Kłopot z Chopinem

"Chopin kontra Szopen" - reż. Mikołaj Grabowski - Stary Teatr w Krakowie

Kłopot z tym Chopinem. Pozornie to proste. W życiorysie kompozytora odnajdziemy zarówno bajroniczny wdzięk, romantyczny sznyt, namiętności oraz przesyconą ekstremalnymi emocjami, wybitną muzykę. Na dodatek Chopin - jak przystało na wybrańca bogów - umarł odpowiednio młodo. Gotowy scenariusz?

Tak, statystyki potwierdzają tę tezę, ale autorzy teatralnych i filmowych biografii skupiają się przede wszystkim na historii obfitującego w melodramatyczne zwroty akcji romansu kompozytora z George Sand, niegdyś popularną pisarką francuską, której życiowym osiągnięciem nie były jednak pisane taśmowo powieści, tylko niezliczone romanse, m.in. z Balzakiem, Lisztem, Chopinem oraz ekscentryczny styl bycia: paliła cygara, ubierała się po męsku i ostro przeklinała.

Fryderyk w tym układzie to z reguły śliczny manekin, postawiony przy fortepianie wśród wierzb płaczących, albo tęskniący za mamą i Polską. Rzadko pracujący, często tupiący nogami oraz robiący minę "w ciup". Z tych niebezpieczeństw zdawał sobie sprawę Mikołaj Grabowski, który ze współautorką scenariusza Agnieszką Fryz-Więcek, szukał sposobu na odbrązowienie pomnika. Kłopot w tym, że niczego ciekawego się nie doszukał.

Jak się domyślam, osią przedstawienia miało być zestawienie Chopina i Sand, wywodzących się z kulturowego koturna - w tych rolach odpowiednio ufryzowany i nienagannie odziany w kostium z epoki Krzysztof Zawadzki oraz ponętna i rozwibrowana Katarzyna Gniewkowska - z ich uwspółcześnionym, pełnym wątpliwości, odbiciem, kreowanym przez Marcina Kalisza oraz Dorotę Segdę.

Pomysł może dobry, ale wykonanie przeciętne. O ile bowiem Zawadzki i Gniewkowska doskonale wyczuli założenie Grabowskiego, byli delikatnie autoironiczni i zdystansowani, o tyle Segda i Kalisz, mający grać bardziej serio, nie uniknęli pułapki kokieterii. Mizdrzyli się do widowni na równi z pozostałymi aktorami, nie zauważając nawet, że z komedii robi się farsa. I to jest problem całego przedstawienia. "Chopin kontra Szopen" przypomina mniej lub bardziej przypadkowy zestaw skeczy, min, apokryfów i dyletanctwa. Skoro spektakl jest autorstwa Mikołaja Grabowskiego, oczywiście musi pojawić się dyżurny Gombrowicz. Niestety na scenie instalują się również jacyś pożal się Boże lekarze rodem z sitcomu "Daleko od noszy", którzy rozwlekle i mało dowcipnie rozwodzą się nad rzeczywistymi i urojonymi schorzeniami pacjenta Fryca.

Beata Malczewska i Rajmund Jarosz przesadną, staroświecką deklamacją, znęcają się nad poczciwymi strofami Konopnickiej czy Przerwy-Tetmajera. Występujący w roli mistrzów ceremonii, dobrze obsadzeni, Marta Ojrzyńska czy Krzysztof Zarzecki, kpią z Gałczyńskiego. Leszek Piskorz, w roli zapomnianego kompozytora Fontany, stara się wzbudzić litość widzów, Lidia Duda jako Paulina Czernicka, szalona melomanka i mitomanka, miesza tonację buffo i serio.

Wszystko wychodzi jednak tak sobie. Grabowski jest na szczęście dobrym fachowcem. W sprawnie zrobionym, dobrze zrytmizowanym spektaklu, poza kreacjami Zawadzkiego i Gniewkowskiej, broni się jeszcze świetna, kontrapunktująca akcję, muzyka Stanisława Radwana oraz pyszny epizod Moniki Jakowczuk, która wzruszająco sepleniąc, tłumaczy tajemnice biografii swojego guru. "Chopin kontra Szopen" jest przedstawieniem nieźle wymyślonym, przyzwoicie granym, chwilami zabawnym, chwilami żenującym.

Łukasz Maciejewski
POLSKA Gazeta Wrocławska
28 października 2010

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...