Kobieta, herbata...
"Sprzedawcy gumek" - XIII Festiwal Sztuki Reżyserskiej InterpretacjeJednym z kolejnych spektakli walczących o Laur Konrada są "Sprzedawcy gumek". Tytuł ten ostatnimi czasy w naszym teatralnym światku wywołuje sporo emocji przynajmniej z trzech powodów. Po pierwsze - jest to pierwsza realizacja tego dramatu Hanocha Levina w Polsce, po drugie - jest to realizacja bardzo udana, po trzecie - jej premiera odbyła się w prywatnym Teatrze IMKA, który tym samym lansuje wymagający repertuar, co w przypadku scen prywatnych jest rzadkością
Spektakl wyreżyserował Artur Tyszkiewicz, reżyser, który do Lauru Konrada nominowany był już dwukrotnie. Czy tym razem ma szansę zdobyć tę nagrodę?
„Sprzedawcy gumek” to spektakl bardzo kameralny, skupiony na słowie i grze aktorskiej, redukujący reżyserskie „fajerwerki”, odarty z eksperymentów, nastawiony na interakcję bezpośrednią między aktorem a widzem, a więc redukujący do minimum wszelkie zabawy formalne. Tyszkiewicz miał to szczęście, że udało mu się nawiązać współpracę z bardzo zdolnym aktorami: Aleksandrą Popławską (Bella), Łukaszem Simlatem (Johanan) i Januszem Chabiorem (Szmuel), bo to w nich tkwi sekret tego spektaklu. I w tekście. Warto zatrzymać się na chwilę i wspomnieć w tym miejscu o jego autorze. Jest nim nieżyjący już, izraelski pisarz Hanoch Levin, który często w swoim kraju budził skrajne emocje, od uwielbienia po nienawiść ze względu na obrazoburczy ton swoich sztuk, wulgarność języka, bezpośredni styl. W Polsce do popularyzacji jego twórczości dramatycznej przyczynił się Krzysztof Warlikowski pamiętnym „Krumem”. Do tej pory zrealizowanych zostało sześć jego sztuk.
„Sprzedawcy gumek” pokazują życie trojga czterdziestolatków: ponętnej aptekarki Belli, nieśmiałego urzędnika Johanana oraz wiecznego buntownika Szmuela. Każdy z nich ceni sobie swoją wolność i niezależność. Każdy z nich jest samotny. Każdy z nich pragnie bliskości, ale nie potrafi się przełamać, by otworzyć się na drugiego człowieka. Bella za bardzo przejęta swoim biznesem nie jest w stanie przestać kalkulować co jej się opłaca a co nie; Johanan tęskni za schematem „kobieta-herbata-dziecko”, ale przeszkadza mu własna nieśmiałość, niezdecydowanie i egoizm; Szmuel zaś boi się o swoją niezależność. Próbują się ze sobą zejść Bella z Johananenm – nie wychodzi, Bella ze Szmuelem – nie udaje się również. Ta sama próba nawiązania kontaktów powtórzy się znowu za dwadzieścia lat. I znowu się nie powiedzie…
Spektakl rozgrywa się w skromnie zaaranżowanej przestrzeni - na kilku podestach rozstawiono elementy scenografii sugerujące miejsca akcji: jest tu apteka Belli (szafa z kontuarem) oraz jej mieszkanie (tapczan i stół), jest rząd krzeseł będący metonimią Sali teatralnej. Na osobnym podeście znajdują się instrumenty muzyczne. Po co ? Otóż „monologi wewnętrzne” bohaterów, ich rozterki, rozmyślania oraz pragnienia są przez nich artykułowane za pomocą piosenek z akompaniamentem muzyki. Śpiewający aktorzy przygrywają sobie na keyboardzie, gitarze elektrycznej, harmonijce ustnej. Dobry to pomysł, aby pauzować dialogi, rozładowywać energię, zbierać siły do następnych scen.
Reżyser „Sprzedawców…” – jak już wspomniałam – skupił się przede wszystkim na warstwie tekstowej spektaklu oraz na kreacjach aktorskich. To właśnie dzięki tym dwóm elementom przyciąga widza, nawiązuje z nim emocjonalny kontakt, potęguje w nim refleksje. Obawiam się jednak, że to zbyt mało, by reżyser zdobył Laur Konrada.