Kłopot z duszą

"Kłopot" – reż. Daniel Arbaczewski - Teatr Baj Pomorski, Toruń

Czy muzyką i animacją lalki można opowiedzieć bez słów historię plamy na obrusie? Tak! Toruński spektakl „Kłopot" przenosi widzów do świata muzycznego performensu, teatru cieni, lalkarskiego kunsztu, ożywionych przedmiotów oraz emocjonalnej scenografii.

Dokładnie rok temu w Teatrze Baj Pomorski w Toruniu reżyser Daniel Arbaczewski wraz z muzykiem Hubertem Pyrgiesem oraz teamem znających się na swym rzemiośle artystów olśnił widzów spektaklem „Księga dżungli" Rudyarda Kiplinga. Ten niezwykle dynamiczny choreograficznie spektakl zawładnął całą sceniczną przestrzenią, wzbudzając zachwyt wśród publiczności. Tym razem obaj twórcy, na podstawie picturebooka „Kłopot" Iwony Chmielewskiej zaprezentowali fantastycznie wyciszone kameralne przedstawienie, skupiające na sobie uwagę widzów najmłodszych oraz dorosłych.

W "Kłopocie" wydanym rok po „Pamiętniku Blumki", odnajdujemy przesłanie Pana Doktora o tym, jak dorośli powinni kochać dzieci. Mania jest przerażona śladem pozostawionym na obrusie przez zbyt gorące żelazko. Boi się kary. I od tej chwili robi wszystko, żeby ukryć nadpalone miejsce. Strach wypełniający jej serce, podpowiada nawet, żeby winą obciążyć młodsze rodzeństwo. Pomocy szuka także w modlitwie. Kiedy wszystkie sposoby zamaskowania śladu zawodzą, pojawia się mama i przytula ją do siebie. Ten gest uspokaja Manię. Mama zaś, bez namysłu, wypala drugi znak i umiejętnie igłą z nitką maskuje miejsce katastrofy.

Bo inaczej być nie może. Ślad pozostawiony na rodzinnym, od pokoleń, obrusie odzwierciedla temperaturę uczuć i relacje w rodzinie. Pokazuje, że w prosty, zabawny sposób można znaleźć dobre rozwiązanie. A winne wszystkiemu żelazko miało kiedyś rozgrzewającą je „duszę", i chociaż dzisiaj jest ona elektryczna, to jej pierwotna symbolika pozostała w naszej świadomości. Wszak to żelazku przypisywano moc wygładzania i prostowania kłopotów. A że Mania wypaliła znak? I na to jest wyjaśnienie. Przecież kojarzy się z kształtem ludzkiej stopy. To tak, jakby pozostawiła na obrusie ślad po sobie. Zresztą pod koniec spektaklu pada stwierdzenie, że w obrusie jest pamięć o babci, a teraz jeszcze o mamie i o Mani.

Iwona Chmielewska posiada dar kodowania w swoich obrazowych książkach ponadczasowych przesłań. Jej ilustratorski fenomen, światowego formatu, od lat fascynujący dzieci i dorosłych, tkwi w intuicyjnym wyczuciu kolorów i tematu. Te plastyczne przemyślenia idealnie odczytuje Marta Kodeniec, konstruująca na scenie intymną atmosferę, w której spokojne, pełne ciepła barwy budują atmosferę przyjazną dziecku. Barwa ecru oraz rodzaj materiałów, z których uszyty został obrus, wykonane ściany imitujące pokój, rekwizyty oraz uszyte kostiumy aktorów, zapewniają dzieci, że mogą oczekiwać pozytywnego przebiegu całej akcji. A do tego Marta Kodeniec, podobnie jak Iwona Chmielewska operuje, a raczej wyczarowuje jednym tylko kształtem, a mianowicie odciskiem żelazka, całą plastykę spektaklu. Znak ten raz to staje się karetką pogotowia holującą zepsute żelazko do „szpitala", to znów jest odkurzaczem. Innym razem pojemnikami na różne wywabiające plamy płyny. I jest sową również. Jest także samolotem i łódką unoszącą się na grzywach morskich fal. Odcisk żelazka staje się łagodnym obliczem Dziadka Mani, fajką, którą miarowo i spokojnie pyka. Przybiera też postać potwora, tak przerażającego, że ma się ochotę przed nim uciec.

A dzieje się tak za sprawą muzycznego performensu, autorstwa Huberta Pyrgiesa, dzięki któremu melodie i wokalizy wytwarzają specyficzną przestrzeń w silnym stopniu działającą na widzów i ich wyobraźnię. Wprawdzie w klimat spektaklu wprowadzają delikatne dźwięki gitary, to zdecydowaną dominantą staje się zabiegi onomatopeiczne naśladujące dźwięki i brzmienia pozajęzykowe! Wprawdzie Julian Tuwim poświęcając w swoim dziele „Pegaz dęba" jeden z rozdziałów wyrazom dźwiękonaśladowczym, sprawia wrażenie, że skatalogował je wszystkie, ale jego tytułowy Pegaz zapewne stanąłby powtórnie dęba wobec tego, co stworzył Hubert Pyrgies. Kompozytor tak dobierał wyrazy, że naśladowały, a raczej wywoływały swym brzmieniem całą akcję sceniczną. Co więcej, nie tylko wykorzystywał znane nam wyrazy dźwiękonaśladowcze, ale głównie tworzył nowe! Jego wokaliza imitowała syk pary, odgłos żelazka przesuwanego po materiale. Przerażała nieartykułowanymi dźwiękami wydawanymi przez plamę, która w wyobrażeniu przestraszonej Mani przybrała postać Potwora. Dźwiękowy i wokalny performens Huberta Pyrgiesa spoza wpółotwartych drzwi kościoła „wyciągał" na zewnątrz odgłosy charakterystyczne dla świątyni, lecz jakże interesująco przetransformowane! Odbijający się od ścian pogłos miał swoją wyobrażeniową narrację. Podobny efekt towarzyszył pykającej fajce dziadka. Kompozytor wprowadził kołyszący, uspokajający rytm, w puls którego wpisywał się nawet dymek z fajki. A może go wywoływał?

Pora na aktorów i lalkę Manię. Ich troje i ona jedna. Manię animuję Edyta Łukaszewicz-Lisowska oraz Marta Parfieniuk-Białowicz. To prawdziwa, niekłamana aktorska maestria! Mania, lalka stolikowa, nie tylko prasuje bardzo duży, większy od niej rodzinny obrus, ale wykonuje mnóstwo innych czynności. Zachowuje się i porusza tak naturalnie, że zaciera się granica pomiędzy realnością a bajkowością. Ale są momenty, kiedy granica ginie i stany emocjonalne przeżywane przez Manię, widzowie odczytują z mimiki aktorek. Ich twarze stają się czytelnym obszarem komunikacji i z lalka, i z dziećmi, odczytującymi z nich smutek, strach, przerażenie, a potem spokój i radość. Te uzewnętrzniane emocje raz to kumulują się w ożywianej lalce, innym znów razem unoszą się nad sceną. Wielkie brawa dla obu aktorek za stworzenie mimiczną ekspresją tak bardzo zaczarowanej przestrzeni!
Ale jest jeszcze ten trzeci. Chłopak, czyli Krzysztof Parda. Pojawiający się na scenie, grający poza nią. Ale zawsze obecny, kiedy trzeba to bardzo blisko. Pomagający i wspierający duchowo Manię. Udzielający rad albo dziwiący się jej działaniom. Bardzo to pantomimiczna postać i wyraźnie zarysowana.

I reżyser, Daniel Arbaczewski. Także autor scenariusza. – Wszystko było tak jak w książce – stwierdzają dwie dziewczynki, bijące brawa. – Tak krótko? - pyta rozczarowany chłopiec. – A kto to wszystko robi? – zastanawia się inny mały widz, obserwując wizualne animacje na ekranie umieszczonym na tylnej ścianie sceny. Do tych głosów warto dodać i ten, że Daniel Arbaczewski stworzył przepiękny plastycznie spektakl, w którym bez słów opowiedział o lękach dziecka przed karą, oraz o wyrozumiałości i miłości rodziców wobec niego. O tym, do jakich rozmiarów mogą urastać emocje dzieci w poczuciu winy. Opowiedział też o rodzinie, o tradycji. Wszedł nie tylko w świat najmłodszych, ale w oryginalny sposób przeniósł duszę książki Iwony Chmielewskiej na teatralną scenę. A obok niej umieścił i swoją.

Ilona Słojewska
Dziennik Teatralny Toruń
24 listopada 2018

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...