Klata jest kobietą

"Utwór o Matce i Ojczyźnie" - reż. Jan Klata - Teatr Polski we Wrocławiu

Gorzkie groteskowy i liryczny "Utwór o Matce i Ojczyźnie" to najlepszy od dawna spektakl Jana Klaty. W moim rankingu osiągnięć reżysera umieszczam go na drugim miejscu. Pierwsze zajmuje niezagrożona "Sprawa Dantona" (2008), też zrealizowana we wrocławskim Teatrze Polskim. Po niej Klata przyspieszył tempo

Dla jednych testował konwencje, dla innych ciskał się po ringu od narożnika do narożnika. W Bydgoszczy eksperymentował z formą w poronionym "Witaj/ Żegnaj", we Wrocławiu sklecił nieśmieszny kabaret z "Szajby" Sikorskiej-Miszczuk, próbował polemiki z filmem Wajdy w "Ziemi obiecanej", dopisywał komentarz do polskich traum ostatnich lat w niedawnym "Kazimierzu i Karolinie", w Krakowie uderzał w poważniejsze tony "Trylogią" i "Weselem hrabiego Orgaza". Spełnienia, jakiego doświadczaliśmy w "Sprawie Dantona", nie osiągnął. "Utwór o Matce i Ojczyźnie" w teatrze Klaty zajmie niezagospodarowaną dotąd niszę. Spektakl to niewielki, sklecony szybko, bo ledwie w sześć tygodni. Zamiast dramatu albo narodowej epopei poemat Bożeny Keff - rozpisana na głosy matki i córki opowieść o klątwie polskości naznaczonej Holocaustem, powinnościach matki wobec swego dziecka, kobiecości skrzywionej i sprowadzonej do społecznie akceptowanych kalek. Czego tu nie ma! Mit o Demeter i Korze sąsiaduje z wtrętami o Larze Croft, ulice dawnego warszawskiego getta sąsiadują z fragmentami o Ripley, która w słynnym filmie Ridleya Scotta prowadziła nierówną, acz zwycięską walkę z krwiożerczym Alienem. Zapętlenia, powtórzenia, natrętne mantry. Można z nich zrobić w teatrze rzecz nie do wytrzymania, jeśli ograniczyć się do samej tylko interpretacji tekstu. Podczas spektaklu w Polskim czasem zamykałem oczy i słuchałem, nabierając coraz to bardziej wyraźnego przekonania, że w lekturze tekst Keff stałby się doświadczeniem, łagodnie mówiąc, ekstremalnym. Teatr, który zbyt często zabija literaturę, tym razem skutecznie jej pomógł.

Klata rozbija poemat na pięć głosów damskich i jeden głos męski, choć Wojciech Ziemiański jest na scenie jeszcze jedną kobietą, tyle że inną, bardziej karykaturalną, chwilami spotworniała, ale przede wszystkim zabawną. Reżyser nie pada przed dziełem Keff na kolana, ale próbuje przewietrzyć je śmiechem, nie cofa się przed szczeniackim wygłupem, wprowadza na scenę nastrój co prawda kontrolowanej, ale jednak anarchii. Dla przedstawienia to dobrze, ponieważ zazwyczaj zawieszone na wysokim c frazy podane wprost mogłyby zmienić je w nieznośny, patetyczny kicz. Zamiast niego mamy na scenie chór kobiet; od początku do końca nie wiadomo, która jest matką, a która córką. To zresztą mniej istotne, bo Klata zamienia utwór w kakofonię głosów układających się w "odwieczną skargę" na polskie uwikłanie. Gombrowicz pisał o synczyźnie, Klata za Keff widzi Polskę jako matczyznę. Kobiety przekazują ją sobie z pokolenia na pokolenie, coraz bardziej naznaczone przeszłością. Historia jest dziedzictwem, ale i zaschniętym źródłem. Przywołania jej epizodów nie prowadzą do żadnej konkluzji, ale do kolejnych powtórzeń.

Jeśli "Utwór o Matce i Ojczyźnie" określano jako oratorium, w wersji wrocławskiej jest to oratorium celowo rozwalone. Dzieła zniszczenia podjęły się świetnie dysponowane Paulina Chapko, Dominika Figurska, Anna llczuk, Kinga Preis i Halina Rasiakówna, z nonszalancją demolując nasze wyobrażenie matki Polki. Gdy jednak odkładają łom, grają, tańczą i śpiewają tak, że pod śmiechem czasem daje się wyczuć liryzm, nawet wzruszenie. To prawda, że przedstawienie nie jest doskonałe, zdarzają się dłużyzny, puste miejsca. A jednak pozostawia ono widza z zaskakującym wnioskiem. Jan Klata jeszcze nigdy nie opowiedział się tak wyraźnie po jednej stronie. Reżyserował tak, jakby sam był kobietą.

Jacek Wakar
Przeglad
14 stycznia 2011

Książka tygodnia

Ziemia Ulro. Przemowa Olga Tokarczuk
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Czesław Miłosz

Trailer tygodnia

Dziadek do orzechów (P...
Rudolf Nuriejew
Zobacz arcydzieło baletu z Paryskiej ...