Kłamstwo - Klucz do prawdy?

"Małe zbrodnie małżeńskie" -Teatr Współczesny w Szczecinie

Światła gasną, na scenie pojawia się tańcząca para - małżeństwo z kilkunastoletnim stażem. Poprzez taniec, wyrażają chęć przynależności do siebie, chęć kontaktu fizycznego, magnetyzm ciał - jednocześnie zachowując pewnego rodzaju dystans, który nie pozwala na przekroczenie stosownych granic. Ten motyw tańca pojawi się w trakcie przedstawienia jeszcze kilkukrotnie.

Wydaje się, że tancerze tworzą obrazek stereotypowego małżeństwa, w którym na trwałe zakotwiczone zostały pierwiastki miłości, ale w którym gdzieś zapodziała się jej prawdziwa istota i wdarła się nuda, a może nawet i nienawiść. Zdaje się, że znamy ten obrazek z życia. Na deskach teatru jednak motyw znudzonego sobą małżeństwa został przedstawiony w sposób specyficzny, wyjątkowo oryginalny.

On – w wyniku wypadku traci pamięć. Ona – ma to szczęście, że może wykreować ten związek raz jeszcze. Każda z pań zapewne chciałaby stanąć w takiej sytuacji, dostać taki podarunek od losu. Jak swoją szansę wykorzysta Lisa? Zmienia ona bieg rzeczy, kreuje w świadomości Gillesa nową jakość rzeczywistości, zataja niektóre fakty z jego przeszłości. Gdyby jej plan powiódł się, pewnie byliby najszczęśliwszym małżeństwem na świecie... Niestety spektakl ma w sobie coś nie tylko z farsy, z tekstu bulwarowego, ale też czerpie inspiracje z kryminału i sensacji. Widownia znienacka z roli obserwatora musi przemienić się w postać detektywa. Gilles, który ponoć stracił pamięć, omyłkowo przywołuje nazwę miejscowości, w której spędzili z Lisą podróż poślubną... skąd ta wiedza? Czyżby jego amnezja była kłamstwem? 

Od tego momentu staramy się pomóc oszukanej Lisie odkryć prawdę, uważnie przysłuchujemy się dialogom, śledzimy mimikę aktorów i staramy się wychwycić wszystkie nieścisłości. Tylko zaraz, zaraz. Kto tu został oszukany? Lisa czy Gilles? Okazuje się, że „Małe zbrodnie małżeńskie” oparte są na spiętrzonej konwencji gry. Gry słownej, gry między aktorami i gry życiowej, jaka toczy się w każdym związku. Kłamstwo, które powinno destruować związek, jednocześnie obnaża prawdę, a dzięki temu, destrukcja przemienia się w dekonstrukcję. Odpowiednio obnażone kłamstwo pozwoliło na stopniowe wyburzenie muru fałszu, który od lat był skrupulatnie budowany na przemian przez obu współmałżonków. Dotarcie do prawdy dało możliwość wybudowania nowej jakości związku na nowych fundamentach. Niestety, to już nie jest związek dziewiczo czysty. Czy wygra w nim miłość i uczucie, czy wykreuje go nienawiść do przeszłości? Czy para wróci na parkiet dokończyć taniec, czy zostanie on permanentnie przerwany? Odpowiedź na to pytanie pozostawię otwartą. 

Trzeba przyznać, że pomysł na scenariusz jest bardzo ciekawy. Tekst Errica- Emmanuela Schmitta dał reżyserowi i aktorom dużo możliwości. Przedstawienie dotyczyło motywu z życia codziennego, jednocześnie koncepcja problemu bohatera z pamięcią pozwoliła na usytuowanie najbardziej popularnego motywu w najbardziej nietypowej sytuacji. Konwencja gry kłamstwem, gry słownej, pozwoliła na nawiązanie swoistego kontaktu z widzami, dała też możliwość aktorom na istny popis swoich umiejętności. Profesjonalnie została wyrażona ironia zmieszana z miłością, doprawiona kłamstwami i żalami, uwieńczona próbą zbrodni. Jeszcze ciekawszym spektakl czynią konwencje gry w grze i tytułu w tytule. To taka swoista powieść szkatułkowa z elementami metateatru. 

Na uwagę zasługuje także kreacja przestrzeni scenicznej. Spektakl grany był na małej, kameralnej scenie, dzięki czemu, widzowie, zajmując zaledwie trzy rzędy krzeseł, mogli nawiązać szczególnego rodzaju więź z aktorami. Osobiście odnosiłam wrażenie, że ukryłam się gdzieś w kącie ich niewielkiego mieszkania i podglądam całą sytuację na żywo. Sprzyjał temu też czas sceniczny, który pokrywał się z rzeczywistym. Przedstawiona historia toczyła się cały czas w jednym pomieszczeniu i od początku do końca rozgrywała się na oczach widza.

Na uwagę zasługuje też wyświetlana w tle projekcja slajdów. Slajdy – zdjęcia Gillesa i Lisy pełniły kilka funkcji. Po pierwsze, sprawiły, że i tak już kameralna przestrzeń, wydała się jeszcze bardziej przytulna, swojska. Po drugie, były niejako powrotem do przeszłości. Uśmiechnięte twarze partnerów, możliwe, że uwieczniające jedne z ich pierwszych randek w parku, przypominały, że tą parę łączyła kiedyś miłość. Miłość, która dziś okazała się tylko grą i splotem nakładanych na siebie kłamstw. Po trzecie, slajdy nie były tylko symbolem minionych uczuć, unaocznionych widzom, ale też projekcją świadomości bohaterów, a w szczególności Gillesa. Przy jego rzekomym zaniku pamięci, luźno wyświetlane zdjęcia pełniły rolę migawkowych wspomnień, obrazów, które zaczynał sobie przypominać, a które my mogliśmy podglądać.  

Ciekawa fabuła byłaby niczym, gdyby nie perfekcyjne dialogi i swoista gra słowem, której podjęli się aktorzy. Dialogi nie tylko śmieszyły, ale też i uderzały w gusta widzów. Doskonale obnażały one istotę kobiecości i męskości. Wyrażały psychologiczną walkę między kobietą a mężczyzną. Dzięki dialogom, stopniowo odkrywaliśmy zarówno śmieszne, jak i zawstydzające tajemnice małżonków. Wiele z tych wypowiedzi, czy ripost każdy z nas mógłby przyłatać do różnych scenek sytuacyjnych, znanych z autopsji. Zdaje mi się, że tego typu humor jest ostatnimi czasy bardzo modny, a taki strzał w gusta współczesnego widza, wpływa korzystnie na odbiór tekstu. 

Reasumując, „Małe zbrodnie małżeńskie”, to dynamiczna historia traktująca o kryzysie pewnego małżeństwa, której przebieg obnaża uniwersalne problemy współczesnego związku, takie jak obłuda i alkoholizm. Ta uniwersalna treść i swoista lekcja życia przedstawiona jest jednak nieco z przymrużeniem oka, w sposób przyjemny, zabawny, a czasem nawet i komiczny.

Agnieszka Dobrzaniecka
Dziennik Teatralny Szczecin
27 marca 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia