Komedia musi trwać dalej
"Przed odejściem w stan spoczynku" - reż: Michał KotańskiPremierą "Przed odejściem w stan spoczynku" Teatr Studio rozpoczyna nowy sezon artystyczny. O radykalizmie tekstu Thomasa Bernharda rozmawiamy z reżyserem przedstawienia Michałem Kotańskim.
Sięga Pan po mało znany tekst Berhnarda, który podobno Krystian Lupa uważa za najważniejszy w jego twórczości, ale po który podobno nie odważyłby się sięgnąć.
Podoba mi się, że Bernhard jest tak radykalny w podejściu do swoich postaci. Lubię wewnętrzny pejzaż jego bohaterów. Wahałem się, czy robić tekst, który jest rozliczeniem Austriaka z Niemcami. Ale poza wątkiem rozliczeniowym jest tam mnóstwo świetnie zbudowanego materiału psychologicznego - skomplikowany trójkąt rodzinny. Do domu wraca nazistowski oficer, który przechodzi w stan spoczynku. Powrót syna marnotrawnego? Nie. Bernhard jest bezlitosny. Facet, który mordował mówi: To ja jestem ofiarą.
Thomas Bernhard jest człowiekiem, który żył przez całe życie w konflikcie z Austrią, ale i samym sobą. Na ile wyeksponował Pan wątki rozliczeniowe?
W polskiej dramaturgii trudno mi znaleźć tekst, który by mnie zainteresował. Dlatego sięgam po Barnharda. On nie ma żadnych złudzeń ani wątpliwości - wali widzowi prawdę prosto w oczy. Czegoś takiego w polskiej dramaturgii nie znajdziemy. Nikt by nie odważył się na tak bezlitosną diagnozę Polski.
Na ile kluczowa okazała się dla Pana obsada?
W trzecim akcie na pewno ważny jest trop charakterystyczny. Ale generalnie chciałem postać Rudolfa, w którą wciela się Mirosław Zbrojewicz, zuniwersalizować, pokazać jako szarego człowieka, urzędnika.
Ustawia Pan jednak postacie trochę po bergmanowsku. Napięcie, które się miedzy nimi rozgrywa, nie dochodzi do zenitu.
Mimo wszystko u Bernharda jest kulminacja. Rudolf nie wytrzymuje - dopadają go wyrzuty sumienia, a wcześniej mówi, że ich nie ma. Ale tkanka tego dramatu jest bardzo trudna. Chwilami wydawało mi się, że to jest świetnie skrojony tekst dla aktora - wszystko jest precyzyjnie napisane. Ale z drugiej strony Bernhard daje tyle motywów, wymaga zbudowania intensywnego świata dla swoich postaci. Dlatego z tej wielości nie zawsze da się wyprowadzić precyzyjną konstrukcję. To zupełnie inna koncepcja niż w dramaturgii anglosaskiej, gdzie momentalnie jesteśmy w stanie odkryć postaci i je precyzyjnie rozpisać.
W trzecim akcie bohaterowie słuchają V symfonii Beethovena, symfonii losu…
To bernhardowska ironia. On bawi się stereotypami na temat nazistów – jeśli muzyka, to Mozart czy Haydn. Wera zaplata warkocz dla Rudolfa i mówi „Taka mu się podobam”. Ale w gruncie rzeczy pod płaszczem tych klisz czai się paradoks i wspomniana przez mnie ironia. Bernhard mówi: nasze życie to komedia. A jego postaci są tego świadome. Wera ma pretensje do bycia prawdziwą mieszczanką, marzy o takim życiu. Przejście Rudolfa w stan spoczynku byłoby więc dla niej początkiem ustabilizowanego mieszczańskiego życia, jakie od zawsze chciała wieść. Ale Bernhard jest bezlitosny i nie daje jej do tego prawa. Komedia musi trwać dalej.