Kochane Dzieci! Znacie?...

"Świąteczna sałatka" - reż. Zbigniew Niecikowski - Teatr Lalek „Pleciuga" w Szczecinie

Kochane Dzieci Młodsze i Starsze!
Jak doskonale wiecie, jest taki okres w roku, gdy wokół brzmią świętalne pieśni, np. Last Christmas, White Christmas, Merry Christmas itp., gdy w telewizji króluje sam Kevin, gdy w miejscach publicznych mnożą się molestujący Was święci Mikołaje, których bród białych jest wokół w bród, gdy Wasi rodzice trwonią krwawicę, robiąc duże zakupy i chowając przed Wami w domowych schowkach wymarzone prezenty itp., itd.

Dla teatrów, podobnie jak dla placówek handlowych, jest to, Kochane Dzieci, okres żniw: przedsiębiorstwa i (czasem nawet) szkoły organizują w ich artystycznych wnętrzach rozdawnictwo prezentów poprzedzone spektaklami, które zasadniczo miewają na ogół coś wspólnego z tym wyjątkowym okresem roku.

I ja tam byłem, i spijałem przemiły nastrój świętalny dobiegający z teatralnej sceny i z widowni, a potem wybiegłem szybko z teatru, mijając w drodze do szatni tych, którzy przeczekali spektakl w teatralnej kawiarni i spieszyli teraz na widownię, by odebrać wraz z towarzyszącą im w tej drodze dziatwą prezenty, już teraz na pewno czekające na nich w artystycznym wnętrzu. A działo się to za lasami (zasadniczo za Puszczą Notecką) i za polami, w mieście Szczecin, w Teatrze Lalek „Pleciuga". Jak to konkretnie było, zaraz Wam opowiem.

Powitała nas-widzów, Kochane Dzieci, ta sama choinka, co zwykle, tym razem ustawiona nie pośrodku sceny, lecz po jej prawej stronie, obok kurtyny. Sala wypełniała się Waszymi koleżankami i kolegami w wieku rozmaitym – od niemowlaka po wyższe klasy podstawówki. Rodzice ich zatrudnieni byli, jak się uprzednio dowiedziałem, w jednej z sieci handlowych i to ona w swej łaskawości zasponsorowała spektakl, zagospodarowała swymi pracownikami dwie prezentacje w dzień jego premiery no i zorganizowała owo rozdawnictwo dóbr prezentowych dla wzmiankowanych Waszych koleżanek i kolegów płci obojga i wieku rozmaitego. Sieć została nawet dzięki swej hojnej wspaniałomyślności uhonorowana w spektaklu, bo wymieniono jej nazwę, gdy w ramach scenicznej akcji wniesiony został na scenę kontenerek ze świeżymi warzywami pochodzącymi (jak nam oznajmiono) właśnie ze sklepu tej sieci. Fakt ten rozniecił wyraźne ożywienie na widowni.

No ale przed rozdawnictwem trzeba było wysiedzieć na spektaklu, co – jak niektóre z Was już doskonale wiedzą – bywa trudne. Maluchy co chwila wołały, że chcą siusiu albo się bały i płakały, a rodzice usiłowali je jakoś zabawić, bo temu towarzystwu ze sceny jakoś słabo to wychodziło. Mini-przedstawienia z widowni przesłaniały i przekrzykiwały to, które działo się na scenie. Kochane Dzieci, powiem Wam szczerze: szkoda, że tak się działo, bo sceniczne wydarzenia skrzyły się dowcipem wysokiej próby, do powstania którego przyczyniła się znana Wam być może autorka rozmaitych bajek, Marta Guśniowska. Tyle że wśród premierowych widzów nic nie wzbudziło żywszej reakcji oprócz wzmiankowanego już wymienienia nazwy ich przedsiębiorstwa handlowego. Śmialiśmy się (często i gęsto) tylko ja i moja rodzina, ale nasz śmiech nie miał szans być usłyszany na scenie, bo siedzieliśmy w ostatnim rzędzie i jego odgłos ginął gdzieś pośród rozgwaru na widowni.

Baja Marty Guśniowskiej nigdy dotąd nie była zagrana, a to znaczy, że 3 grudnia 2016 roku o godzinie 11.00 odbyła się jej prezentacja prapremierowa, czyli taka pierwsza w ogóle! Ja niestety byłem widzem tej drugiej, o 13.30, bo musiałem bladym sobotnim świtem przebić się przez Puszczę Notecką.

O czym była ta baja? Ano o trudnym losie warzyw, których straszliwym przeznaczeniem jest bycie posiekanymi, ugotowanymi, a potem włączonymi w skład sałatki warzywnej. Gdy gości wigilijnych nieumiarkowanie i niekontrolowanie przybywa, trzeba zakupić w sklepie wiadomej sieci (czy aby na pewno otwartym w wigilijne popołudnie?) dodatkowy kontenerek z warzywami, po czym zrobić naprawdę dużą sałatkę. Warzywa, nieco przerażone tą perspektywą, buntują się, lecz ich wolnościowe zapędy tłumi Garnek wywyższający się z racji swej ceny i funkcji ostatecznego ich terminatora.

Najradykalniejsza w swych wolnościowych zapędach jest Marchewka, która brawurowo zeskakuje ze stołu i mimo rozlicznych lęków przed tym, co za drzwiami, decyduje się w końcu wyjść na zewnątrz, na śnieg i mróz. Podążają za nią dwa Węgielki, które z kolei mają zakończyć swój żywot w piecu, przeciw czemu się zasadniczo nie buntują, a na zewnątrz wygania ich po prostu ciekawość oraz chęć powstrzymania Marchewki przed podejmowaniem dalszych lekkomyślnych kroków. Poza tym świadome są doskonale, że bez Marchewki kompletność sałatki warzywnej będzie naruszona i to także (dodajmy uczciwie) jest przedmiotem ich troski.

Cała trójka spotyka na swej drodze Bałwana pozbawionego oczu i nosa. Marchewka wskakuje na swoje miejsce w jego bladej buzi no i nareszcie może się czuć „tą jedyną, ulubioną", o czym ciągle marzyła; podobnie rzecz ma się z Węgielkami, które przynajmniej na razie unikają zetknięcia się ze środowiskiem wysokich temperatur. Swoje miejsce na głowie Bałwana znajduje też złowrogi Garnek, który w międzyczasie doznał samospalenia i został bezlitośnie wyrzucony. W końcu namnożeni wigilijni goście – amatorzy warzywnej sałatki – wylegają na dwór i zgromadzeni wokół Bałwana odśpiewują finałową piosenkę, po której widzowie wykonują śladowe oklaski no i wreszcie mogą zacząć odbierać to, na co cały czas czekali.

Drogie Dzieci! Baja pani Guśniowskiej jest bardzo fajna i fajnie była też zagrana przez wyraźnie ożywione aktorki i doenergetyzowanych aktorów szczecińskiej „Pleciugi", których jej fajność wyraźnie bawiła. Czasem nawet ich energetyczność przebijała się przez gwar na widowni w dniu 3 grudnia roku 2016 między godziną 13.30 a 14.30, co bardzo dobrze o nich świadczy. Działo się tak zarówno, gdy byli namnażającymi się nieopanowanie gośćmi wigilijnego wieczoru, jak i wtedy, gdy animowali w żywym planie warzywa tudzież Garnek. Przez cały ten czas wykazywali rzetelną fachowość w swej komediowej funkcji. To dziwne, że nikt (poza mną i moją rodziną) się nie śmiał – ani rodzice, ani dzieci. To naprawdę dziwne, bo pokrzykując na siebie i zabawiając się nawzajem niektóre dzieci (te, które umiały mówić) oraz ich rodzice używali języka zasadniczo polskiego, więc chyba rozumieli, co się działo i mówiło na scenie.

Bardzo ładnie wyglądały też poszczególne warzywa – Marchewka była przekrojona w poprzek, ale nie do końca, w związku z czym gdy mówiła, otwierała buzię. Podobnie były ukształtowane Ogórek i Kalarepa – najbardziej chyba pyskate osobniki z całego tego towarzystwa. Natomiast Węgielki były czarnymi, gadającymi rękawiczkami, które z lekka się żarzyły w środku na czerwono, nałożone na ręce dwóch aktorów. Trzymali oni na wszelki wypadek także domostwo Węglików, czyli metalową skrzynkę zwaną potocznie węglarką.

Gwałtowne ruchy Węgielków jako jedyne czynności sceniczne wzbudzały wybuchy dzikiego entuzjazmu u rocznego mniej więcej chłopca, który siedział na kolanach swej mamy obok mnie. Poza tym się bał albo marudził, czemu się, Kochanie Dzieci, nie dziwię, bo same wiecie, jak to jest, gdy się ma około roku.

W związku ze wszystkim powyższym wyrażam opinię, że aktorki oraz aktorzy „Pleciugi" w pokaźnej liczbie czternaściorga wykonawców scenicznych też zasłużyli na prezent, jakim jest na pewno możliwość zagrania tej bajeczki 36 razy w najwspanialszym okresie roku, od 3 grudnia do Sylwestra.

I tym optymistycznym akcentem kończę moją bajkę. Kochane dzieci, życzę Wam udanego najwspanialszego okresu – od Mikołaja, poprzez drugiego Mikołaja i Kevina, aż po noworoczne zabawy na placach miast i fajerwerki odpalane wszędzie, a potem zostawiane byle gdzie w formie nędznych resztek. A jeśli przypadkiem wpadniecie do „Pleciugi" na Świąteczną sałatkę, pamiętajcie o tym, aby zwrócić rodzicom uwagę, że przed ich oczami rozpościera się nie tylko choinka po prawej, ale że jest też coś oprócz niej, bo na tym dużym trójwymiarowym ekranie w środku coś się dzieje. I że warto tam spojrzeć, dostrzec ludzików, którzy się tam poruszają, i warto posłuchać, co mówią, a czasem nawet się z tego pośmiać. To trudne, wiem, ale wierzę w Waszą siłę perswazji, Kochane Dzieci, ciągle jednak wierzę.

___

Juliusz Tyszka - profesor Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, doktor habilitowany. Teatrolog, kulturoznawca, performatyk, kierownik Zakładu Performatyki Instytutu Kulturoznawstwa UAM. Autor, redaktor, współredaktor książek z zakresu historii teatru i teatru współczesnego, twórca wielu artykułów opublikowanych w Polsce (m.in. w „Teatrze" i „Dialogu"), a także za granicą.

Juliusz Tyszka
teatralny.pl
12 grudnia 2016

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...