Kolejny szczęśliwy dzień

"Szczęśliwe dni" - reż: Piotr Cieplak - Teatr Polonia w Warszawie

Kilka dni temu w ramach Festiwalu Wybrzeże Sztuki popis aktorskich umiejętności w sztuce "Szczęśliwe dni" Samuela Becketta dała Maja Komorowska i Adam Ferency. Teraz przyszedł czas na kolejną odsłonę sztuki irlandzkiego noblisty. Krystyna Janda i Jerzy Trela pokazali zupełnie inne, ale równie piękne oblicze beckettowskiej walki z czasem..

Trudno jest pogodzić się z upływem czasu, świadomością, że nasze ziemskie życie chyli się ku końcowi, a starcza niedołężność nie pozwala nam na nic innego, jak tylko grzebanie w przeszłości i odświeżanie wspomnień i rozbitych na malutkie fragmenty obrazów z minionych lat. Co robić, kiedy świat niczego już od nas nie oczekuje, a nasze jestestwo ogranicza się do rytualnego mycia zębów o poranku, czesania włosów, zakładania kapelusza? Receptę na piękne przemijanie podsyła Piotr Cieplak reżyserując w warszawskim Teatrze Polonia sztukę „Szczęśliwe dni”. Stworzony przez niego spektakl to ukazanie piękna płynącego z obcowania z drugim człowiekiem. Okazuje się, że życie nieodwołalnie podporządkowywane jest bytowaniu z ukochanymi ludźmi i dopóki ktoś jest blisko nas, nawet widmo nadciągającej śmierci jesteśmy w stanie przezwyciężyć. 

Winnie (Krystyna Janda) i Willie (Jerzy Trela) to dwójka podstarzałych ludzi, których przy życiu trzyma to, że mają siebie. Ona jest rozgadaną kokietką, starającą się poprzez stałe ciągnięcie monologu wypełnić swój czas, on to zupełne jej przeciwieństwo - powolny, małomówny i w uroczy sposób poddający się wskazówkom podsyłanym przez żonę. Jednak świadomość, że obok jest ktoś, komu bezgranicznie można ufać i kto pozostanie wierny do ostatniego oddechu daje spokój i radość z każdej kolejnej przebytej chwili.

Winnie Krystyny Jandy to postać bardzo ekspresyjna, której nie sposób nie polubić. Nie jest ona jednak dokładnie tą Winnie z dramatu Becketta. Nie korzysta z umieszczonych w dramacie didaskaliów dokładnie opisujących każdy ruch bohaterki, stawiając na własną interpretację postaci. W pierwszym akcie bardzo pogodna, w drugim traci wesołość swojego ducha na rzecz dramatycznej i bardzo emocjonującej walki z nadchodzącą śmiercią. Willie natomiast, ubrany w kolorowy szlafrok i kalesony powolnym krokiem przechadza się po scenie, podaje swojej ukochanej rozrzucane przez nią przedmioty wydobywane z charakterystycznej czarnej torby, a nawet wyśpiewuje wyznania miłości. Finalna scena, w której korzystając z resztek sił próbuje dostać się do Winnie pokazuje wielkość ich miłości.

Cieplak w swojej realizacji odchodzi od dokładnego przeniesienia dramatu na scenę według wskazówek Becketta umieszczonych w rozbudowanych didaskaliach. Nie ma usypanego kopca, w którym zakopana jest Winnie, a i sama bohaterka traci dużo z bekettkowskiego tryskania humorem i optymizmem. Zamiast tego mamy krzesło stojące gdzieś przed domem i kobietę siedząca na nim okrytą kocem - w pierwszym akcie po pas, w drugim po szyję. Więcej miejsca na scenie reżyser znalazł również dla Williego. Jerzy Trela wykreował postać niezwykle ciekawą. Lekko zakłopotany, z wymalowanym zmęczeniem na twarzy stworzył bohatera bardzo charakterystycznego, ukazującego oddanie płynące z wielkiej miłości.

Twórcy Festiwalu Wybrzeże Sztuki zapraszając teatry wystawiające tę samą sztukę pokazali wielość znaczeń, które posiada dzieło Becketta, oraz piękno możliwości różnych jego odczytań.

Kamila Golik
Dziennik Teatralny
14 lipca 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia