Komedia o dojrzewaniu
"Motyle są wolne" - reż: Michał Lesień - Teatr Kamienica, WarszawaZ okazji Dnia Kobiet do Gliwickiego Teatru Muzycznego zawitał Teatr Kamienica z Warszawy. Spektakl Motyle są wolne" autorstwa Leonarda Gershe\'a, mimo dość wysokich cen biletów, wypełnił teatr po same brzegi.
Don (Lesław Żurek) był niewidomy od urodzenia. Dotychczas całym jego życiem były książki czytane językiem Braila oraz tworzona przez niego muzyka. Jednak to nie ślepota ograniczała jego świat, lecz nadopiekuńcza matka (Ewa Ziętek). Dlatego też Don wyprowadził się do Nowego Jorku, na tzw. okres próbny, który miał trwać dwa miesiące. Rzecz jasna matka co rusz kontrolowała go telefonami, nie wierząc, że chłopak doskonale poradzi sobie sam.
Pewnego dnia Don poznaje swoją sąsiadkę Jill (Marta Żmuda-Trzebiatowska), która mimo zaledwie dziewiętnastu lat, zdążyła już wyjść za mąż, rozwieźć się i zamieszkać we własnym mieszkaniu na Manhattanie. Jej żywiołowość i beztroska jest momentami tak dziecięca i kapryśna, że nawet jej plany zawodowe o mały włos nie pozostają tylko w sferze marzeń. Przyszła aktorka jest dominującą osobowością tego spektaklu, która nie dość, że ma (dosłownie i w przenośni) ogromny apetyt na życie, to, na dodatek, paradoksalnie staje się przyczyną wszelkich zmian zachodzących w życiu bohaterów.
Nietrudno przewidzieć, że Don i Jill zakochują się w sobie…można by rzec od pierwszego wejrzenia. Tylko, jak wiadomo, Don jest niewidomy. Lecz zarówno Jill jak i publiczność nie od razu dowiaduje się o tym. Bowiem chłopak świetnie sam radził sobie we własnym mieszkaniu, nie potrzebował opieki matki ani nikogo innego. Jedyne, czego pragnął, to bezwarunkowej miłości, bez litowania się nad jego kalectwem, które sam uważał za całkiem naturalne.
Kolejną falą paradoksów stają się takie momenty, jak uświadomienie, że to Jill potrzebuje opieki Dona (a nie na odwrót, jakby się mogło wydawać) oraz to, że ta specyficzna, momentami oburzająca i bezczelna dziewczyna odmienia myślenie matki Dona, która wreszcie zaczyna wierzyć w siły i możliwości własnego syna. Jednak staje się to w czasie, gdy miłość Dona i Jill zostaje wystawiona na próbę przez naiwność i zachłanność dziewczyny, która ślepo wierzy w nieuczciwe obietnice jakiegoś reżysera (Michał Lesień).
Trzeba przyznać, że "Motyle są wolne" to przede wszystkim świetnie napisana komedia, bowiem w ogóle nie da się odczuć ciężaru historii, która w końcu jest o niewidomym chłopaku za wszelką cenę starającym się normalnie żyć. Publiczność świetnie się bawi stając się świadkiem całej serii żartów na temat ślepoty oraz pogodnego nastawienia do sytuacji kalectwa, której nie da się już zmienić. Niewątpliwe ten pozytywny odbiór jest zasługą Lesława Żurka, który w przedstawieniu daje świetny popis swojego warsztatu. Trudno tu również pominąć znaną przede wszystkim z ekranu Martę Żmudę-Trzebiatowską, która całkiem nieźle okiełznała swoją chaotyczną postać.
Zarówno muzyka (Maciej Makowski) jak i scenografia (Jola Gałązka, Tomek Kościuszko) również zasługują na uwagę, ponieważ oba te elementy stały się efektownym tłem dla całej opowieści. Pokój Dona tylko na pierwszy rzut oka zdawał się być zwyczajnym - specjalne nachylenie i czarny kolor ścian złożyły się na swoiste złudzenie optyczne w budowie pomieszczenia. Uzupełnieniem scenografii stały się kostiumy zaś całość miała w sobie coś z hiperboli.
Wiele można o tym spektaklu powiedzieć. Jednak najważniejsze jest to, że zmienia ludzkie myślenie o kalectwie. W komiksowym skrócie udowadnia, że człowiek może i ma prawo zmienić swoje opinie, poglądy, a co za tym idzie – życie. Istotne bowiem jest to, by ludzki umysł był wolny jak motyle, a nie ciasno zamknięte jak ich poczwarki.