Kolumbijczyk bawi się polskim weselem

"Wesele u drobnomieszczan" - reż:G.Castellanos - Teatr im. Stefana Jaracza

Nowa sztuka w Teatrze im. Stefana Jaracza ma pokazać, jak nasze starannie pielęgnowane tradycje postrzegają osoby z zewnątrz. Nie jest to dzieło odkrywcze, ale widzowie na pewno nie będą się nudzić.

"Wesele u drobnomieszczan" jest adaptacją dramatu Bertolta Brechta, opowiadającego o narodzinach nazizmu. Reżyser spektaklu Giovanny Castellanos postanowił zrezygnować z kontekstu politycznego i historycznego, a skupił się na sportretowaniu polskiego społeczeństwa. Chciał uświadomić widzom, jak nasze tradycje postrzega osoba, która pochodzi z innego kraju i patrzy na Polskę z dystansu. 

Wesele jest idealnym przykładem, aby pokazać, jak wiele jest w nas hipokryzji, jak silna jest chęć zachowania pozorów. Impreza następująca po zaślubinach jest starannie przygotowanym przedstawieniem dla krewnych i znajomych. W spektaklu Castellanosa dzień, który powinien być najszczęśliwszym w życiu, przeradza się w koszmar, o którym ciężko zapomnieć. 

Aktorzy bardzo dobrze odgrywają stereotypowe role. Panna młoda, odziana w biel, za wszelką cenę chce ukryć rosnący brzuszek i zachować pozory niewinności. Pan młody usilnie stara się wkupić w łaski teściów i cierpliwe wysłuchuje niekończących się opowieści o chorobach i tragicznych wypadkach snutych przez teścia, który chce być gwiazdą wieczoru. Świeżo upieczony małżonek z uśmiechem na twarzy wysłuchuje uwag teściowej o plamach na kamizelce i zachwala przygotowane przez nią niestrawne jedzenie. 

Na weselu wszystko ma być eleganckie i wysmakowane. Goście są odziani w swoje najlepsze ubrania. Panowie z dumą noszą garnitury, wyciągane z szafy przy specjalnych okazjach, nie zwracając uwagi na to, że już dawno wyszły z mody, a nogawki są przykrótkie. Mężczyźni starannie zaczesują resztkę włosów, aby ukryć łysinę. Panie, odziane w złoto, cekiny, z napuszonymi fryzurami i zbyt mocnym makijażem odgrywają damy. Towarzystwo zapomina jednak o dobrych manierach przy stole, kiedy można najeść się i napić za darmo. Cała starannie przygotowana elegancja znika, zaczyna się walka o półmiski i pochłanianie potraw na czas. Teściowa upomina męża, aby skończył opowiadać anegdoty i wziął się do jedzenia, bo zaraz zabraknie. 

W "Weselu" pojawiają się wszystkie obowiązkowe elementy podobnych imprez. Goście szaleją w rytm disco polo, obowiązkowo zostają odśpiewane "Hej, sokoły", przy których biesiadnicy popadają w ekstazę. Panna młoda drżącym głosem wykonuje utwór "Cudownych rodziców mam", choć widać, że mamusia i tatuś działają jej na nerwy. 

Podniosłą atmosferę psuje jedna z kobiet, która obnaża cały fałsz i głośno mówi to, czego wszyscy są świadomi, ale starają się ukryć. Wytyka pannie młodej ciążę, wyśmiewa swego męża nieudacznika, niszczy komplementowane przez biesiadników tandetne meble, które wykonał pan młody. Goście starają się zająć czymś kobietę, odwrócić jej uwagę od niedoskonałości, cierpkie uwagi kwitują żartem. Jednak ich zabiegi kończą się niepowodzeniem, kobieta jest bezlitosna. Jej słowa prowokują innych do głośnego wypowiedzenia swoich pretensji. W końcu bohaterka zostaje ukarana za swą szczerość, skatowana przez męża na oczach biesiadników za ich niemym przyzwoleniem. 

Wesele, które zostaje odarte z hipokryzji, musi się zakończyć, bo traci swój sens. Państwo młodzi od początku nienawidzą swoich gości, ale chcą im sprzedać idealny wizerunek swojego związku. Kiedy ich zamiar kończy się niepowodzeniem, zaczynają wzajemnie obarczać się odpowiedzialnością za porażkę. Po wyjściu gości kłócą się i zastanawiają, "co ludzie powiedzą". 

"Wesele u drobnomieszczan" to gwarancja dobrej zabawy. Na szczególną uwagę zasługuje kreacja Cezarego Ilczyny. Jego bohater nie jest duszą towarzystwa. To milczek, który ożywa tylko w chwilach, kiedy może upokorzyć lub ośmieszyć swoją żonę. Sam jednak nie potrafi znieść krytyki. Jego agresja narasta, aż w końcu swoje kompleksy wyładowuje na kobiecie, z którą żyje. Mężczyzna stara się usprawiedliwić swoje zachowanie, wmawiając wszystkim, że to on przez lata był cierpliwy i znosił obelgi swej żony. Podobał mi się również Jarosław Borodziuk w roli dandysa, który korzystając z okazji, uwodzi spragnione uwagi kobiety. 

Reżyserowi udało się uchwycić atmosferę panującą na większości polskich wesel. Wygląd bohaterów czy ich zachowanie może początkowo wydawać się przerysowane, ale niewiele się różni od tego, co możemy obserwować na podobnych imprezach. Jednak spektakl nie wnosi nic nowego. Dla publiczności wesele widziane z perspektywy obcokrajowca nie jest szokiem. Polacy doskonale znają sztuczność i śmieszność takich spędów. Hipokryzję towarzyszącą zaślubinom doskonale pokazał w swoim filmie Wojciech Smarzowski. Jego spojrzenie na wesele było znacznie bardziej bezlitosne niż to Kolumbijczyka. I chociaż wszyscy zdają sobie sprawę z zakłamania, wesela prędko nie zmienią swego oblicza.
(ml)

Marta Bełza
Gazeta Wyborcza - Olsztyn
25 maja 2009

Książka tygodnia

Ziemia Ulro. Przemowa Olga Tokarczuk
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Czesław Miłosz

Trailer tygodnia