Kolejna premiera operowa w Gdańsku

"Czarodziejski flet" - reż: Marek Weiss - Opera Bałtycka w Gdańsku

W Mozartowskim "Don Giovannim", wyreżyserowanym w Operze Bałtyckiej przez Marka Weissa-Grzesińskiego, kurtyna już po paru taktach uwertury szła w górę. W "Czarodziejskim flecie", najnowszej Mozartowskiej gdańskiej produkcji tego reżysera, kurtyna cierpliwie czeka do ostatniego taktu. A potem przed oczyma widowni otwiera się pusta, podnosząca się ukośnie scena, na której stoi kozetka, ze śpiącym na niej Taminem.

Kozetka wygląda, jakby ją wypożyczono z gabinetu doktora Freuda. To wyraźna sugestia, podparta jeszcze wyjaśnieniami Weissa-Grzesińskiego z programu, że fantastyczne libretto "Czarodziejskiego fletu" reżyser przełożył na język wewnętrznych doświadczeń duszy. Być może nawet wszystko, co oglądamy, jest projekcją ukrytych tęsknot Tamina? 

"Czarodziejski flet", bajkowa opowieść z wplecionymi w nią masońskimi rytuałami, od zawsze zachęcała inscenizatorów do ekstrawaganckich eksperymentów. Parę lat temu w warszawskiej Operze Narodowej takim wyjątkowo nieudanym eksperymentem popisał się słynny niemiecki reżyser Achim Freyer. Wracam do tamtej pouczającej porażki nie z tego powodu, że w bardzo podobny skos została przez obu inscenizatorów zaprojektowana scena. Od innej strony patrząc, to dwa przeciwstawne spektakle. Freyer próbował "Czarodziejskiemu fletowi" Mozarta nadać jakieś wydumane ideologiczne sensy. Weiss-Grzesiński odwrotnie, żartuje sobie z wszelkich ideologii. Z tego wszystkiego, co nasze ukryte wewnętrzne tęsknoty, wyjawiane na kozetkach u psychoanalityków, chciałoby zasznurować w gorsety takich czy innych "słusznych spraw".

Trzy Damy zatem, służki Królowej Nocy, wyglądają jak skrzyżowanie członkiń parafialnego kółka różańcowego i Armii Zbawienia. To one przeganiają kłębiące się wokół Tamina grzeszne kobiece pokusy, które w inscenizacji Weissa-Grzesińskiego zastąpiły mitologicznego węża. Takiej to niektórzy chcieliby poddać nas psychiczno-duchowej operacji, zmuszając do tego, byśmy wyparli z siebie owe sekretne potrzeby. Ale i drugi, konkurencyjny świat Sarastra, kapłana masońskich rytuałów, wcale nie jest lepszy. Cóż z tego, że wszyscy chodzą tu ubrani na biało, cóż stąd, że mówi się dużo i podniośle o doskonałości, o przemianie człowieka, skoro do tej doskonałości człowieka się - przymusza. W rytuale oczyszczenia przez wodę para kochanków, Tamino i Pamina, zamykana jest w skrzyni z pleksi, a na ścianie z rzutnika wyświetlane są skłębione wodne strumienie. Wygląda to co prawda trochę jak gigantyczna reklama proszku do prania, co mówię złośliwie, bo te rzutnikowe projekcje w całym przedstawieniu jakoś nie trafiły mi do przekonania. Ale, pomijając ich estetykę, myśl wydaje się wyraźna: inscenizowane tu rytuały mają w sobie coś z oczyszczania dusz na zasadzie przepierki. 

Morał z tego taki, że kto się poddaje takim czy innym ideologicznym obróbkom, traci swoje prawdziwe wnętrze. Chyba z tego powodu Tamino (Adam Zdunikowski) wypada jako dziwnie bezbarwna, nijaka postać. Jego przeciwieństwem, jakby lepszym wcieleniem, jest zdrowy w swojej swobodzie Papageno Mikołaja Zalasińskiego. Zalasiński, dobrze już w Gdańsku znany, ale dotąd raczej z kreacji ciemnych typów, pokazuje się tuod innej zupełnie strony, śpiewaka i aktora o autentycznej vis comica. 

Podobną, choć nie na taką skalę, metamorfozę przeżywa w "Czarodziejskim flecie" Marek Weiss-Grzesiński. Jest tu reżyserem starającym się o lekkość i humor, choćby w ustawieniu zabawnych trio Dam i Chłopców czy w świetnych muzycznych dialogach Papagena i Papageny (Julia Iwaszkiewicz). Stawia też dyskretny cudzysłów w całym przedstawieniu, z dystansem traktując i świat kapłanów masonerii, i pozbawioną jakiegokolwiek dostojeństwa Królową Nocy (Edyta Piasecka). Mam jednak wrażenie, że więcej na tej przemianie traci, niż zyskuje.

Brakuje tu tej żywości, z jaką kurtyna szła od razu w górę. "Czarodziejski flet" jest momentami wręcz niemrawy. Brakuje wyraźnie zarysowanych postaci. Poza Zalasińskim wybija się jeszcze tylko Anna Mikołajczyk, która piękny głos łączy z umiejętnością stworzenia postaci na scenie. Jej Pamina, delikatna, krucha, prawdziwie wzrusza. Pozostałym śpiewakom trudno mieć coś za złe, ale chciałoby się jednak czegoś więcej. 

"Czarodziejski flet" nie wydaje mi się krokiem, prowadzącego nas gdzieś dalej w gdańskich inscenizacjach Weissa-Grzesińskiego. Z jednym widocznym wyjątkiem. Operowy chór z premiery na premierę brzmi coraz okazalej.

Jarosław Zalesiński
POLSKA Dziennik Bałtycki
2 kwietnia 2010

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...