Kilka słów o wychowaniu

Krakowska Opera Kameralna

Od dwudziestu lat przy ul. Miodowej działa jedyny w swoim rodzaju teatr muzyczny założony przez aktorskie małżeństwo Jadwigi Leśniak-Jankowskiej i Wacława Jankowskiego. Starannie dobierany repertuar pomógł wykształcić dobrych wykonawców, dla których różnice stylistyczne pomiędzy np. barokiem a klasycyzmem czy operą komiczną początków romantyzmu nie są terra incognita - pisze Anna Woźniakowska

"Jesteśmy ludźmi niskich przyjemności, bo nas tak wychowano. Robotnikowi na każdym rogu ulicy narzucają się z ofertą knajpa i boisko sportowe. Gentleman zmuszany jako dziecko do spędzania całego wolnego czasu na grze w krykieta i piłkę nożną wchodzi w społeczność dorosłych, w której nie może uciec od polowań, strzelania, bridża i bilardu. Może natomiast przejść przez życie jako prawdziwy gentleman, nie słysząc żadnej sonaty Beethovena". Tak przed blisko stu laty George Bernard Shaw, pisarz i dramaturg, krytyk teatralny i muzyczny, laureat Nobla, utyskiwał na ówczesne angielskie wychowanie.

Ta konstatacja nieodparcie przychodziła mi na myśl, gdy czytałam o obcinaniu przez miejskich radnych funduszy na krakowskie festiwale muzyczne. Nie pierwszy zresztą raz, bo już regułą jest, że łatwiej przychodzi im wydawać wielkie sumy na budowę czy renowację stadionów piłkarskich niż wysupłać znacznie mniejsze kwoty na rzecz muzyki i imprez, które - w przeciwieństwie do osiągnięć naszych piłkarskich drużyn - prawdziwie promują Kraków w świecie. Ale cóż, tak ich wychowano, nie tylko zresztą ich, że nie czują np. niestosowności w przyznaniu się publicznie do omijania szerokim łukiem filharmonii czy innej sali koncertowej. Nie wiem, czy także ignorują teatr lub muzea, bo desinteressement w tych dziedzinach nie jest dobrze widziane, więc do niego raczej się nie przyznają. Biedacy, nie wiedzą ile tracą, pozbawiając się kontaktu z muzyką.

Złośliwi krakowianie twierdzą, że to żwawe obcinanie funduszy na wielkie imprezy muzyczne w czasie, gdy zapowiada się najazd turystów na Kraków, nie wynika z braku orientacji miejskich rajców co do znaczenia tych imprez, ale z tradycyjnego krakowskiego skąpstwa, które objawiło się choćby przed przeszło czterystu pięćdziesięcioma laty, gdy Władysław IV, chcąc uświetnić koronację swej małżonki Marii Ludwiki Gonzagi, zażądał od miasta budulca i sześćdziesięciu cieśli, by wznieść scenę dla widowiska operowego. Jak donoszą historycy, krakowscy mieszczanie oburzeni byli na tak niesłychaną rozrzutność, prace prowadzone w atmosferze wrogości nie zostały na czas ukończone, a deski wykorzystali w końcu do bardziej prozaicznych prywatnych inwestycji, tracąc jednocześnie okazję do zapisania swego miasta w historii opery w Polsce jako miejsca pierwszej publicznej prezentacji tej sztuki w Rzeczypospolitej. Jeszcze złośliwsi gotowi są upatrywać w tegorocznych oszczędnościach wprowadzonych przez radnych do miejskiego budżetu przejawu ich walki z prezydentem miasta. Niech Kraków straci jeden czy drugi powód do sławy, byle tylko ta sława nie pomnożyła konta obecnego włodarza miasta. Być może ci złośliwcy mają rację, choć taka postawa byłaby bliska poczynaniom dzieci, które na złość mamie chcą odmrozić sobie uszy, bo wskutek takich poczynań radnych najbardziej straci miasto (a w konsekwencji i oni), a nie prezydent ze złą ich zdaniem polityczną orientacją.

Ja jednak upieram się przy wspomnianym na wstępie wychowaniu do "niskich przyjemności" oraz wynikających z niego brakach (z braków w wychowaniu wynikają zresztą wszelkie konflikty). Zastanawiam się więc, co polecić radnym, by te braki nadrobili, by polubili muzykę i nauczyli się nią cieszyć i odpowiednio ją cenić. Na początek proponuję odwiedzić Krakówską Operę Kameralną.

Od dwudziestu lat przy ul. Miodowej działa jedyny w swoim rodzaju teatr muzyczny założony przez aktorskie małżeństwo Jadwigi Leśniak-Jankowskiej i Wacława Jankowskiego. Pamiętam do dziś swoje zadziwienie i zauroczenie prezentacją Pastoreli staropolskich inaugurujących działalność Sceny El-Jot, bo tak pierwotnie nazywał się ten teatr - podówczas jeszcze bez siedziby, ale już z wyraźnie zarysowanym charakterem. Oglądałam wtedy widowisko zrealizowane oszczędnymi, ale bardzo przemyślanymi środkami, w swej szlachetnej prostocie po prostu piękne i - co ważne - trafnie umuzycznione. Kolejne inscenizacje, a było ich przez te dwadzieścia lat blisko trzydzieści, podkreślały formotwórczą rolę muzyki. Z niej wypływał gest, ona narzucała rytm słowu, budowała napięcia. I wreszcie stało się to, co od początku "wisiało w powietrzu" Po rewitalizacji (własnym sumptem) zabytkowych wnętrz przy ul. Miodowej 15 Jankowscy powołali do życia Krakowską Operę Kameralną. Zgromadzili wokół siebie grupę młodych instrumentalistów, śpiewaków, tancerzy, aktorów i rozpoczęli na fundamencie Sceny El-Jot budowę nowego organizmu artystycznego. Starannie dobierany repertuar pomógł wykształcić dobrych wykonawców, dla których różnice stylistyczne pomiędzy np. barokiem a klasycyzmem czy operą komiczną początków romantyzmu nie są terra incognita. Tego waloru edukacyjnego, jaki ma działalność Krakowskiej Opery Kameralnej, nie sposób przecenić. Kto wychodzi "spod ręki" Jankowskich ten wie, ile znaczy dobre rzemiosło, jest pokorny wobec sztuki, umie rezygnować z powierzchownego popisu na rzecz drążenia w głąb, poszukiwania sensu i znaczeń. Na scenie przy Miodowej aktorzy i tancerze śpiewają, śpiewacy tańczą, instrumentaliści czynnie uczestniczą w akcji. A wszystko to składa się na spektakle rysowane precyzyjnie, szlachetną kreską, operujące elementami stylizacji, wizualnie urocze, a treściowo - dające wiele do myślenia.

W niewielkim wnętrzu, gdzie wykonawcy są na wyciągnięcie ręki, i można obserwować każde drgnienie ich powiek, każdy spektakl musi być dopracowany w najdrobniejszym szczególe, by odbiorca prawdziwie się wzruszył lub rozbawił, właściwie odczuł przekazywaną przez inscenizatorów i wykonawców artystyczną prawdę. W tym wnętrzu bawiłam się przez lata wybornie, oglądając np. "Don Pasquale" Donizettiego, "Liviettę i Tracolla" Pergolesiego i "Zajdę" Mozarta, a i wzruszałam, słuchając udramatyzowanego "Stabat Mater" Vivaldiego i Pergolesiego. Nie byłam w moich reakcjach odosobniona, czego dowodem choćby śmiech publiczności 15 stycznia br. na premierze "La serva padrona" Pergolesiego, którą małżeństwo Jankowskich przygotowało na jubileusz swojej sceny.

Dlaczego polecam radnym uczestnictwo właśnie w tych spektaklach? W Krakowskiej Operze Kameralnej można się wyciszyć, porzucić powierzchowne emocje, bo w prezentowanych inscenizacjach nie ma tak wszechobecnego gdzie indziej, a z gruntu niepotrzebnego krzyku, można poddać się harmonii muzyki porządkującej swą logiką rozbiegane myśli. Można też docenić, jak ważna jest dobra współpraca. W teatrze Jankowskich nie ma gwiazd, na sukces pracują zgodnie wszyscy i wszyscy po spektaklu odbierają oklaski jako docenienie wysiłku każdego z nich bez względu na to, czy jest protagonistą, czy gdzieś ukryty zajmuje się grą świateł. Takiej nauki życia nigdy dość.

Anna Woźniakowska
Kraków
3 marca 2012

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...