Kolorowy ptak, bezbarwny spektakl

"Kolibra lot ostatni" - reż. Krzysztof Babicki - Teatr Miejski im. Witolda Gombrowicza w Gdyni

Podczas premiery spektaklu "Kolibra lot ostatni" teatr zapełnił się do ostatniego miejsca. W końcu na deski Miejskiego trafił spektakl poświęcony patronowi teatru, na podstawie sztuki jego kierownika literackiego, Pawła Huellego i reżyserii dyrektora artystycznego sceny, Krzysztofa Babickiego. Niestety całość okazała się bardzo przeciętnym widowiskiem.

Akcja spektaklu "Kolibra lot ostatni" rozgrywa się niemal w całości w Gdyni. To okryta złą sławą ulica Portowa, Plac Kaszubski czy Dworzec Morski, czyli miejsce, skąd Gombrowicz udał się na dożywotnią emigrację. Od pierwszych chwil na scenie widzimy wielki, rozdzielony na dwie części szkielet statku - jak można się domyślić, to fragmenty transatlantyku "Chrobry", na którego pokładzie Witold Gombrowicz popłynął do Argentyny. Cała historia rozgrywa się w przestrzeni, która wygląda jak wnętrze statku (umowna scenografia Jagny Janickiej), przez cały czas przypominając nam o emigracji głównego bohatera.

Poznajemy fikcyjną historię ostatnich godzin życia Gombrowicza w Polsce, które spędził w "polskim Nowym Jorku", jak o Gdyni wyraża się entuzjastycznie nierozgarnięty policjant Wodeyko. Pisarz bawiąc w warszawskiej kawiarni Ziemiańska, miejscu spotkań bohemy artystycznej, m.in. Skamandrytów, dowiaduje się od przyjaciela a zarazem mniej uzdolnionego kolegi po piórze, Czesława Straszewicza, o możliwości odbycia darmowego rejsu do Argentyny. Bardziej z nudów i ciekawości niż z potrzeby serca lub obaw przed II wojną światową decyduje się popłynąć. Dlatego w lipcu 1939 roku trafia do Gdyni. Tu spotyka swoją wielką fascynację z czasów młodości, parobka Walka (znanego dobrze z "Ferdydurke"), który został oberkelnerem i prowadzi podejrzane interesy w gdyńskim półświatku.

Paweł Huelle międzywojenną Polskę oddaje barwnym, bogatym językiem, wzorowanym na Gombrowiczu. Dramat aż roi się od cytatów, zapożyczeń i tropów twórczości pisarza. Odnajdziemy tu fragmenty inspirowane nieukończoną "Historią", "Ferdydurke", "Kronosem", czy "Dziennikami". Zdarzają się przy tym lingwistyczne perełki: "Sienkiewicza to nie cierpię. (...) Kraśność jego i piękno mnie zbrzydzają. Łatwizna Ojczyzna. Tu blizna, tam blizna." Ponieważ sztuka napisana została na zamówienie Teatru Miejskiego, autor pozwolił sobie na żartobliwą grę słów i odniesień przy określaniu niektórych nazwisk bohaterów. Biznesmena Kujawę gra Eugeniusz Krzysztof Kujawski, fotografa Wilczyńskiego Grzegorz Wolf, a Hrabiego Żernowskiego Mariusz Żarnecki. Hrabia nerwowo wypatruje w Adrii popisów żony, rozerotyzowanej Lili (naprawdę małżonki aktora, Beaty Buczek-Żarneckiej).

Wątki wybijające się z tekstu "Kolibra..." to motywy zaczerpnięte z "Ferdydurke", włącznie z parafrazą zakończenia powieści. Jednak niemal od początku spektaklu odniesienia do twórczości pisarza sprawiają wrażenie przesadnego przeładowania akcji. Pomimo intrygi kryminalnej, stanowiącej główną oś akcji (Gombrowicz opowiada nadkomisarzowi w areszcie o całym zajściu, co jest pretekstem do licznych reminiscencji), w spektaklu nie ma napięcia, ani dramaturgii. Zapewne w trosce o mniej domyślnych widzów, zarówno wstęp jak i zakończenie opowiedziane są przez bohaterów sztuki. Idąc konsekwentnie za tekstem Huellego, reżyser Krzysztof Babicki zrobił w ten sposób spektakl bardzo przewidywalny, pozbawiony finezji i teatralnej wyobraźni.

Przez reżyserską wstrzemięźliwość aktorzy nie mają zbyt wiele szans na pokazanie swojego talentu. Wypadają poprawnie. Na ich tle wyróżnia się nieco hardy Walek Szymona Sędrowskiego - z jednej strony prawdziwy karierowicz, z drugiej outsajder, człowiek tajemniczy i wrażliwy. Tradycyjnie już dobrze w roli jednej z "gwiazd wieczoru" w Adrii, Lili, wypada Beata Buczek-Żarnecka. Główny bohater - Witoldo - grany jest przez Dariusza Szymaniaka nierówno. Z pewnością bliżej mu jednak do gołębia niż jastrzębia czy tytułowego kolibra. Bohater Szymaniaka zawsze, gdy w okolicy jest Walek, wygląda jakby starał się wracać do gry z młodości, gdy z parobkiem próbował "przyjaźni chłopackiej". Zresztą, relacja Witoldo z Walkiem stanowi zdecydowanie najciekawszy wątek spektaklu, niestety dosłownie w pewnym momencie przekształcony w relację erotyczną.

Przedstawienie "Kolibra lot ostatni" miało według jego twórców trafić do ludzi, którzy nie znają bliżej twórczości Gombrowicza oraz tych, którzy nie poprzestali na szkolnych opracowaniach "Ferdydurke" i do teatru zaglądają regularnie. Niestety, dla pierwszych może okazać się zbyt uwikłany w niuanse, natomiast dla drugich będzie kolejną przeciętną propozycją dość staroświeckiego teatru, którego ozdobą są estradowe popisy Lili oraz Błyszczyńskiej i Paculanki.

Łukasz Rudziński
www.trojmiasto.pl
21 stycznia 2014

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...