Kocham to miasto
Rozmowa z Ewą Podleś- Warszawską publiczność zaliczam do elity światowej. Prawie po każdym występie w Warszawie mam uczucie, że publiczność mnie traktuje jak swoją, że mnie lubi, może nawet kocha - mówi śpiewaczka operowa Ewa Podleś.
Stolica: Pani kariera wiąże się z podróżowaniem po świecie, poznawaniem wspaniałych metropolii. Gdzie najchętniej Pani występuje?
Ewa Podleś: - Mówiąc najkrócej, tam, gdzie jest publiczność, którą nazywam profesjonalną. To wcale nie oznacza, że słuchacze, odbiorcy, muszą posiadać jakąś konkretną edukację muzyczną. To raczej sprawa wrażliwości, osłuchania, odwagi reagowania na piękno. Niemal od pierwszej chwili, kiedy pojawiam się na scenie, wyczuwam, czy publiczność będzie otwarta, czy będzie rozumieć mój message, czy też pozostanie zamknięta, nieczuła, niekiedy wręcz niechętna lub zgoła wroga. Tak się dziwnie składa, że metropolie mają taką idealną publiczność. Występy w Nowym Jorku, Londynie, Paryżu, Madrycie, Barcelonie, no i oczywiście w Warszawie, to szansa na wielką radość i satysfakcję.
Jaką publicznością są warszawiacy?
- Warszawską publiczność zaliczam do elity światowej. Prawie po każdym występie w Warszawie mam uczucie, że publiczność mnie traktuje jak swoją, że mnie lubi, może nawet kocha. Jej reakcja po moim recitalu jubileuszowym z końca lutego była po prostu wzruszająca. I tu nie chodzi o intensywność oklasków czy liczbę standing ovation. To coś nieuchwytnego, niemal niemożliwego do nazwania, to jakby poczucie wzajemnej miłości.
Czym, Pani zdaniem, Warszawa różni się na plus i minus od innych znanych miast?
- Trudno odpowiedzieć na to pytanie jednoznacznie. Warszawa szybko się zmienia. To miasto dynamiczne i wielobarwne, dlatego na ogół jego dzisiejsze defekty przestają być aktualne, zanim zdążą się utrwalić. A zalety? Żywotność, pewna nerwowość, rodzaj zbiorowej inteligencji są trwałe i pozostają niezmienione od dawna.
Jakie ma Pani najmilsze warszawskie wspomnienie?
- Takich wspomnień mam mnóstwo, ponieważ wiążą się z każdym powrotem do kraju. Kiedy samolot zatrzymuje się na pasie lotniska na Okęciu, odczuwam coś w rodzaju szczęścia. Wróciłam do domu, mój krwiobieg jest zamknięty. Wszędzie na świecie, nawet w miejscach uważanych za najpiękniejsze, jak to żartobliwie z mężem [Jerzy Marchiński - sławny pianista] mówimy ,,siamo in passaggio", jesteśmy przelotnie. To tu, w Warszawie, czujemy się u siebie. Jadąc taksówką z lotniska po powrocie z jakiegoś Puerto Rico czy Alaski, doświadczamy nawet niezwykłego uczucia, że w ogóle z Warszawy nie wyjeżdżaliśmy!
Czy ma Pani jakieś ulubione miejsce w Warszawie?
- Ależ tak! To mój dom i ogród. A w Śródmieściu to oczywiście Trakt Królewski, Starówka, Teatr Wielki, nawet plac Zwycięstwa skażony dysonansem tego ciemnoszarego biurowca, uważanego przez niektórych za arcydzieło architektury. Jak powiedział Jose Ortega y Gasset, ekspert od estetyki, ,,niewybaczalną zbrodnią jest łączenie szarości z brązem". I miał rację! To połączenie na placu niemal prosi się o interwencję prokuratorską i sprawdzenie, kto i ile dostał za wydanie zezwolenia na budowę tego skądinąd niezłego - jeśli chodzi o bryłę - gmachu.
Gdzie chodzi Pani na spacer, na kawę, lubi robić zakupy?
- Ze spacerami mam problemy ze względu na kapryśne stawy biodrowe, kawy nie pijam (ani herbaty), ubiera mnie projektantka mody, zaprzyjaźniona Ania Brodzińska, a zaopatruję się we wszystko, co potrzebne do konsumpcji, na moim ulubionym targu w Falenicy. Jestem tam za pan brat z większością właścicieli straganów, na zakupy chodzę bez makijażu - i tak wszyscy wiedzą "ktom zacz" i wypytują mnie o ostatnie i przyszłe tournee. Jak domownicy.
Co ze świata przeniosłaby Pani do Warszawy?
- To, czego dotychczas brakowało w Warszawie, to zwyczajne barki, knajpki, gdzie można wpaść i wypić na stojąco kawę lub drinka, zamienić kilka zdań ze znajomymi, zjeść pizzę lub jajko na twardo. Teraz dużo się zmienia na lepsze. Chwała pomysłodawcy, który zdecydował o ożywieniu Nowego Światu i Starówki. Dzielę zachwyt nad nimi z zagranicznymi przyjaciółmi, którzy odkrywają piękno mojej stolicy, oszołomieni zmianami, jakie zaszły w ciągu ostatnich 10 lat.
Czego - realnie - życzyłaby sobie Pani jako mieszkanka Warszawy?
- Chyba tylko większego poczucia bezpieczeństwa. Mówię to z przykrością, ale dawniej - w rzeczywistości, która szczęśliwie odeszła w przeszłość - nie odczuwałam żadnego zagrożenia podczas wieczornych, a nawet nocnych spacerów i zostawiałam samochód przed domem, nie troszcząc się o to, czy jest zamknięty, czy nie. Przykład, jakim jest Nowy Jork, gdzie mądre władze nie puszczały płazem nawet najdrobniejszych przewinień, które u nas chronicznie uchodzą bezkarnie, zamieniły tę groźną niegdyś metropolię w - być może - najbezpieczniejsze miasto świata.
A tak w dwóch zdaniach, co powiedziałaby Pani o sobie, o Warszawie?
- Tu się urodziłam, tu przeżyłam całe życie, jestem z Warszawą złączona krwią serdeczną. Po prostu, kocham to miasto!