Klasyka w kryzysie

34. Opolskie Konfrontacje Teatralne

Jedno wybitne przedstawienie, dwa-trzy interesujące - to za mało, by tegoroczne Opolskie Konfrontacje Teatralne uznać za szczególnie udane.

Ale takie jest ryzyko każdej edycji. Ten festiwal jest tylko zwierciadłem pokazującym, czy polska klasyka jest ważna dla twórców i jak się z nią obchodzą, o czym chcą za jej pomocą z widzami rozmawiać. 

Tegoroczne Konfrontacje odbywały się pod hasłem "klasyka wiecznie młoda". Najlepiej dowiódł tego Jan Klata w kontrowersyjnej i wspaniałej adaptacji Sienkiewiczowskiej "Trylogii"[na zdjęciu], słusznie nagrodzonej Grand Prix. Klata nie pierwszy raz pokazał, że potrafi wpisać dawny tekst w naszą współczesność, nie tracąc nic z myśli i ducha autora, nawet jeśli z tym autorem polemizuje czy się sprzecza. Jasna idea, logika i konsekwencja wywodu oraz fascynująca forma teatralna sprawia, że czytamy przez Klatę Sienkiewicza na nowo, odnajdując w jego wizji nasz zbiorowy, do bólu prawdziwy portret, niekoniecznie jasnymi barwami malowany. Naszą mobilizację jedynie w chwilach ostatecznego zagrożenia, ksenofobię, konserwatyzm, fundamentalizm religijny. 

W teatralnych "szaleństwach" Klaty (ot, choćby galopujący na szpitalnych łóżkach bohaterowie Trylogii) zawsze jest metoda. Tej metody zabrakło w "Lalce" Wiktora Rubina. Sprowadzenie wizji polskiego współczesnego społeczeństwa jedynie do opozycji świata celebrytów i bogoojczyźnianych tradycjonalistów to zbyt duże uproszczenie wobec wielobarwnego obrazu zawartego w powieści Prusa. A chaos strumienia uwspółcześniających skojarzeń - nieraz wewnętrznie sprzecznych i przywołanych chyba tylko na zasadzie prowokacji - na których reżyser zbudował "Lalkę", czyni z niej teatralny humbug. "Lalka" po premierze zebrała chlaszczące recenzje, ale choć to niedobre przedstawienie, powinna była znaleźć się na Konfrontacjach, bo wyjątkowo prowokowała do dyskusji. Szkoda tylko, że publiczności nie dano takiej możliwości. 

Niedosyt pozostawili po sobie "Opętani" Krzysztofa Garbaczewskiego. Inteligentne czytanie tekstu Gombrowicza, wyrazisty, autorski język jego teatru mimo pewnych niekonsekwencji karze jednak wierzyć, że o tym reżyserze często będziemy słyszeć. 

Wpisanie "Wieczoru sierot" Michała Borczucha do programu konkursu klasyki polskiej nie do końca się obroniło. Czy Korczak to klasyka? Jeśli przyjąć, że jest nią wszystko, co zostało napisane pół wieku temu, to tak. Jeśli brać pod uwagę ciężar gatunkowy tej literatury, można mieć wątpliwości. Zgrabny scenariusz i bardzo dobre aktorstwo łódzkich artystów zasługiwały na obecność w Opolu, ale raczej w ramach festiwalowych "Kontekstów". 

Zawód sprawiło "Wyzwolenie" Waldemara Zawodzińskiego. Ładna i wymowna finałowa scena, mówiąca, że we współczesnej Polsce nie ma miejsca na prawdziwe wyzwolenie, to za mało. Rozpisanie roli Konrada na dziesięciu młodych i niestety w większości kiepskich aktorów nużyło i wbrew intencjom reżysera nie ułatwiało zrozumienia przesłania wypowiedzi. 

Publiczności najwięcej radości sprawiły "Grube ryby" Bałuckiego w reżyserii Krystyny Jandy. Jeśli przedstawienie co chwilę przerywają brawa i głośny śmiech, a na zakończenie mamy owację na stojąco, to niezręcznie zastanawiać się, czy w przypadku tej ramotki "klasyka jest wiecznie młoda". Janda pieczołowicie i z szacunkiem dla tradycji przygotowała teatralny bibelocik. Kogo rozbawił, niech mu będzie na zdrowie. Myśleć przy tym nie trzeba. Moim zdaniem chyba jednak lepiej powściekać się na Rubina i jego "Lalkę". 

Tradycją tego festiwalu było, że odpowiedzialność za dobór konkursowych prezentacji brała na siebie rada artystyczna złożona z wybitnych krytyków. Pierwsze konfrontacje - ocen, gustów, sposobów myślenia o teatrze - odbywały się więc na poziomie selekcji (nieraz w toku bardzo zażartych dyskusji) przedstawień aspirujących do udziału w OKT. Uważam, że taka wypadkowa to dobry sposób ustalania festiwalowego programu, który zgodnie z ideą Konfrontacji powinien zawierać to, co najlepsze, najciekawsze, najbardziej skłaniające do refleksji. W tym roku wyłączną odpowiedzialność za zawartość festiwalu wziął na siebie jego dyrektor, Tomasz Konina. 

W programie z całą pewnością znalazły się trzy przedstawienia, o których ostatnio było w Polsce najgłośniej - "Trylogia" Klaty, "Lalka" Rubina i "Sprawa Dantona" Łysaka. Znalazły się w programie, ale nie w Opolu. Dyrektor Konina tłumaczył, że byłyby poważne kłopoty z przeniesieniem ich na opolską scenę (co nie jest prawdą; np. bygdoski "Danton" jeździ po krajowych festiwalach aż miło), ale przede wszystkim zadecydowały względy finansowe. Sprowadzenie każdego z nich kosztowałoby ponad 100 tysięcy złotych. Wybrano więc wyjście kompromisowe. Zamiast przywieźć spektakle na festiwal, wywieziono opolską publiczność - do Krakowa, Wrocława i Bydgoszczy. Przy całym zrozumieniu dla intencji organizatorów festiwalu, którym zależało na tych znaczących pozycjach, nie tędy droga. I powiedzieli to widzowie. Do Bydgoszczy pojechało 40 osób. Do Wrocławia - choć to tak blisko - zaledwie około 100. Już doświadczenia ubiegłoroczne, gdy na wrocławską "Sprawę Dantona" - jak się później okazało, zwycięskie przedstawienie festiwalu - z trudem udało się zebrać pasażerów jednego autokaru, pokazały, że widzowie nie chcą jeździć po Polsce za swym festiwalem, tylko chcą go mieć u siebie. Bo ten festiwal jest ważny dla opolan, ale trudno od nich oczekiwać, że na wyjście do teatru będą poświęcać cały dzień, brać urlopy, zarywać noce. Koncepcja festiwalu podróżującego źle też robi okołofestiwalowej atmosferze. Miasto nim nie żyje, a brak dyskusji pospektaklowych niweczy jeden z aspektów idei Konfrontacji: twórców z widzami. 

Myślę, że powinni się nad tym zastanowić przede wszystkim mecenasi teatru - władze samorządowe. Bo nie jest w porządku, że organizatorom brakuje pieniędzy na najwazniejsze przedstawienia. Albo chcemy mieć u siebie ważny - kiedyś jeden z najważniejszych - festiwal teatralny, albo nam na tym nie zależy. Nikłe zainteresowanie mediów ogólnopolskich zdaje się świadczyć o tym, że Opolskie Konfrontacje wypadły z głównego nurtu życia teatralnego. Takie wątpliwości może budzić również skład jury oceniającego konkursowe zmagania. Zwykle zapraszano wybitnych reżyserów, scenografów, kompozytorów, aktorów, krytyków, których umiejętności i dorobek dawały gwarancję rzetelnej, merytorycznej oceny różnych elementów dzieła teatralnego, ale też oceny interpretacji klasyki polskiej. W tym roku takiej oczywistej reprezentacji zabrakło, za to w czteroosobowym gronie jurorów znalazła się pani krytyk z Serbii, która nie zna języka polskiego. Na spektaklach i w pracach jury towarzyszył jej tłumacz. 

PS. Nim nto zdążyła podsumować festiwal, jego organizatorzy już napisali do redakcji list otwarty w swojej obronie. W objętości przekraczającej wielkość powyższego tekstu dali wyraz sprzeciwu na jedno wtrącenie - zawarte w informacji o ostatnim dniu OKT - że festiwal był niezbyt udany.

(-)
Nowa Trybuna Opolsla
5 maja 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...