Kiedy tak szli

„Strasznie śmieszne..." - aut. Fred Apke - reż. Ewa Kaim - Stary Teatr w Krakowie

Z fotela Łukasza Maciejewskiego

"Strasznie śmieszne..." na motywach sztuki Freda Apke („Furchtbar traurig"), scenariusz: Marta Konarzewska, reż. Ewa Kaim

Kiedy tak szli w finale, spektaklu i zawierzenia, ona i on, bohaterka i bohater, Segda i Kaleta, szli w snopie światła, między widownią, między fotelami, widziałem twarze widzów, kobiet zwłaszcza.

Naraz wydały się bezbronne, bo oświetlone, a wolałyby być w cieniu, te twarze, ci ludzie, widzowie, ale ludzie przede wszystkim.

Nie chciałem tego, ale zobaczyłem je saute, barwy ochronne nie zadziałały. Łzy, bliskość tematu, rozterka, że to jest tak blisko, że to, co na scenie, to w końcu w życiu też, czasami dalej, często bliżej, ale na pewno w życiu.

To takie sobie myśli: „Ja też tak mam. Ja też tak miałam. Miałem".

Kątem oka zobaczyłem jeszcze siedzącą w ostatnim rzędzie dziewczynę, nastolatkę. Korpulentna, z wadą wzroku, pocierała oczy chusteczką higieniczną. Siedziała sama. Tę dziewczynę zapamiętałem szczególnie. Gdybym miał więcej odwagi, podszedłbym do niej, powiedział coś miłego, coś dobrego, podzielił się siłą, którą (jeszcze) mam. Mam bezwarunkowo.

„Strasznie śmieszne..." – z dramatu Freda Apkego w tłumaczeniu Marty Kulbowicz, Ewa Kaim – reżyserka Ewa Kaim, wzięła to, co groteskowe, lingwistyczne, błyskotliwie napisane, kolejny wariant „Wirginii Woolf", kto się jej boi, kto się boi siebie. Dwoje cudnych ludzi na krawędzi cudności, w ogóle na krawędzi, w fenomenalnych kostiumach i inteligentnej scenografii Mirka Kaczmarka (wiadomo, że on), trochę pyskują, popisują się przed sobą, ona ze słowotokiem, on – kosmita w adidasach. Czekają na księżyc, potem znikną.

I zniknęliby może również i z pamięci, gdyby nie coda, gdyby nie przewrotka autorstwa Marty Konarzewskiej (tekst). Ta coda jest poruszeniem. To są właśnie łzy finałowe widzów. To jest właśnie to.

Wszystko było po coś – i bufiasta suknia Doroty Segdy w kolorze o nienautralnej nazwie magenta, i sweterek w lasek, we wzorek lasu iglastego, sweterek wełniany, ale z krótkim rękawem, który przyodział Kaleta, to wszystko było po coś.

Oni mówią. Ona mówi. On milczy.

Ona mówi. I każde słowo ma ciężkość.

Bo kiedy mówi Segda, tym swoim głosem, głosem, którego nie da się pomylić z żadnym innym, to się tego słucha.

Segda mówi. Słuchamy wszyscy.

To była tylko gra, to była zabawa.

Tamto było życie.

Łukasz Maciejewski
AICT Polska
12 grudnia 2022
Portrety
Ewa Kaim

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...