Komedia z artystycznym sznytem
"Powrót króla" - reż. Tomasz Hynek - Wrocławski Teatr WspółczesnyPodczas gdy większość teatrów w Polsce na czas letni zapada w sen, Wrocławski Teatr Współczesny nie śpi lecz pracuje pełną parą. „Powrót króla" w reżyserii Tomasza Hynka został przygotowany w kooperacji ze Stowarzyszeniem Teatr Nowy Świat i jest oryginalną propozycją dla widzów, którzy również latem pragną oglądać wyśmienite spektakle.
Przedstawienie rozpoczyna sekwencja scen, gdzie para – małżeństwo artystów cyrkowych – narzeka na swój los. Cocomo (Krzysztof Kuliński) i Popelina (Beata Rakowska) zamknięci w stopklatkach opowiadają o swoim minionym życiu w Cricolandzie, o dawnych latach świetności. Dziś nie są już tak sprawni, zresztą jak sami mówią – widz się zmienił, sam nie wie, czego chce. Muszą więc zarabiać na życie grając w galeriach handlowych. Sytuacja nabiera tempa, gdy na scenę wchodzi ich córka, Szmira (Aleksandra Dytko), a następnie jej chłopak, DJ Disco (tu obłędny Maciej Kowalczyk). Okazuje się, że Szmira jest w ciąży, rodzina rozmyśla więc jak zarobić na ślub i wychowanie potomka. Disco szybko wkupuje się w łaski teściów, ponieważ sam jest artystą i to awangardowym. Jego muzyka to sacro-dark-disco-polo. Nazwa tego nurtu dużo mówi o kierunku, w jakim będzie zmierzał spektakl. Kicz i przaśność łączą się ze świętością, cierpiętnictwem i ciemną stroną polskości. DJ zaprasza nas do zanurzenia się w otchłań. W tej „normalnej, patologicznej rodzinie cyrkowej" widz może zobaczyć samego siebie, ponieważ radość i smutek, dobro i zło współistnieją.
Nadchodzi moment, gdy nasi bohaterowie zjawiają się w willi Króla. Spektakl zwalnia, robi się tajemniczo, nieco groźnie – aż do pojawienia się właściciela posiadłości, czyli samego Michaela Jacksona, granego przez zjawiskową Annę Kiecę. Psychodeliczny remake chrześcijańskiego utworu „Idzie mój Pan" przypomina nam o tym, że w świecie, do którego nas zaproszono, sacrum i profanum nie wykluczają się wzajemnie, jak w prawdziwym życiu. W drugiej części przedstawienia poznajemy Króla nieco bliżej, dowiadujemy się, że zaszył się w Polsce, którą pokochał, gdy był tu po raz pierwszy. Pragnie tez otworzyć Narodowy Park Rozrywki Narodowej, miejsce w którym na kolanach, ale i z uśmiechem będziemy wspominać naszą historię. Miejsce, które połączy pokolenia, nauczy Polaków jak się bawić i jednocześnie będzie pełniło funkcje edukacyjne.
Król, jak każdy szaleniec, totalnie wierzy w swoją wizję, ma także wyznawców, dla których jest dobry i łaskawy. Jednak bywa też niebezpieczny, zwłaszcza dla tych bezkrytycznych poddanych. Anna Kieca wcielająca się w jego postać jest hipnotyzująca, przyciąga uwagę. Jeśli ktoś jednak myśli, że zobaczy Michaela we własnej osobie, mocno się rozczaruje. Jackson jest jedynie pretekstem, symbolem. Oczywiście, pojawiają się nawiązania do jego twórczości – choreografia z piosenki „Thriller", czy moonwalk wykonywany przez Disco. Ale tak naprawdę Król może być dowolnym wodzem, a my widzowie możemy być ślepi jak cyrkowa rodzina zwabiona obietnicą lepszego życia. Cocomo pięknie mówi o tym, dlaczego artyści są zdegenerowani. To wszystko z głodu. Wystarczy ciepły posiłek i miłe słowo, a znów stajemy się dobrymi ludźmi. Dobrymi i oddanymi. Gdy Król wkłada bohaterom na głowy czapeczki, na myśl przychodzi gombrowiczowskie „upupienie". W pewnych sytuacjach stajemy się jak dzieci i pozwalamy, by inni rządzili nami w imię naszego dobra.
To niesamowite jak wiele można osiągnąć za pomocą prostych środków. Scenografia przygotowana przez Małgorzatę Materę jest bardzo oszczędna, dzięki czemu nie odwraca uwagi od treści i bohaterów, stanowi za to idealne tło, podparcie dla prowadzonej narracji. Kolorowe kostiumy przyciągają wzrok, ale tym co naprawdę tworzy historię jest wspaniała gra aktorska i wybitna reżyseria. Tomasz Hynek stworzył spektakl dopracowany i spójny. Komiksową formę podkreślają stopklatki wyglądające jak rysunki oraz nienaturalne pozy aktorów. Te zabiegi jednak nie nudzą, a dodają smaku, są doskonale czytelne i podkreślają trafne wypowiedzi napisane przez Michała Walczaka.
Cieszy fakt, że na wrocławskiej scenie w zwykle martwym, letnim okresie zaczyna się wreszcie coś dziać. Dodatkowo, jest to propozycja ambitna. Tomasz Hynek pokazuje, że lekka forma to nie tylko komedia pomyłek lub znane teksty grane „po literkach". Dobry teatr potrafi być zrozumiały dla widza, nie tracąc przy tym artystycznego sznytu.
Ciekawy, nowoczesny tekst, doskonała gra aktorska (zwłaszcza panów Kulińskiego i Kowalczyka) oraz rzetelna reżyseria – oto przepis na sztukę, na którą chce się chodzić.