Kobiety często zakochują się we mnie

rozmowa z Ewą Kasprzyk

Nienasycona. Granie jest pasją, musem, frajdą, potrzebą. "Sama jestem zdziwiona tym, jak bardzo mi się chce" - mówi. Bywało, że grała jednocześnie w siedmiu serialach i w sekundę przeistaczała się z postaci w postać. Skończyła z tym. Teraz pieczołowicie wybiera bohaterów. Wamp, prostytutka, kochanka, szalona żona - to w sztuce. W życiu kobieta tak fascynująca, że potrafi zawrócić w głowie każdemu.

W czasach, kiedy nie było jeszcze Palikota, to Pani dotykała takich tabu w Polsce jak seks i religia. Grała Pani w kontrowersyjnych sztukach. Stała się Pani nawet ulubioną aktorką różnych mniejszości. Czy to wymagało odwagi? Czy Pani się niczego nie boi?

Po ostatnich doświadczeniach już się naprawdę niczego nie boję. A wie pani dlaczego? Bo skoczyłam ze spadochronem. Co prawda z instruktorem, ale było to tak niesamowite przeżycie, że po tym już nic nie jest mi straszne. A tak na serio to grałam te wszystkie "odważne" role, ale to nie wynikało z chęci pokazania - patrzcie, jaka to ja jestem odważna! Nie czułam, że robię coś wyjątkowo zakazanego, że to wymaga ode mnie jakiejś wyjątkowej odwagi i że muszę teraz chodzić z ochroną albo w kamizelce kuloodpornej.

Ale granie gwiazdy porno? Zaangażowanie w działalność klubu Le Madame, który zamknięto z użyciem siły - to nie wymagało odwagi?

Niech pani nie robi ze mnie jakiejś heroiny i wyjątkowej bohaterki. Podejmuję trudne tematy w sztuce, ale one wydają mi się po prostu interesujące, a nie prowokacyjne.

Ale poza Panią, Stanisławą Celińską czy Sandrą Korzeniak, nie ma tak wielu ryzykujących aktorek.

Rzeczywiście dojrzałe aktorki chętniej grają matki i żony niż dziwki czy transwestytów. Ale to wszystko, co ja robię, wynika z potrzeby mówienia o człowieku. Nie podejmuję pewnych ról tylko dlatego, że są one niebezpieczne czy kontrowersyjne. Nie drzemie we mnie aż taka prowokatorka.

Więc jak to jest z tą odwagą u Pani?

Jest we mnie więcej odwagi, ale to raczej wynika z wieku i życiowych doświadczeń. Już dawno zorientowałam się, że nie jestem banknotem studolarowym i nie mogę się wszystkim podobać. Ale też nie obserwowałam jakiegoś nasilenia agresji. Nikt nie obrzucał mnie jeszcze pomidorami. Przez wielu widzów jestem odbierana jak Ilona Clark-Kowalska z serialu "Złotopolscy", czyli opanowana bizneswoman. I oczywiście zdarzają się ludzie, którzy, widząc moje role teatralne, mówią ze zdziwieniem: "No naprawdę, nie podejrzewałem, że zagra pani coś takiego!" Te "niegrzeczne" role ja sama sobie wyszukuję. Najpierw znajduję tekst, a potem szukam reżysera. Tak było z "Berkiem" w Teatrze Kwadrat, gdzie zagrałam z Pawłem Małaszyńskim. Sama namówiłam Almodóvara, żeby dał prawa do "Patty Diphusa". Mam taką koleżankę, która bez przerwy mówi: "Kasprzyk to nie uchodzi!".

Ciągnie Panią do tego rodzaju sztuk? Dlaczego?

Jakieś nienasycenie jest we mnie... O widzę, że ma pani herbatę z imbirem. Od tego robi się gorąco! Jak tak dalej pójdzie, to zdejmie pani nie tylko marynarkę, ale też sukienkę!

Mam nadzieję, że rozmowa pójdzie w takim kierunku, że Pani też zdejmie!

Ja już nie mam z czego się rozbierać!

I wciąż chce się Pani wyprawiać te wszystkie brewerie na scenie?


Chce mi się. Ilu młodych decyduje się na ryzyko zagrania w czymś kontrowersyjnym? Zagrają w odważnym dyplomie, a potem pazurki jakoś się stępiają. I gra się w kolejnym tasiemcu. Albo się udziela jako celebryta na bankietach, choć już dawo przestało się być aktorem. A ja sama jestem zdziwiona tym, jak bardzo mi się chce.

Pani się czuła bezpiecznie i mogła Pani zaryzykować, bo miała męża?

Ale mój mąż nie ma tu nic do rzeczy! Ja tę nonkoformistyczną postawę miałam od dziecka. Mój ojciec mnie taką ukształtował. On zawsze mówił, żebym nie była osobą przeciętną. Wysoko postawił mi poprzeczkę. Pamiętam, jak kiedyś poszłam na randkę z chłopakiem, który się ojcu nie podobał. Kiedy wróciłam, tata spojrzał mi w oczy i powiedział: "No wiesz, nie spodziewałam się po tobie, że będziesz taka przeciętna. Każdy głupi by poszedł na randkę z takim matołem".

Córeczka tatusia?


Nie, to było coś ważniejszego. Pamiętam, jak po studiach pedagogicznych miałam nakaz pracy. Tak było w PRL-u. Musiałam iść do pracy w jakiejś świetlicy. A ja przecież marzyłam o aktorstwie! I tata wziął papiery i wyruszył w mojej sprawie ze Stargardu Szczecińskiego do Warszawy, do ministerstwa. I załatwił mi zwolnienie z tej pracy. On wiedział, że chcę iść na kolejne studia. To dzięki tacie zobaczyłam, że jak się chce, to wszystko można. On nauczył mnie życiowej odwagi. Ilu córkom ojciec powie dziś po kilkakrotnie oblanym egzaminie do szkoły aktorskiej: "Wierzę w ciebie, staraj się dalej"?

A Pani też stosuje tę metodę przy wychowaniu swojej córki?

Staram się, ale dzieci to różnie odbierają. Czasami widzą w tym przymus i niespełnione ambicje rodzica.

Tyle wyrzeczeń, żeby zostać aktorką, a potem męka w serialach.

Role w serialach nie rozwijają, ale one dają warsztat. Ja osiągnęłam już taki poziom, że mogłabym, nie czytając scenariusza, wejść na plan i zagrać. Ja zdradzę pani tajemnicę - nigdy nie uczę się dialogów na pamięć w domu. Najczęściej robię to w garderobie, tuż przed wejściem. Zapamiętuję albo improwizuję. Kiedyś grałam w siedmiu serialach naraz. Doszłam do ściany, bo uświadomiłam sobie, że tego samego dnia już w tym miejscu grałam, tylko w innym serialu i z inną aktorką.

Można oszaleć!

Dlatego bardzo świadomie zrezygnowałam w pewnym momencie z serialu. Bo to był obłęd. To trwało osiem lat.

Aktorstwo jest szaleństwem? Czuje się Pani trochę wariatką?

 Nie da się bez pewnej dozy szaleństwa funkcjonować w tym zawodzie! Wystarczy, że zagram dwa spektakle dziennie, czyli jestem przez parę godzin w innej rzeczywistości. Nie da się tego strzepnąć z siebie. Jak mam być normalna, jak ja gram czasami w ciągu tygodnia pięć różnych ról?! Przecież wchodzi się w rolę na full! Oczywiście zdobywa się też pewną technikę, która dystan- suje. Zdrowo jest, gdy nie przenosi się spraw zawodowych do domu. Czasami zmiana tematu, telefon do znajomej, zmienia kontekst i człowiek się dystansuje.

Utożsamiła się Pani kiedyś z rolą?

Matka w "Bellissimie" to byłam ja. Moja rodzina zastanawiała się nawet, czy ja nie jestem na prochach. Długo wychodziłam z tej roli. Teraz pracuję nad monodramem, w którym autor napisał, że bohaterka jest gruba, otyła. I wydaje mi się, że ja autentycznie puchnę, gdy zaczynam ćwiczyć tę rolę. A jestem przecież na diecie! Od sierpnia jestem na specjalnej diecie zgodnej z moją grupą krwi. Robię sobię oczyszczanie jelit. A teraz będę musiała jeść pączki i dużo kanapek. Nie wiem, jak z tego wybrnę? Może kostiumem oszukam trochę?

Powiedziała Pani, że w tych kontrowersyjnych postaciach, które Pani gra, jest prawda o człowieku. Przecież na co dzień raczej jesteśmy nudni i przeraźliwie normalni...

Tak się pani tylko wydaje. Wystarczy zbliżyć się do człowieka, a okaże się, że nic nie jest takie, jak nam się wydawało. Pani patrzy na bankowca, który pracuje od 9. do 16. Ale tam być może drzemie dużo skomplikowanych problemów. Po spektaklu, w którym gram gwiazdę porno, przychodzą do mnie panie urzędniczki. I mówią: "To jest o mnie! Ta kobieta to ja!". Przecież każdy szuka szczęścia, miłości. Każdy jest zagubiony. Każdy człowiek cierpi, ma fantazje seksualne, momenty zagubienia, szaleństwa. Czy wszyscy do końca jesteśmy tak pewni swojej seksualności? Czy nie dzieje się tak, że ktoś, kto był hetero, nagle odkrywa pociąg do własnej płci? Ja tego nie oceniam. Dla mnie to jest naturalne, że człowiek szuka siebie. Może dlatego ja też nie bardzo czuję, żebym przekraczała jakieś granice.

Jednak muszą być jakieś koszta grzebania się w tym?

Nie. To jest po prostu moja fascynacja tym, co przerysowane. Uwielbiam lmy Almodóvara. Myślę, że grając tę rolę, uczę się dystansu do mnie samej. Mogłabym poprzestać na rolach serialowych, ale mnie ciągnie do tego typu wkręconych postaci.

Pisma gejowskie okrzyknęły Panią swoją ikoną.


Nie zaprzeczam. Dostałam też Hiacynta - nagrodę gejów. Akceptuję inności. Wie pani, że mniejszości jest teraz coraz więcej? Wie pani, co to weightyzm? Niechęć do ludzi grubych. Czy dzisiaj mniejszością prześladowaną nie są właśnie grubi? Albo starzy. Czy ich ktoś szanuje? Oni dopiero muszą się czuć w naszym społeczeństwie prześladowani! Dziwnie traktuje się ludzi starych. Pamiętam, jak robiłam sesję dla kosmetyków. Ile złych rzeczy się dowiedziałam na temat mojego wieku.

W Pani otoczeniu jest dużo homoseksualistów?

Nie więcej niż gdziekolwiek indziej. Ale znam kilka kobiet, których mężczyźni odeszli do innych mężczyzn. To bardzo boli. Najbardziej nas boli, że ktoś nas oszukał. To jest jakby podwójne oszustwo. Ja wydaję się taką otwartą osobą, co to i o wibratorach coś powie, i prostytutkę zagra. Mnie natura ludzka nie dziwi, nie zaskakuje. Jestem na wiele rzeczy otwarta. Ale jednej rzeczy nie znoszę - nielojalności.

Jakie tabu są jeszcze naruszane w Pani spektaklach?

W Polsce wciąż tabu jest nagość. Przed spektaklem poszła fama, że będzie goła Kasprzyk i miałam paparazzich na próbie. A co jest w nagości takiego wyjątkowego? Wciąż dzienni- karze dziwią się, że aktor się rozbiera! Wciąż jest z tego robiona heca!

Nagość jest kostiumem w teatrze?

Oglądałam Sandrę Korzeniak w "Personie". Ona tam grała nago, a ja to zauważyłam dopiero w połowie spektaklu. Nagość nosi się jak kostium. Ona zawsze coś ważnego wyraża.

Kto się boi Ewy Kasprzyk?

Ja się boję, proszę pani, ja...

Stres w tym zawodzie?

Generalnie tak, ale aż tak poważne stresy zdarzają się rzadko. Ja tylko raz byłam w takim stanie, że rzuciłam tacą w reżysera. Ale potem bardzo go przepraszałam. Tym reży- serem był Sylwester Chęciński. Przez cztery godziny próbowałam dwa zdania, a potem on to skreślił.

Jeszcze będzie przepięknie?

Pewnie! To tytuł spektaklu Przemysława Wojcieszka o pokoleniu kredytu, czyli o trzydziestolatkach i ich problemach. Zachłysnęliśmy się życiem na kredyt. Łatwość, z jaką je oferowano, wyzwoliła w nas chęć do życia, na które nas nie stać. Ale z drugiej strony, dlaczego ja nie mogę jeździć samochodem, na który mnie nie stać? Po prostu nim jeżdżę. Bo lubię jeździć dobrym samochodem! Chcemy pożyć. Chcemy być szczęśliwi, nawet jeśli potem będzie trzeba za to zapłacić.

Pani jest marką?

Marek Kondrat jest marką. Sharon Stone jest marką. Ja jeszcze nie zagrałam takiej roli, po której mogę powiedzieć: "Stop, dziękuję, wystarczy. Teraz zakładam hodowlę kur...".

Zdarza się Pani odrzucać role, żeby nie zepsuć sobie marki?

Ostatnio, kiedy grałam kolejną wściekle rozerotyzowaną matkę głównego bohatera, pomyślałam, że mi się już nie chce kreować takich ról, że już mam dosyć. Ja to już umiem i to mnie już nie bawi. Teraz będę grała nieśmiałą singielkę. Wystawiam monodram "Super Suzan" w Teatrze Kamienica w reżyserii Marcina Bortkiewicza. To świetna sztuka dla dojrzałych kobiet. O tym, że trzeba pokonać strach i umieć zmierzyć się ze wspomnieniami. Sama znalazłam tekst, tłumacza i teraz chcę to wystawić. Wyobraża sobie pani Ewę Kasprzyk cnotliwą? Nie? A tam tak będzie!

Pani jest raczej bezwstydnicą!


Jestem! Lubię iść do końca.

Jak córka na to reaguje?

Moja córka nie zadaje kłopotliwych pytań. Jest inteligentna i rozumie to. Kończy anglistykę i nagrywa nową płytę. Poprzednią nagrała z Markiem Kościkiewiczem. Ma pseudonim "Air"- Powietrze. Małgosia jest samoukiem. Sama to wykoncypowała. Poszła do pracy, bo jej głowę trułam, że musi już zacząć pracować. Zaczęła jako sekretarka, ale spotkała agentkę Kościkiewicza i po jakimś czasie nagrała płytę. Teraz ukaże się jej druga płyta.

Nie chciała pójść do szkoły aktorskiej?

Nie. Myślę, że na złość mnie nie idzie. Małgosia ma 24 lata i wyprowadziła się już z domu. W tym wieku, nie można wpływać na dzieci. One są już ukształtowane. Mają swoje wizje, możemy się tylko z tym pogodzić.

Czy czasem ogarnia Panią wyczerpanie zawodowe?

Nie, nie można stanąć w miejscu. Czasami ogarnia mnie takie uczucie, że ja już się nagrałam. Jadę wtedy w podróż. I wraca mi zapał do pracy. Straszny będzie ten dzień, kiedy powiem dosyć. Kiedy nie będę chciała już niczego odkryć, niczego spróbować.

A Marek Kondrat mówi, że aktorstwo to fatalny zawód. Że teraz, kiedy to rzucił, dopiero jest szczęśliwy.

Ja mu nie wierzę. Ja też próbowałam rzucić zawód. W każdym innym zawodzie to nie boli tak bardzo jak w aktorstwie. Bo my mamy granie zakodowane w ciele. Trzeba wykorzystać tę energię. Ja mam zakwasy od niegrania. Gdyby Kondrat do- stał rolę na miarę jego talentu, to by jeszcze zagrał. Małgosia Braunek też wróciła do zawodu. Po tylu latach medytacji. Ale rozumiem też, że można się zmęczyć tym aktorstwem. Znam takich, którzy już nie grali twarzą, ale tyłem, bo w dupie mieli publiczność. Ja jeszcze nie jestem na tym etapie.

A może Pani sobie kompensuje jakiś brak takim graniem?

Może? Może ja się nie oddaję tak głęboko życiu rodzinnemu? Córka wyszła z domu, nie mam wnuków, nie pędzę z siatami, żeby zdążyć mężowi zrobić obiad. Mogę żyć dla siebie. Ostatnio zagrałam w hiszpańskim filmie. Mam w planach wystawienie "Patty Diphusa" w Stanach. Tyle się dzieje!

Miała Pani "punkt zero" w życiu?

Miałam. Jak mnie kiedyś jeden narzeczony rzucił.

I wciąż Pani to pamięta?

Taaak. Człowiek taki odrętwiały chodził, nie mógł się z rozpaczy rano z łóżka podnieść. Myślałam, że jestem skończona, że nie ma dla mnie ratunku na tej planecie. To jest chyba punkt zero, prawda? Dziś rozmawiałam z moim kolegą, który powiedział, że to załamanie wpłynęło na mnie. Wiele świetnych rzeczy po tym zrobiłam. Mam zresztą kontakt z tym chłopakiem, przez którego tak cierpiałam. Jemu życie się nie bardzo ułożyło. A wtedy Jerzy Trela mnie zwalniał z zajęć. Ja mówiłam: "Jestem zakochana, muszę jechać do narzeczonego!". "Aaa, jak jesteś, dziecko, zakochana, to jedź. Miłość jest najważniejsza" - odpowiadał. Nie byłabym w tym punkcie, w tym zawodzie, w którym jestem, gdyby nie ta zawiedziona miłość. Ooo, a teraz dzwoni do mnie kobieta, lesbijka. Zakochała się we mnie...

Pani to chyba jest oswojona z takimi historiami?

Kobiety często zakochują się we mnie. Mam bardzo bliskie, wręcz neurotyczne relacje z kobietami. Niektóre przyjaciółki były ze mną naprawdę bardzo blisko, ale nigdy nie przekroczyłam granicy ciała. Pewna reżyserka próbowała mnie posiąść fizycznie, ale jej się nie udało. Potwornie męczyło mnie to napięcie, które się między nami wytworzyło. Ja potrzebuję dużo przestrzeni osobistej w relacjach między ludźmi.

Jak to jest z tą religią u Pani?

Chodziłam. Jestem wychowana w katolickiej wierze. Nie zrobiłam niczego takiego, co by wykluczało mnie z tej wspólnoty. A wręcz teraz, kiedy gram babcię moherową, to chyba jestem jeszcze bardziej pro? Lubię wejść czasami do pustego kościoła. I dobrze się w nim czuję. Pamiętam, że jak grałam w gejowskim klubie Le Madam, to ktoś się zdziwił: "To ty masz męża?!". Ludziom się wydaje, że jak gram gwiazdę porno, to już nią muszę być. A często prostytutki po godzinach zakładają papucie i są domatorkami.

Rola życia - rola Ewy Kasprzyk - dobrze Pani wychodzi?

Lubię bardzo tę rolę. I wiem, że nikt jej za mnie nie zagra. Nie mogę liczyć na zastępstwo. Wszystko, co robię, muszę robić bez próby. To jest występ od zaraz, od teraz. I przygotowanie aktorskie nie pomaga. I każdy dzień jest premierą. A pani? Jak pani znosi swój występ? Nie wiedząc wciąż, kiedy kurtyna zapadnie?

Anna Kaplińska-Struss
Gala
12 lutego 2011
Portrety
Ewa Kasprzyk

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...