Kłaniając się arcydziełu

"Bracia Karamazow" - 23. Gliwickie Spotkania Teatralne

Powiedziałem to przed spektaklem i powtórzę teraz: recenzje takie jak ta powinny być zdelegalizowane, a autorów powinno się ścigać.

Powód jest prosty. Legendy nie da się zrecenzować, a to właśnie z legendą, w przypadku Janusza Opryńskiego i Teatru Provisorium, mamy do czynienia. Dodajmy do tego jeszcze Fiodora Dostojewskiego i jego opus magnum – Braci Karamazow – a otrzymamy teatralny materiał najwyższej próby, przed którym każdy krytyk winien chylić czoła.

Do legendy podejść można na dwa sposoby: można bić pokłony lub z przekorą odbrązawiać. Nie interesuje mnie ani jedno, ani drugie, toteż postaram się, by legendarność nie przysłoniła tego, co w spektaklu było naprawdę wartościowe. A było tego niemało.

Wypada zacząć od warstwy literackiej, której reżyser niezwykle konsekwentnie się trzyma, wybierając z Dostojewskiego to, co najważniejsze. W istocie w przypadku Braci Karamazow mamy do czynienia z niezwykłym, bo rzadkim już dzisiaj zjawiskiem bezgranicznej ufności reżysera do autora, ufności, która owocuje rzetelną analizą i prezentacją „przeklętych problemów Dostojewskiego” w optymalnej, zrozumiałej i wciągającej formie. Historia rodziny Karamazowów przedstawiona została z właściwą sobie złożonością. Opryński uniknął patosu i sztywnej powagi umiejętnie zestawiając pełną sprzeczności, komiczną i groteskową sytuację rodzinną, z problemami wokół niej narosłymi i grozą, która je spowija.

Podobnie jak w prozie Dostojewskiego, tak i w spektaklu mamy do czynienia z doskonałym zrównoważeniem formy i treści, z perfekcyjnym zestrojeniem wielu szczegółów, które razem składają się na misternie skomponowaną całość. Spotkanie formy i treści materializuje się w zamyśle scenograficznym autorstwa Jerzego Rudzkiego i Roberta Kuśmirowskiego: czarny prostopadłościan umieszczony na scenie obrotowej zawiera w sobie całe bogactwo świata, który dosłownie staje się na naszych oczach. Funkcjonalność i atrakcyjność takiego rozwiązania jest niewątpliwa. Zapewnia ono niezwykle dynamiczną, lecz zarazem kameralną przestrzeń, w której to aktor wybija się na pierwszy plan. Dzięki temu w skupieniu możemy obserwować intymną przestrzeń emocji, budowaną przez aktorów z zastanawiającą biegłością. Piszę „zastanawiającą”, mając na uwadze to, że zespół tworzą aktorzy pochodzący z różnych ośrodków teatralnych, na scenie spotykający się wspólnie po raz pierwszy, choć jeśli weźmie się pod uwagę skalę przygotowań do spektaklu, to pełnokrwista i równa gra przestaje uchodzić za diabelską sztuczkę. Właściwie trudno wyłowić najjaśniejsze punkty w tej aktorskiej mozaice: wszyscy – poczynając od debiutującej na scenie Anastazji Bernard, po weterana sceny Adama Woronowicza – zagrali angażując widza do reszty, jakby realizowali jedną z „22 tez do przemyślenia”: „Miej świadomość, że grając w teatrze, dokonujesz spowiedzi publicznej, wyjawiając swój grzech i innych.”. To właśnie organiczna gra aktorów stanowi w dużej mierze o jakości tego spektaklu, to ona sprawia, że okrzyk Iwana Karamazowa Le diable n’existe pas oraz mowa Wielkiego Inkwizytora brzmią jak wyznanie grzechów człowieka XX wieku. Słowem, to dzięki nim widz odkrywa w sobie człowieka wewnętrznego, o którym już zapomniał.

Konkludując, trzeba przyznać otwarcie: „Bracia Karamazow” Teatru Provisorium to rzecz niezwykła na polskiej scenie teatralnej, a na scenie ruin Teatru Victoria osiągnęło status zjawiska teatralnego, jakiego Śląsk dawno nie widział. Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że wizyta teatru z Lublina nie jest ostatnią, jaką złożyli widzom na Śląsku.

Patryk Bywalec
Dziennik Teatralny
17 maja 2012

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia