Kolaż znaczeń
"Fahrenheit" - reż. Marcin Liber - Teatr Wybrzeże w GdańskuZaskakujący jest fakt, jak pisane wiele lat temu antyutopie potrafią być aktualne w dzisiejszym świecie. "Nowy wspaniały świat", "Rok 1984" czy "Fahrenheit 451" weszły do kanonu dzięki przerażającej przenikliwości, która pozwala na tak trafne stawianie diagnozy otaczającego świata.
Widmo całkowitego podporządkowania jednostki władzy, ujednolicenia społeczeństwa w bierną i bezkrytyczną masę wielokrotnie powraca jako zbiorowy lęk. Marcin Cecko i Marcin Liber z tekstu powieści Raya Bradbury'ego stworzyli w Teatrze Wybrzeże dramat, który trafnie komentuje rzeczywistość przeobrażającą się w zawrotnym tempie. Ta teatralna analiza oferuje widzom refleksję o wiele głębszą niż ta wynikająca na co dzień z tekstów publicystycznych.
Cecko i Liber przenoszą widza w świat, w którym czytanie książek jest zabronione, a strażacy trudzą się spalaniem dzieł literatury wraz z ostatnimi ludzkimi czynnikami oporu. Rzeczywistością rządzi technologia, w cenie jest bierność i bezkrytyczne myślenie. Ludziom podaje się ogłupiające tabletki, emocje sprowadzone są do podstawowego, zwierzęcego poziomu. Nowego człowieka symbolizuje Montag - główny bohater powieści - niczym klasyczny everyman reprezentowany jest przez trzy różne postaci - warianty swojej osobowości (Michał Jaros, Maciej Konopiński, Piotr Biedroń). Guy jest strażakiem z dziada pradziada, który od dwudziestu już lat zajmuje się spalaniem na stosie książek zagrażających ludzkości. To człowiek oddający się w pełni swojemu zawodowi, wykonywaną profesję traktuje jak życiową misję, sprawuje ją z należytą starannością i oddaniem. Pod wpływem zwariowanej dziewczyny z sąsiedztwa (Katarzyna Michalska) do Guya zaczynają przebijać przebłyski świadomości i bohater krok po kroku zaczyna kontestować rzeczywistość. Czyni to u boku swej żony Lindy-Mildret (Dorota Androsz), która z kolei boryka się ze swoistym rozdwojeniem jaźni - symbolem powolnego wypierania dawnej bohaterki, kobietą "nową", dostosowaną do współczesnych czasów. W "Fahrenheit 451" pojawia się też Katarzyna Figura w roli sabotującej system kobiety. Aktorka w szarym płaszczu i z siatką pomarańczy wygląda niczym ikona PRL-u. Tę galerię osobliwości dopełnia androgeniczny Kaj (Jakub Mróz), który zawodzącym wokalem komentuje sceniczną rzeczywistość. Nad wszystkim czuwa kapitan (Michał Kowalski) - sieje terror zza megafonu i trzyma surowy porządek. Symbolem jednostki zastraszonej, zniszczonej przez system jest Cezary Rybiński (w roli Profesora Fabera).
Wszystkie postaci tworzą złożony kolaż - symbol transformacji tradycyjnego świata w ten nowoczesny, w którym panuje nowy ład i nowe zasady. Cecko i Liber kreślą tę rzeczywistość dość chaotycznie, napomykają jedynie o niektórych tematach i nie budują pełnowymiarowej historii z linearnie prowadzoną akcją. "Fahrenheit 451" jest zbiorem różnorodnych scen, wielokrotnie zbudowanych na podstawie bardzo ciekawych pomysłów inscenizacyjnych. Historia utopii nie jest opowiadana w tradycyjny sposób: reżyser wciąga w ten świat, zaznaczając bardziej konteksty, wycinki rzeczywistości, które zebrane w jedno dają bardzo intuicyjny obraz. Obraz chaotyczny, rozmyty, siejący niepokój. Brak spójności rekompensują reżyserskie sztuczki, wszędobylskie cytaty, parafrazy, interpretacje interpretacji. Liber manipuluje nawet publicznością - władza dosięga również Ciebie, widzu - zdaje się mówić, gdy aktorzy strzelają ślepakami do publiczności i każą zakładać im papierowe maski lalek, by poczuli się zunifikowani niczym idealne w antyutopii społeczeństwo.
Na końcu pojawia się jednak nadzieja. Finałowa scena - niepodobna do wszystkich poprzednich - rozgrywa się w wysokich górach. Jest ciemno, szaleje wiatr, w porozstawianych namiotach koczują ludzie. Powoli, jeden za drugim oświetlają strony ocalałych książek i zaczynają czytać wersy. Ruszają w publiczność - rozdają wolumeny wraz z latarkami i zapraszają do wspólnego pochylenia się nad literaturą. Przekaz przedstawienia wydaje się jednoznaczny - uratuje nas tylko wspólnota.