Klub Miłośników Przepychu

"Klub miłośników filmu "Misja"" - reż.: Bartosz Szydłowski - Teatr Łaźnia Nowa w Krakowie

Nie ukrywam, że z dużą dozą sympatii i szacunku przyglądam się działaniom Łaźni Nowej i jej dyrektora. Bartosz Szydłowski z odległego od centrum miasta pustego budynku dawnej szkoły zrobił świetnie prosperujące przedsiębiorstwo teatralne z najlepszym kulturalnym PR-em w mieście. Nie ukrywam także, że w żaden sposób nie mogę zrozumieć jego spektakli — enigmatycznych, z brakiem głębszej myśli i sensu, chaotycznych i niespójnych realizacji, w których główną rolę odgrywa rewelacyjnie zaadaptowana, lecz zupełnie niewykorzystana przestrzeń.

Szydłowski bierze do pomocy — tak było również w przypadku poprzedniego przedstawienia „Wejście smoka" — młodych utalentowanych dramaturgów, niemłodych, acz rozpoznawalnych i bardzo doświadczonych aktorów oraz rzeszę aktorów-amatorów, którzy wypełniają scenę dobrą energią. Wydawałoby się, że to kompilacja znakomita i powinien z niej wyniknąć co najmniej przyzwoity teatr. Nic bardziej mylnego. W najnowszym spektaklu „Klub miłośników filmu MISJA" trudno złapać jakiś punkt zaczepienia. Tekst nie posiada w sobie przewodniej myśli i pozostaje w zasadzie błahą opowiastką bez wyraźnej puenty. Scenografia, mimo że robi wrażenie tak rozmiarem, jak również ciekawym zaadaptowaniem, pozostaje niewykorzystana, a połowa spektaklu rozgrywa się w znacznej odległości od widza, za półprzezroczystą kotarą. Obraz filmowy, który zostaje wyświetlony na trzech ścianach, jest interpretacyjnie bezzasadny — no chyba że ma dosłownie przybliżyć aktorów, których w pewnym momencie ledwo już widać i słychać. Nawet wielość inscenizacyjnych rozwiązań, improwizacje i próba zaangażowania widzów nie zmieniają faktu, iż spektakl jest po prostu nudny.

To, co w znacznej mierze przeszkadza mi w spektaklach Szydłowskiego, to — nieraz naprawdę trudno rozstrzygnąć, czy zamierzony, czy nie — kicz. Słynne zapiekanki z „Moralności pani Dulskiej", dmuchane lale z „Wejścia smoka" czy przygotowywanie sałatki w „Klubie Miłośników Filmu MISJA" sprawiają, że widz czuje się początkowo rozbawiony, potem skonfundowany, a później zażenowany wybrzmiałymi ponad miarę chwytami. Próba bycia na siłę nowoczesnym i wprowadzania w zamierzeniu dowcipnych rozwiązań scenicznych nie wychodzi spektaklowi na dobre. Owszem, widzowie w wieku średnim cieszą się, że „coś się w spektaklu dzieje", starsi są lekko zniesmaczeni. Chyba nie o taki rodzaj oburzenia chodziło Szydłowskiemu. Nie o taką higienę myślenia.

Nadrzędne pytanie, jakie nasuwa mi się w trakcie oglądania kolejnego spektaklu reżysera, to „po co?" Dlaczego akurat readaptacja scenariusza „Misji" (w zamierzeniu, tj. programie, gdyż w rzeczywistości niewiele wspólnego mają te dwa teksty kultury)? W nowohuckim „Lodołamaczu" czytam, że spektakl „mierzy się z pytaniami o sens rewolucji i europejskie wyobrażenia egzotyki". Jeśli przedstawienie konfrontuje się z jakimkolwiek sensem, to tylko tym, który kreuje pytanie o celowość teatru — takiego, który pokazuje nie „europejskie wyobrażenia egzotyki", ale polskie wyobrażenia o teatrze zachodnim. A można było swobodnie zmniejszyć rozmach przedsięwzięcia (pustka nie byłaby tak dotkliwa): usunąć cały zestaw chwytów oraz rozpraszające uwagę widza ekrany, które nic nie wnoszą do wydźwięku przedstawienia. Żal bowiem dobrej energii, która kipi z półprofesjonalnych aktorów, świetnej gry tych bardziej doświadczonych i granej na żywo muzyki. Nie zawsze „więcej" oznacza „lepiej".

Magdalena Urbańska
Dziennik Teatralny Kraków
29 maja 2013

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia