Komedia dell\'arte

"Poskromienie złośnicy" - reż. T. Bradecki - Teatr Śląski w Katowicach

Po raz pierwszy "Poskromienie złośnicy" Tadeusz Bradecki wystawił w 1995 roku we włoskim Teatro dell\' Arca di Forli. Dwa lata później Krzysztof Warlikowski zaprezentował w warszawskim Teatrze Dramatycznym swoje odczytanie komedii Szekspira.

Petruccio woził Kasię po scenie – arenie skuterem, pojawiał się telewizor z filmem porno, ojciec Vincencia poruszał się na wózku inwalidzkim, Bakałarz nosił kask rodem z „Nie lubię poniedziałku”, a Bianka uczyła się „łaciny XXI wieku” – angielskiego. Zaczynało się od kłótni bileterki ze spóźnionym widzem, później bohater mówił o „drugim żądle”, przykładając sobie złożony wachlarz do rozporka, „erotycznym baraszkowaniom” Bianki na kanapie towarzyszył tekst o „palcówce”, a tresowana przez transwestytów córka Baptisty wyglądała jak ofiara pobicia. Okrutniejszy był chyba tylko Charles Marowitz, w którego dramacie „Złośnica” służący przytrzymywali Kasię za ręce i nogi na stole, a Petrucchio ją gwałcił…

Reżyser katowickiego przedstawienia skupia się przede wszystkim na farsowości (dużo krzyku i biegania niczym w komedii dell’arte), grach słownych i cytatach z kultury popularnej. Już w jednej z pierwszych scen słyszymy dobiegające z radia „Come prima” Marino Mariniego. Przebojów jest w spektaklu znacznie więcej – by wymienić chociażby „Volare”, „Felicita” czy „Ciao, bambino”. Znakomicie włoskie piosenki śpiewa również pojawiająca się od czasu do czasu na scenie jako Gabriella Anna Kadulska. Antonio ogląda w telewizji spaghetti western Sergio Leone, pojawienie się Bakałarza poprzedza słynna melodia z „Ojca chrzestnego”, a ubrany jak sobowtór Elvisa Presleya Petrucchio trąca struny gitary i zaczyna śpiewać „Love me tender”. Nie wspominając już o paniach, ścierających się w ringu…  

Mówi się w tym spektaklu, że idealnym mężem dla Kasi byłby diabeł, choć pewnie i on długo by z nią nie wytrzymał. Monika Radziwon jako córka Baptisty jest fenomenalna. Jej bohaterka knebluje siostrę, rzuca garnkami i krzesłami, chce roztrzaskać gitarę (czyli lutnię) na głowie nauczyciela muzyki, krzyczy tak głośno, by wszystkim popękały bębenki w uszach, ale kapituluje, widząc, że jej przyszły mąż jest jeszcze większym cholerykiem od niej. Co ciekawe - „złośnica” od pierwszej do ostatniej sceny zyskuje sobie sympatię widzów.  

Chcącego przemienić Kasię-żbika w Kasię-kicię Petrucchia przywozi Lambrettą jego służący, Grumio. Grzegorz Przybył wywołuje śmiech na widowni, gdy jako pijany bohater wskazuje na Krzywą Wieżę, mówiąc, że to tutaj, adres się zgadza, więc trzeba zastukać. Kiedy jednak Petrucchio stawia swoją wybrankę na równi z posiadanymi nieruchomościami i zwierzętami, nikt się nie śmieje. Mimo iż ją głodzi i zastrzega „jeśli mnie uderzysz – oddam”, nie jest potworem, jakiego w przedstawieniu Warlikowskiego grał Adam Ferency.  

Reszta aktorów również ma okazję, by popisać się w szekspirowskich monologach. Biondello (Dariusz Chojnacki), opisujący konia Petrucchia. Grumio (Andrzej Warcaba), opowiadający, jak to Kasia z tejże szkapy (czyli motoru) spadła w błoto. Gremio (Jerzy Głybin), mówiący, jak wyglądał ślub bohaterów. Bardzo mile zaskoczył mnie Andrzej Dopierała jako przebrany za nauczyciela muzyki Hortensjo – nie podejrzewałem go o tak znakomite zdolności komediowe.  

Końcowy monolog Kasi w spektaklu Warlikowskiego był wypowiedzią „kobiety upokorzonej, (…) molestowanej, traktowanej jak przedmiot, kobiety żony, a nie kobiety człowieka”. W przedstawieniu Bradeckiego w tym miejscu pojawia się humor – Kasi chrypka początkowo nie pozwala mówić o mężu jako „panu i władcy” – a finał staje się zwycięstwem miłości.

Tomasz Klauza
Dziennik Teatralny Katowice
2 kwietnia 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia