Kiedy Edyp idzie z mężem na piwo

"Roma i Julian" - reż. Paweł Wawrzecki - Teatr Kwadrat w Warszawie

Warszawski Teatr Kwadrat może pochwalić się udaną premierą "Romy i Juliana", nową komedią autorstwa Krzysztofa Jaroszyńskiego.

Inżynier Mamon w "Rejsie" narzekał na polskich aktorów, że grają tak, że aż się chce wyjść z kina. Ja mam to samo z polskimi komediami współczesnymi. Bez względu na to, czy rzecz dotyczy kina czy teatru.

Komedie polskie tym się różnią od np. amerykańskich, że są kompletnie nieśmieszne.

Może dlatego, że starają się być zupełnie niekontrowersyjne. A jednak zdarzają się przypadki, które przywracają wiarę w to, że Polacy, mimo niesprzyjających okoliczności, nie stracili zupełnie poczucia humoru. To "Roma i Julian" w Teatrze Kwadrat.

Zespół prowadzony bardzo dobrze przez Andrzeja Nejmana skupia fachowców najwyższej klasy. Nikt w Polsce nie potrafi tak dobrze wystawiać fars (jeśli ktoś nie wierzy, warto porównać różne realizacje tekstów Raya Cooneya w trzech warszawskich teatrach: Ochu, Komedii i Kwadracie).

Ale w zasadzie nie jest im obcy żaden gatunek teatru rozrywkowego. Bo "Roma i Julian" farsą nie jest. To klasyczna komedia oparta na, starym jak ten gatunek, qui pro quo. W tym przypadku wszystko działa bezbłędnie, w czym bardzo pomagają precyzyjne i piekielnie śmieszne dialogi Krzysztofa Jaroszyńskiego.

Dlaczego ten utalentowany scenarzysta, a niegdyś również wykonawca i autor tekstów kabaretowych, nie robi dziś niczego dla telewizji, to zagadka trudna do rozwiązania. Zwłaszcza w kontekście sukcesu "Daleko od noszy", które w Polsacie miały kilkanaście sezonów. Na szczęście jest jeszcze Teatr Kwadrat oraz aktorzy tacy jak Hanna Śleszyńska i Paweł Wawrzecki (w tym przypadku również reżyser).

Historia opowiadana przez Jaroszyńskiego, mimo że zabawna, dotyczy kwestii bardzo poważnej: zmiany płci. Oto w szpitalu spotyka się czworo ludzi. Jest zatem syn (Mateusz Łapka) i matka (Hanna Śleszyńska), w drugim przypadku mąż (Wawrzecki) i dużo od niego młodsza żona (Ilona Chojnowska). Dwoje młodych źle się czuje w swoich ciałach i nie może się doczekać operacji. Można by to zagrać i napisać "na grubo", ale nic takiego na szczęście się nie dzieje. W zasadzie, choć to komedia, przede wszystkim współczujemy dwóm transseksualnym bohaterom. Rozumiemy też, że ich bliscy mają bardzo poważny problem.

A jednocześnie rzecz jest nieodparcie śmieszna. Zwłaszcza w warstwie słownej: Hanna Śleszyńska mówiąca do syna, że "ma do niej Edypa", i zdziwiona, że nie podoba mu się jako kobieta, albo Paweł Wawrzecki oburzony, że jego żona chce "iść na browara" i zapowiada, że kiedyś spotkają się przy pisuarze. To są sceny, które się zapamiętuje. Ale żartów, naprawdę udanych, są tu dziesiątki, a i samo rozwiązanie (w tym wypadku to słowa ma podwójne znaczenie) szczerze bawi.

Mimo że, co jest moim głównym zastrzeżeniem, w drugim akcie nieco siada dramaturgia, autor spisał się naprawdę dobrze, reżyser również. A to, co pod względem aktorskim robi Hanna Śleszyńska, to prawdziwe mistrzostwo. Każda jej kwestia podrywa publiczność do śmiechu.

Mariusz Cieślik
Rzeczpospolita
4 lutego 2019
Portrety
Paweł Wawrzecki

Książka tygodnia

Ziemia Ulro. Przemowa Olga Tokarczuk
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Czesław Miłosz

Trailer tygodnia

Dziadek do orzechów (P...
Rudolf Nuriejew
Zobacz arcydzieło baletu z Paryskiej ...