności, które w powieści są ukazane jakby między wersami, tworząc niezwykły, ujmujący widownię nastrój.
„Czas ucieka tylko temu, dla którego istnieje różnica między przeszłością i przyszłością".
Swoistą ramą kompozycji „narracji" staje się relacja ponad stuletniego Daniela (w tej roli Tomasz Lulek), przebywającego w domu opieki oraz trzydziestoletniej Elisabeth Demand (Justyna Janowska). Poznali się ponad dwadzieścia lat wcześniej. Jako dziewczynka wychowywana tylko przez matkę, Elisabeth spędzała wiele czasu ze swoim sąsiadem. Aktualnie pracuje na uniwersytecie jako historyk sztuki, jej przyjaciel natomiast przebywa w domu opieki. Jest rok 2017, jesień, Anglia, tuż po ogłoszeniu wyników referendum w sprawie Brexitu, poruszenie społeczne, czas protestów, politycznych sporów, jeden z wielkich przełomów w historii kraju.
Już pierwsza scena spektaklu buduje jego szczególny klimat. Poznajemy w niej Daniela z perspektywy jego snu, myśli, które swobodnie poruszają się na granicy „rzeczywistości" i „fantazji". Z jednej strony to stary człowiek, leżący na szpitalnym łóżku, który w swej świadomości otwiera się na doświadczenie śmierci, próbuje ją sobie wyobrazić, oswoić. Przywołuje obraz samego siebie: nagiego mężczyzny wyrzuconego na plażę przez morze. Opowiada o swoich odczuciach, doznaniach w tej granicznej sytuacji. Z drugiej strony nagle jego refleksje zaczynają zmierzać w zupełnie innym kierunku: widzimy Daniela jego oczami jako młodego mężczyznę (w tej roli Filip Szatarski), tańczącego wśród usychających, jesiennych liści w rytm żywiołowej muzyki. Mężczyzna czuje przypływ energii, wyostrza zmysły, tak, jakby w tym momencie, na granicy śmierci, jego życie nabierało największej możliwej intensywności. Na uwagę zasługuje fakt, że bohater dokładnie opisuje swoje doznania, także te fizyczne: mówi o dojmującym zimnie, potem zachwyca się precyzją i ostrością swojego wzroku. Tak jakby chciał możliwie najwierniej opisać proces umierania. Niespodziewanie jednak w jednej chwili czuje, jak jego organizm odzyskuje pełnię witalności i siły, staje się dużo młodszy, nabiera umiejętności, których nigdy wcześniej nie posiadał, odczuwa wszystko tak intensywnie, jak ma to miejsce w przeżywaniu pierwszych doświadczeń młodości. W myślach Daniela obrazy przepływają łagodnie łącząc najbardziej skrajne przeciwieństwa. Raz widzi na plaży martwe ciała ludzi wyrzuconych przez morze – najprawdopodobniej uchodźców. Nieopodal jednak, na tej samej plaży, obserwuje opalających się turystów, gra muzyka. Jak słyszymy: „jego wzrok przesuwa się płynnie miedzy życiem a śmiercią".
Zostaliśmy wychowani w kulturze, gdzie życie i śmierć ukazane są jako przeciwieństwa wzajemnie się wykluczające. W chronologicznym porządku czasu śmierć jest końcem, do którego zmierza życie. W spektaklu, tak jak w książce Ali Smith, śmierć jawi się jednak jako rodzaj spełnienia, moment, w jakim całe życie nabiera sensu, intensywności, w jakim przejawia się jego piękno ale też okrutny i bezwzględny charakter, uobecniają się wszystkie najbardziej intensywne doświadczenia, także te z przeszłości. Żywiołowy, lekki taniec młodego Daniela (świetnie wykonany przez Filipa Szatarskiego), czy pełna szczęśliwych turystów plaża zostają zestawione z martwymi ciałami uchodźców. Widzimy młodego mężczyznę, który tańczy, oraz tę samą osobę, która jako starzec śpi w domu opieki. Wszystko to dzieje się jakby w jednym czasie, tu i teraz, w świadomości jednego człowieka. Chronologia przestaje istnieć, w jej miejsce pojawia się spontaniczny, wyzwolony od ograniczeń ruch myśli, uczuć, doznań, obrazów.
Scena ta wprowadza nas w specyficzną poetykę spektaklu. Aby dobrze ukazać różne wymiary czasu (przeszłość i przyszłość współistnieją tu w teraźniejszości, niejako składają się na teraźniejszość), różne sposoby, na które bohaterowie odbierają rzeczywistość, niektóre „zdarzenia" odgrywane są niejako symultanicznie. W lewym rogu sceny cały czas widzimy łóżko, na którym śpi Daniel. Obok jednak ukazywane są obrazy z jego wspomnień, wspomnień jego przyjaciółki Elisabeth, czy też historie, które sami sobie wyobrażają, sceny ze świata polityki, z codziennego życia głównej bohaterki i jej matki. Wszystkie one zyskują niezwykłą wagę, kiedy w tle możemy dostrzec człowieka, którego życie dobiega końca.
Gdy w horyzoncie naszego myślenia pojawia się świadomość śmierci, życie, każda jego chwila w pełni zaczyna ukazywać swą wartość, intensywność. Czas wykracza z ram chronologii, przeszłość i przyszłość, fantazje, i „fakty" istnieją na równych zasadach, w tym samym momencie. Wszak „dzieje się coś nadzwyczajnego, a jednak nikt dookoła nie zwraca na to najmniejszej uwagi". Jakby dopiero świadomość śmierci wyrywała nas z mechanicznej rutyny życia i odsłaniała bogactwo jego każdej chwili, jakby naprawdę rozbudzała w nas życie, gdy nie pozwalamy już biernie przemijać czasowi, ale każdy moment otwiera przed nami nowy horyzont możliwości, gdzie możemy realizować naszą wolność w twórczych wyborach, w ciągłym uczeniu się, w ciągłej przemianie.
„Doświadczenie drugiego ma w sobie coś nie do odparcia. Drugi ofiarowuje nam świat".
Istotą sztuki staje się proces myśli każdego z bohaterów, sposób, w jaki doświadczają czasu, w jaki go oswajają oraz jak czas wpływa na każdego z nich.
Jednym z kluczy do uruchomienia tego procesu jest pamięć. Jak pisał H. Bergson, „każda aktualna teraźniejszość jest tylko całą przeszłością w stanie największego ściągnięcia czy skurczenia. Dlatego też (...) jest ona syntezą całego czasu, którego teraźniejszość i przyszłość są tylko wymiarami. Nie można powiedzieć, że przeszłość była: ona jest", istnieje w naszym doświadczeniu na mocy naszej interpretacji, ma wpływ na nasze odczytywanie świata, na nasze bycie tu i teraz.
Bohaterowie spektaklu zdają się w pełni doświadczać życia, celebrować każdy jego moment. Jednak aby to osiągnąć, paradoksalnie, przywołują wspomnienia, w sposób twórczy za każdym razem ożywiając je i nadając im nowe sensy.
I tak Elisabeth wraca wspomnieniami do swojego dzieciństwa, swoich spotkań ze starszym przyjacielem, który nauczył ją artystycznej wrażliwości w doświadczaniu i postrzeganiu świata, przekazał jej umiejętność posługiwania się wyobraźnią. Kiedy obydwoje zamykali oczy, on szkicował jej z pamięci obrazy – kolaże Pauline Boty, jednej z prekursorek i przedstawicielek pop-artu z lat sześćdziesiątych. Inną zabawą, na której spędzali czas, była „bagatelka": wspólne, spontaniczne kreowanie/odtwarzanie różnych historii, opowiadanie ich „na żywo", czy reinterpretacja tych już utrwalonych, wprowadzanie w nie nowych elementów. Jak mówi Daniel: "bo w tej grze chodzi właśnie o to, by bawić się starymi opowieściami, o których się sądzi, że mają niezmienną formę, żeby mieszać składniki". Obie zabawy kształtowały w małej „uczennicy" wyobraźnię, uczyły wolności kwestionowania zastanych narracji, dostrzegania ich umowności i nieoczywistości. Co więcej, pokazywały, że nasz świat, niczym kolaż, składa się z historii, których często sami jesteśmy po części autorami – z interpretacji, jakie sami tworzymy i odtwarzamy na nowo, przyjmując różne punkty widzenia. „I ktokolwiek wymyśla historię, wymyśla świat. Więc w domu swojej opowieści zawsze staraj się serdecznie witać każdego. Zawsze zapewniaj swoim bohaterom taki sam przywilej wątpliwości, jakim sama chciałabyś być obdarzona. I zawsze dawaj im wybór (...). Zawsze dawaj im dom" – Daniel zwraca się do młodej przyjaciółki.
W ten sposób Elisabeth otrzymuje lekcję na całe życie: aby zachowywać ostrożność w nadawaniu znaczeń, nie narzucać raz utrwalonych, skostniałych, ograniczających schematów myślowych na wciąż zmieniającą się rzeczywistość. Tylko tak można zachować umiejętność twórczego myślenia, tak też uczymy się etyki. Według greckiej etymologii słowo „ethos" oznacza bowiem miejsce, w którym dana istota czuje się bezpiecznie i może się rozwijać, gdzie nie musi zakładać masek, nie jest ograniczana ani zagrożona. Widzimy więc, jak młoda bohaterka tworzy swój własny etos: uczy się wolności myślenia, która określa całe jej późniejsze życie, pozwala jej kreować siebie," tworzyć" swój czas. Jak czytamy w jednym z tekstów J. Tischnera: „Wolność jest przede wszystkim darem drugiego. Wiarygodny świadek [ten, który daruje nam wolność] nie tylko daje nam świadectwo, ale ofiarowuje nam pole wolności, w którym niczego nie muszę, a wszystko mogę". Tu zawsze mamy możliwość wyboru.
Między dwojgiem bohaterów tworzy się niezwykła relacja, jakby oboje rozwijali się właśnie w niej, jakby dzięki sobie nawzajem kształtowali nowe światy. „Można kochać nie kogoś, lecz czyjeś spojrzenie. Mam na myśli to, jak oczy, które nie są twoje, pozwalają ci dostrzec to, gdzie jesteś, kim jesteś" – mówi w pewnym momencie Daniel.
Tomasz Lulek w roli pana Glucka tworzy ujmujący, ciepły, pełen równowagi i spokoju, wewnętrznej pogody wizerunek mędrca, łagodnego nauczyciela, mentora młodej uczennicy. Emanuje tym rodzajem spokoju, który ma w sobie artysta po stworzeniu wielkiego dzieła; jest to forma spełnienia, niewysłowionej do końca radości, ale też wolności, afirmacji wszystkiego, co się zdarza. Jakby z jednej strony unosił się nad życiem, a z drugiej strony był w nim zanurzony tak mocno, jak nikt inny, czerpiąc z niego pełnymi garściami. Dzięki bardzo dobrej grze aktor sprawia, że przywiązujemy się do tej postaci, darzymy ją sympatią. Można pomyśleć, że trzeba mieć określony bagaż doświadczeń, konkretne cechy osobowości, aby tak przekonująco wcielić się w tę specyficzną, trudną rolę – Tomaszowi Lulkowi udało się to znakomicie. Także Justyna Janowska świetnie sprawdza się w roli zarówno małej dziewczynki, z ciekawością stawiającej fundamentalne pytania, buntującej się przeciwko matce, jak i młodej kobiety, w której na naszych oczach ożywa nauka starszego przyjaciela. Tworzy szczerą, autentyczną, złożoną postać, doskonale odgrywając różne stany psychiczne, emocje (zdenerwowanie, zniecierpliwienie, zwątpienie, ciekawość, niepokój), dzięki czemu widz z łatwością może się z nią identyfikować. Jedną z bardziej ujmujących scen jest ta, w której bohaterka, pełna żalu i wyrzutów sumienia, przeprasza śpiącego Daniela za lata swojej nieobecności – możemy zobaczyć, że jest on najważniejszą osobą w jej życiu, stając się częścią jej samej, punktem wyjścia jej tożsamości. To on daruje jej wolność, w „jego spojrzeniu" Elisabeth jest taka, jaka jest – staje się naprawdę sobą, to on uczy jej twórczego odnoszenia się do czasu.
„Zawsze coś czytaj. Nawet, jeśli nie czytasz niczego dosłownie. Jak inaczej mamy odczytywać świat"?
Nasze bycie i stawanie się w świecie to nieustanny proces interpretacji czy reinterpretacji obrazów: mogą być nimi wspomnienia, zdarzenia, które napotykamy tu i teraz, czy wizje przyszłości. To także kwestionowanie zastanych schematów, nawyków myślowych, które krępują naszą wolność. Tylko w ten sposób możemy świadomie, aktywnie uczestniczyć w życiu, bronić się przed wszelką manipulacją, wszelkimi zniewalającymi ideologiami czy schematami rozumienia, w których często, nieświadomie, zamykamy wciąż stającą się rzeczywistość odbierając jej piękno. Bardzo ważną rolę odgrywa tu wyobraźnia i praca pamięci.
W tej perspektywie w sztuce Katarzyny Minkowskiej pojawia się postać Pauline Boty – artystki uznawanej za prekursorkę pop-artu, reprezentantkę rewolucji obyczajowej z lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Jej dzieła były wyrazem swobodnej gry wyobraźni, przedstawiały otaczające nas w życiu codziennym obrazy, które przeszły przez „filtr" artystycznej interpretacji, były ukazane w nowym, często humorystycznym, jedynym w swoim rodzaju, nieznanym dotąd kontekście. Boty stała się symbolem buntu wobec zastanych, ograniczających norm obyczajowych, utrwalonych schematów myślenia; była też uosobieniem kobiecego piękna, uroku, szczególnej witalności, pełni życia. Jak możemy usłyszeć: „miała nadzieję, że nigdy nie skostnieje. Nie chciała się zasklepić w swoich nawykach". To jej obrazy przywołuje w pamięci Daniel Gluck, opowiadając o nich młodej Elisabeth i ucząc jej wrażliwości na piękno ujawniające się w życiu codziennym, to nią zachwyca się młoda adeptka historii sztuki, obierając jej twórczość jako temat swojej pracy dyplomowej. Paradoksalnie, Pauline Boty zmarła w bardzo młodym wieku a jej dzieła na wiele lat zostały zapomniane. Daniel i Elisabeth próbują ożywić ją w swoich wspomnieniach, jej twórczość staje się jednym z „pomostów", który łączy parę przyjaciół, jest symbolem twórczej postawy wobec życia, jego szczególnej celebracji.
W spektaklu postać przedstawicielki pop-artu zagrana jest w sposób bardzo żywiołowy przez Katarzynę Wuczko. Pojawia się ona już w jednej z pierwszych scen sztuki wykonując dynamiczny taniec w rytm elektronicznej muzyki. Aktorka doskonale oddaje kreatywność, wolność i urok młodej artystki-buntowniczki, uosabia otwartość, radość z płynącą z każdego doświadczenia, z każdej chwili. Choć Boty zmarła bardzo młodo i jej obrazy zostały zapomniane, w spektaklu, tak jak w książce Ali Smith, staje się ona uosobieniem prawdy sztuki i wolności, autentyzmu, kreatywnego podejścia do życia, które w jej interpretacji samo w sobie jest sztuką wyniesioną na najwyższy poziom intensywności. Zostaje to pięknie ukazane między innymi w tańcu aktorki.
„Podróże w czasie są możliwe. Robimy to cały czas. Między jedną chwilą a drugą".
Śledząc to, co wydarza się na scenie, widzimy jednocześnie, jak bohaterowie wyzwalają się z chronologicznych ram czasu, jak tworzą samych siebie niejako podróżując w czasie, w porządku wspomnień, w fantazjach, w projektowaniu samych siebie w przyszłości. Swoistym kluczem do tego procesu są wyobraźnia i emocje. To dzięki emocjom dane zdarzenia silnie utrwalają się w naszej pamięci, na swój sposób sprawiając, że się zmieniamy, to emocje określają naszą wrażliwość, otwierają nas na doświadczenie.
I tak Daniel, leżąc w domu opieki, przywołuje wspomnienia ze swojego dzieciństwa, jakby doświadczał ich tak samo intensywnie tu i teraz, kiedy jego życie powoli dobiega kresu. Elisabeth wraca w pamięci do swojego dzieciństwa, pierwszych spotkań z Danielem, gdy odkrywała niezwykłą moc wyobraźni; cofa się do czasów, gdy jako nastolatka buntowała się przeciwko swojej matce. Dzięki temu procesowi możemy doświadczyć, że przeszłość naszych bohaterów ożywa tu i teraz, określa sposób, na jaki przeżywają teraźniejszość. Tak jak zmarła przed laty artystka Pauline Boty, która dzięki istnieniu w pamięci bohaterów, odzyskuje pełnię swojego życia. Bowiem, jak mówi nam grecka etymologia słowa „prawda" (aletheia), w istocie istnieje tylko to, co wydobywamy z naszej pamięci, chronimy od zapomnienia.
Szczególną rolę w tym procesie odgrywa wyobraźnia jako doskonałe narzędzie zapamiętywania, wyrażania autentyczności doświadczenia. I tak, kiedy Daniel Gluck próbuje opisać/oswoić nadchodzącą śmierć, przywołuje obraz człowieka skrępowanego w korze drzewa. Nawiązuje on do zabawy z Elisabeth, kiedy wymyślali /opowiadali spontanicznie różne historie, a te z kolei zaczynały żyć własnym życiem, stanowiąc w spektaklu odrębne już sceny, jakby osobne, wymyślone rzeczywistości, które współistnieją z „faktami" na takich samych prawach. Przywodzi to na myśl jedną z bardziej zabawnych scen, kiedy dwójka przyjaciół wymyśla historię o człowieku-drzewie. W trakcie jej opowiadania postać z ich wyobraźni nagle ożywa: widzimy człowieka zamkniętego w korze drzewa (w tej roli Michał Opaliński), który nawiązuje dialog z ochroniarzem. Niczym nieskrępowana fantazja staje się tu kluczem do twórczego przeżywania doświadczeń. Obrazy okazują się być nośnikiem emocji, a emocje otwierają nas na intensywne uczestnictwo w tym, co się wydarza.
„Ale z naszym stosunkiem do świata społecznego musi być nieco inaczej. Wystarczy, że nie jest on światem absolutnym, lecz relatywnym".
Cały proces przeżyć wewnętrznych bohaterów, tak jak w książce Ali Smith, ukazany jest w sztuce wyraźnie na tle aktualnych przemian społecznych w Anglii w 2017 roku. To czas tuż po ogłoszeniu Brexitu, okres sporów nad aktualnymi problemami politycznymi, dotykającymi życie codzienne mieszkańców Zjednoczonego Królestwa. Społeczeństwo na różne sposoby przeżywa te historyczne zmiany.
W spektaklu, niczym w tle pojawiają się sceny politycznych protestów, ukazane są społeczne konflikty. Cały ten wymiar sprawia, że doświadczenia bohaterów nie są przedstawione w oderwaniu od aktualnej rzeczywistości, wprost przeciwnie, są w niej głęboko zakorzenione. Oprócz czasu przeżyć poszczególnych osób, mamy tu także czas historyczny – wszak zawsze jesteśmy z nim związani, zawsze musimy zająć wobec niego określone stanowisko. I tu szkocka pisarka, a za nią Katarzyna Minkowska znajdują miejsce dla ironii i humoru, ukazują ten świat z dystansem – jakby dzięki temu udało nam się wybronić przed zniewoleniem przez dominujące nastroje społeczne, nie ulec manipulacji, która usiłuje nas dosięgnąć z każdej strony, zobaczyć, że wiele „prawd" funkcjonujących w rzeczywistości społecznej ma charakter czysto umowny, a ich absolutyzacja prowadzi do niebezpieczeństwa.
W tej perspektywie widzimy wiele zabawnych scen, choćby tą, kiedy Elisabeth przychodzi na pocztę, próbuje złożyć wniosek o paszport i zderza się z paradoksalną, biurokratyczną machiną rodem z „Procesu" Franza Kafki. Na długo zapada w pamięci jej rozmowa z urzędnikiem czy recepcjonistką w przychodni (w obydwu rolach, doskonale wcielający się w swoje postaci Michał Opaliński), którzy, jako reprezentanci systemu, traktują klientów jak elementy, wymagające dopasowania do obowiązujących norm. W przypadku obydwu scen ciekawym zabiegiem staje się ich nagrywanie i symultaniczne wyświetlanie na osobnych projektorach, z różnych perspektyw, dzięki czemu możemy dokładnie, z różnych punktów widzenia śledzić zachowanie, wyraz twarzy i emocje aktorów. Takie rozwiązanie dobrze buduje wielowymiarowy charakter sztuki.
Przedstawicielką angielskiego społeczeństwa czasu przełomu staje się matka Elisabeth, Wendy Demand doskonale zagrana przez Halinę Rasiakównę. To kobieta samotnie wychowująca córkę, której wspomnienia z dzieciństwa określają marzenia o przyszłości. Wydaje się zanurzona w komercyjnym świecie, zdominowanym przez media – to one określają jej system wartości. W pamięci zapada scena, kiedy dowiaduje się, że została wytypowana do gry w znanym telewizyjnym show: Wendy wpada w euforię, spełnia się bowiem największe marzenie jej życia. Aktorka gra tak przekonująco, ale jednocześnie ukazując komizm sytuacji, że publiczność nie może powstrzymać się od śmiechu.
„Tym, o co chodzi w całym dziele jest ruch. Implikuje on wielość centrów, nakładanie się perspektyw, plątaninę".
Wydaje się, że każdy element spektaklu dąży do oddania wielogłosowego, wielowymiarowego, jakby stającego się w ciągłym ruchu tekstu Ali Smith. Oprócz złożonej narracji/kolażu, w którym bohaterowie przedstawiają swoje, zróżnicowane sposoby przeżywania świata, organizacji przestrzeni, gdzie myśli postaci są odgrywane w poszczególnych scenach często symultanicznie, dynamika znajduje urzeczywistnienie w choreografii i scenografii. Integralnym, bardzo ważnym elementem spektaklu staje się taniec jako wyraz artystycznej ekspresji, celebracji życia, zachwytu nad nim. Postaci młodego Daniela (Filip Szatarski) czy Pauline Boty (Katarzyna Wuczko) ukazane są po raz pierwszy właśnie w tańcu. Taniec wykonywany przez grupę aktorów staje się też tłem dla poszczególnych scen czy ich zwieńczeniem. Wnosi on do spektaklu niezwykłą energię, ale też lekkość, nadaje mu głębi, wyraża zachwyt nad życiem, buduje niezwykły nastrój.
Scenografia także zachwyca pomysłowością, doskonale korespondując z narracją. Momentami scena, otaczające ją ściany stają się wielkim projektorem – lasem; możemy usłyszeć podmuch wiatru, zobaczyć poruszające się w ich rytm, opadające liście. Na długo zapamiętamy fragmenty, kiedy nagle pocztowe kasy zanikają w głębi sceny a w ich miejscu pojawia się las.
Bardzo istotna dla sztuki jest poruszająca muzyka, momentami dynamiczna, elektroniczna, przechodząca w łagodniejsze tony, gdy akcja nabiera spokojniejszego rytmu.
Gra aktorów na długo pozostanie w naszej pamięci. Oprócz świetnych, głównych ról Tomasza Lulka, Filipa Szatarskiego, Justyny Janowskiej, Katarzyny Buczko, Haliny Rasiakówny, widzimy też inne postaci, doskonale stworzone przez aktorów. Na uwagę zasługują tu role Michała Opalińskiego (postać drzewa, urzędnika, recepcjonistki, pielęgniarki) – każdy z tych bohaterów zagrany jest z pewnym humorem, ale też ukrytą powagą, autentycznością, każdy zdaje się być inny, niepowtarzalny, jakby aktor za każdym razem tworzył zupełnie nową osobowość. Ciekawa też jest postać Zoe Spencer, z pełną determinacją i szczerością zagrana przez Agnieszkę Kwietniewską.
Wszystkie te elementy sprawiają, że najnowsza sztuka Katarzyny Minkowskiej doskonale oddaje poetycki przekaz niezwykłej książki Ali Smith. Dbając o najmniejsze szczegóły młoda reżyserka, w „duchu" powieści twórczo interpretuje tekst, sprawia wrażenie, jakby się nim bawiła, wydobywając całą gamę nastrojów, tworząc szczególny klimat, którego istotą jest uobecnienie dynamiki życia w całej jego chaotyczności, w jego pięknie, którego nie sposób ująć w jedną, konsekwentną interpretację. Chodzi bowiem o to, by ukazać autentyczność i intensywność naszych myśli, doświadczeń, by zbliżyć się do źródeł doświadczenia, porzucić zniewolenie przez wszelkie normy, które utrudniają nam aktywne uczestnictwo w tym, co się zdarza. W ten sposób spektakl otwiera się na widza, porusza, uczy nowej wrażliwości, zaprasza w podróż poza konwencjonalne doświadczenie czasu stając się niezapomnianą na całe życie lekcją.