Kim pan jest, panie Wokulski?

rozmowa z Rafałem Ostrowskim

Już w sobotę premiera pierwszej obsady "Lalki", jednego z największych wydarzeń sezonu w polskim teatrze muzycznym. Podniecenie, ciekawość i ryzyko walczą ze sobą wśród widzów i realizatorów. A kim są główne postaci? Co myślą, lubią, pamiętają? Dziś Stanisław Wokulski, czyli Rafał Ostrowski

Rozmowa z Rafałem Ostrowskim, odtwórcą roli Wokulskiego w "Lalce" w Teatrze Muzycznym w Gdyni

Piotr Wyszomirski: Lubię, kiedy kobieta…

Rafał Ostrowski: Lubię, kiedy kobieta jest inteligentna.

PW: Seksapil czy mądrość?

RO: Dlaczego jedno ma wykluczać drugie?

PW: To w takim razie Meryl Streep czy Marilyn Monroe?

RO: Marilyn Monroe oczywiście.

PW: Najciekawszy prezent od kobiety, który pan dostał.

RO: Każdy jest sympatyczny, wyjątkowego nie przypominam sobie.

PW: Ile razy się pan zakochał, panie Ostrowski?

RO: Trzy razy. Pierwszy raz spowodował, że znalazłem się w Trójmieście.

PW: Proszę o więcej szczegółów…

RO: Dla mnie to miłe i zarazem niemiłe wspomnienia. Była to i jest dziewczyna z Sopotu. W niej się zakochałem rzeczywiście, dawno, bardzo dawno temu. Dla niej skończyłem ze studiami historycznymi w Opolu i postanowiłem przenieść się tutaj, bez względu na to, na jaki kierunek mógłbym się dostać. Zdawałem wtedy na prawo, do akademii muzycznej i teatru muzycznego. Powiedziałem, że tam, gdzie zdam pierwsze egzaminy, tam zostanę. I zostałem w teatrze.

PW: Po to, by śpiewać jej serenady?

RO: Poniekąd tak.

PW: Trzy najważniejsze kobiety w pańskim życiu.

RO: Na pewno matka, moja żona Aleksandra i ta kobieta, przez którą się tu znalazłem, Joanna.

PW: Trzy najważniejsze kobiety w historii.

RO: Maria Curie Skłodowska zdecydowanie. Co pomyślę, to inne Marie mi się tylko nasuwają. Może pierwsza kobieta, Ewa, nieszczęsna, bardzo ważna chyba dla nas wszystkich.

PW: Ale kobiety zarzekają się, że to nie one były Ewą.

RO: One zawsze tak mówią. Kobiety mają ciekawe tłumaczenia na różne tematy. Zawsze znajdą takie, żeby się wytłumaczyć, że to nie ich wina, tylko nasza. Mężczyźni winni są wszystkiemu.

PW: Wracając do ostatniego pytania…

RO: Same postaci historyczne przychodzą mi do głowy. Maria Stuart, ale to nie będę oryginalny. Myślę także o pięknej Helenie trojańskiej, dla której stoczono potężną wojnę. No i królowa Marysieńka, przesłodka.

PW: Wymiary idealnej kobiety.

RO: Nie będę specjalnie oryginalny i nie będę się specjalnie wyróżniać: 90/60/90. Może być ewentualnie: 94/70/94, też bardzo przyjemnie.

PW: Rycerz, mnich czy alpinista? Jaki pan jest w kontakcie z kobietami?

RO: Cholera, chyba mnich, niestety, chyba tak. Nie potrafię się mądrze zakochać i w ogóle nie jestem typem macho. Chciałbym, ale nie jestem. Jestem nieinteresujący, jeżeli chodzi o rozmowę. Zawsze próbuję zanudzić dziewczyny jakimiś dywagacjami filozoficznymi albo o astronomii, o tym, co na niebie. To są sprawy mnie interesujące, niekoniecznie kobiety.

PW: Kiedy myślę: dom.

RO: To myślę o swoim mieszkanku na Witominie, malutkim 2-pokojowym, dla mnie umieszczonym na dachu świata. Mieszkam na 10. piętrze, mam niesamowity widok na całą zatokę, wschód i to jest miejsce, o którym myślę, to jest mój dom. Dom to także miejsce, gdzie się wychowałem, gdzie przeżyłem najpiękniejsze lata swojego życia. To jest Opole, nieduże miasto na południu.

PW: Mało polskie jest to miasto.

RO: Mało polskie? O nie, będę tupał nogą. Jestem kosmopolitycznym wszechpolakiem. Urodziłem się w Białymstoku, wychowałem w Opolu, mieszkam już więcej niż połowę życia w Gdyni. Zresztą ciekawym mieście, które łączy ludzi z różnych stron świata i Polski, tej obecnej i dawnej.

PW: Kolory dzieciństwa.

RO: Niebieski, a potem zielony – panterka.

PW: Był pan harcerzem?

RO: Tak, ale ta panterka akurat skojarzyła mi się ze stanem wojennym i jeżdżącymi po ulicach samochodach patrolowych. Ojciec mój wtedy pracował w Elblągu, miałem przyjemność przyjeżdżać do niego. Ja nie łobuzowałem. Łobuzowali ci, którzy nosili długie pały i rozganiali wszystkich 13-go każdego miesiąca.

PW: Długo wybieram czy kupuję w ciemno?

RO: To zależy. Jeżeli coś mi się bardzo spodoba i stać mnie na to, to biorę bez zastanowienia. Jeżeli jest to większy zakup, zawsze się długo zastanawiam i kończy się to najczęściej tak, że nie kupuję.

PW: Co by pan zabrał na bezludną wyspę z następujących kategorii: film?

RO: „Sens życia według Monthy Pytona”.

PW: Książka.

RO: Biblia w tłumaczeniu ks. Wujka.

PW: Spektakl teatralny.

RO: „Opera za trzy grosze” w reżyserii Wojtka Kościelniaka.

PW: Obraz

RO: Obraz Salvadora Dalego, „Ukrzyżowanie”. Ten obraz wisi w Figueres, w Muzeum Salvadora Dalego; żeby było śmieszniej, wisi na klatce schodowej.

PW: Płyta.

RO: Coś z Floydów, pewnie „The Wall”, przynajmniej byłyby dwie płyty.

PW: Mecz, przeżycie sportowe.

RO: Walka Adamka, ostatnia walka. Wyjątkowo ciekawa. Ten człowiek jest godzien podziwu. Ja nie lubię boksu, tym bardziej wielkie ukłony wobec tego człowieka. To jest fighter, człowiek, który walczy całym sercem i sobą, oprócz tego jest inteligentny. Tak węszę w nim, że ma niesamowite poczucie honoru. Fajny facet, on będzie walczył do końca.

PW: Jakie jest miejsce kobiety w naszym życiu publicznym? Czy jest dostatecznie wyróżnione?

RO: Pewnie nie, ale nie powinno się tym sterować w sposób sztuczny.

PW: Co pan sądzi zatem o parytetach?

RO: Uważam to za idiotyzm. Zróbmy wtedy parytety dla łysych, rudych, bezzębnych, aktorów. Znam paru kolegów, którzy mogliby kandydować i społeczeństwo wcale by nie straciło. Róbmy parytety dla wszystkich.

PW: Trzy najważniejsze cechy kobiety.

RO: Inteligencja. Fajnie, kiedy z kobietą można porozmawiać. W moim życiu tak, dzięki Bogu, jest, że za partnerkę mam kobietę, która jest moim przyjacielem, a z przyjacielem się gada na różne tematy; niekoniecznie musimy się zgadzać i rozumieć, ale przyjemnie i miło spędzać ze sobą czas. To jest ta jedna cecha. Miła aparycja – chodzi o to, żeby była też przyjemna. Dobroć. Lubię ludzi, którzy nie są złośliwi i nie kierują się w życiu wyłącznie własnym ego.

PW: „Lalka” w kinie, realizacja Hasa, czy w telewizji, serialowa Bera?

RO: Bardziej mi się Hasowska podobała, ale na pewno więcej o samej Lalce i historii mówi serial, z racji objętości. Film Hasa uważam za dzieło wybitne, jest to pięknie zrealizowany obraz, piękna historia. Wokulski u Hasa jest za bardzo facetem z wyższych sfer, jest szlachcicem i to widać po nim. A chyba nie taki był Wokulski.

PW: U Hasa jest jeszcze metafizyka…

RO: Tak, ona się tam gdzieś przewija. Film na pewno wart jest obejrzenia. Ktoś, kto nie widział filmu, powinien po niego sięgnąć. To klasyka filmowa.

PW: Małgorzata Braunek czy Beata Tyszkiewicz ?

RO: Beata Tyszkiewicz absolutnie. Kobieta wyjątkowa. Sympatyczna jest pani Braunek, ale Beata Tyszkiewicz urodzona jest do tej roli. Przy tym piękna kobieta, potrafiąca zachowywać się tak, jak najprawdopodobniej zachowywały się arystokratki. Dobra aktorka, wbrew temu, co przez tyle lat się o niej mówiło. Złośliwi wypominali jej wielkopanieńskie zachowanie.

PW: Jerzy Kamas czy Mariusz Dmochowski ?

RO: Jeden i drugi ma w sobie tego Wokulskiego, o którym ja myślę. Dmochowski jednak zdecydowanie. Pewnie przez to, że w serialu miał więcej możliwości pogrania i pokazania kolorytu tej postaci. Po przeczytaniu książki Wokulski jawi mi się jako ponurak i trochę nie bardzo wiadomo, czemu on taki jest fajny, skoro wcale nie jest. Drażni mnie to, że kilka razy mógł to zrobić i nie zrobił – potrząsnąć tą kobietą i powiedzieć: Iza, kocham cię kobieto, co ty na to ? Może to wynikało z jakichś uwarunkowań społecznych? Tak naprawdę jest to pierwsza prawdziwa miłość, namiętna miłość. Na dodatek idealistyczna i wymyślona, wydumana troszeczkę. On sobie wymyślił anioła. Zresztą sam o tym mówi, sam z siebie się śmieje, ale nie jest w stanie poradzić sobie z tym uczuciem. Bidulek.

PW: Do czego pan byłby w stanie się posunąć, żeby zdobyć kobietę? Jest jakiś maks poświęcenia?

RO: Na takie pytanie odpowiada się wtedy, gdy taka konieczność poświęcenia pojawia się w życiu.

PW: Dałby się pan wielokrotnie upokorzyć?

RO: Tak, pewnie tak. Nawet mi się to gdzieś w życiu zdarzyło. Dla miłości wszystko. Jeśli człowiek ma w sobie to uczucie i jest naprawdę pewien, że to miłość, to nie ma takiej rzeczy, której się z miłości i dla miłości nie zrobi.

PW: Wokulski w Gdyni to Wokulski bardziej Kościelniaka czy Ostrowskiego?

RO: Jednego i drugiego. Ufam Wojtkowi Kościelniakowi, a jak się komuś ufa, to się idzie za jego pomysłem, za jego wizją realizacji i starałem się to robić od samego początku. W trakcie pracy Wojtek doszedł do wniosku, że trzeba zmienić tę postać, ponieważ to, co czytelne jest w książce i widoczne w filmie, nie zawsze przejdzie przez rampę w teatrze. To nie może być człowiek mocno wycofany, zimny, na scenie za kimś takim się nie podąża. Taki ktoś nie jest osią spektaklu, tylko ciężarem i robi się okropnie ponuro. I z miłości i z pięknego uczucia robi się okropna trauma, w której wszyscy zaczynają się taplać. A nasza „Lalka”, „Lalka” Wojciecha Kościelniaka opowiada o miłości i namiętności. O tym, jak uczucie potrafi zbudować i zgubić zarazem.

PW: To nie pierwszy projekt z Kościelniakiem. Jak tym razem pracuje się z tym wybitnym reżyserem?

RO: Nie miałem niestety przyjemności popracować z nim więcej w przypadku „Snu nocy letniej”. W przypadku „Hair” robiłem za postać, której w rzeczywistości nie ma. Postać obywatela, który jest antagonistą grupy hipisów, jest wyrazicielem szarego obywatela, pokazany dla kontry – uwypuklenia tej różnicy między komuną i ludźmi, którzy kierują się miłością, szaleństwem i uczuciem a taką szarą rzeczywistością, która tłamsi, niszczy i blokuje. „Francesco” to bardzo miła współpraca. Miałem tam niedużą rolę brata Ruina, jednego z towarzyszy Francesco. To w ogóle ciekawe przeżycie. Rzadko zdarza się tak produkcja w teatrze muzycznym. Mocno mistyczna.

PW: Wyczuwa się teraz większe podekscytowanie niż przy poprzednich realizacjach. Jest to spektakl ryzykowny – raz, że Prus, dwa, że wybitna literatura, trzy, zetknięcie z musicalem, który ma swoje ograniczenia, oryginalny scenariusz. Mam rację, że wasza ekscytacja jest większa?

RO: To jest ryzykowne przedsięwzięcie i każdy zdaje sobie z tego sprawę. Podniecenie jest, bo mamy poczucie robienia czegoś nowego. Tego nie było w naszym kraju, to jest prapremiera musicalowa. Przede wszystkim scena ma swoje ograniczenia. Gdyby chcieć umieścić wszystkie wątki, które występują w książce, spektakl trwałby 12 godzin. Stąd jest taki rodzaj ekscytacji, wyczekiwania, jak zostanie to odebrane przez widzów. Wojtek skupił się też na tym, aby ten spektakl był atrakcyjny i komunikatywny, także dla tych wszystkich, którzy książki nie czytali. Stawia się przede wszystkim na wątek miłosny, związek uczuć i tej namiętności, która pcha człowieka do zmiany.

PW: Czym ta rola jest dla pana, jakie miejsce zajmuje w karierze?

RO: Całkowicie się jej oddałem. Każda rola jest istotna, mniejsza czy większa. Ta rola jest drugą najważniejszą w spektaklu. Ja trochę odnajduję w sobie Wokulskiego, choć buntuję się na takiego Wokulskiego, jakiego odnajduję w książce. Chyba każdy mu kibicował, czytając tę książkę.

PW: Dziękuję za rozmowę.

RO: Dziękuję bardzo.

Rafał Ostrowski
Gazeta Świetojanska1
25 lutego 2010
Portrety
Anna Kamińska

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia