Komiksowa groza

"Utalentowany pan Ripley" - reż. Radosław Rychcik - Teatr Studio im. Stanisława Ignacego Witkiewicza w Warszawie

Stworzyć na deskach teatru dobry thriller psychologiczny nie jest rzeczą prostą. Nie ma się do dyspozycji wielu narzędzi, jakie są dostępne twórcom filmowym, czyli przodownikom tego gatunku, np. manipulowanie długością ujęć, sposób kadrowania itd. Reżyser teatralny posiada jednak inne narzędzia. Wydaje się, że korzystanie z nich, a wcześniej wynajdywanie, jest trudniejsze niż w przypadku filmu. Radosław Rychcik miał jednak bardzo dużo pomysłów co do realizacji Utalentowanego Pana Ripley'a". Może czasem aż za dużo...

„Utalentowany Pan Ripley" to przedstawienie na podstawie książki Patricii Highsmith. Piętnaście lat temu powstała także znana filmowa adaptacja powieści z Mattem Damon, Cate Blanchett, i Judem Law w rolach głównych. Książka, film i przedstawienie teatralne różnią się jednak diametralnie. Rodzaj środków wyrazu wpływa znacząco na treść i odbiór. Spektakl Rychcika jest więc całkowicie różny od pozostałych dwóch opowieści o Tomie Ripley'u. Bardzo dobrze, że reżyser nie starał się kroczyć tą samą ścieżką co film lub książka, gdyż nie zdałoby to egzaminu. Miał swoją własną, bardzo oryginalną wizję.

To, co najbardziej spodobało mi się w tym spektaklu, to wprowadzenie klimatu nazwałabym to – komiksowego. Sam podział sceny na trzy równe części - swego rodzaju pudła-niespodzianki, które w odpowiednim momencie akcji otwierały się przed widownią, wyglądał jak układ komiksowych okienek. Za tę udaną i przemyślaną scenografię odpowiedzialna była Anna Maria Karczmarska. Dodatkowo, reżyser zdecydował się na bardzo ryzykowny zabieg - zastosowanie mikroportów, tak często przecież krytykowanych przez środowisko teatralne i drażniących widzów. Tutaj jednak, ku zdziwieniu, trzeba przyznać zdają one egzamin. Naprawdę pasują. Nie użyto ich ze względu na oddaloną widownię, czy słaby warsztat aktorów, tylko w bardzo konkretnym celu. Wprowadzają one lekko surrealistyczny klimat - troszkę jakby ze starego komiksu dla dorosłych. Z tego powodu nie raziły one wcale.

Surrealistyczny klimat został dodatkowo „podkręcony" pracą świateł, a także interesującym doborem muzyki, która często na przekór grozie była np. sielankowa lub niemalże discopolowa. Aktorzy również grali w niektórych scenach na granicy karykatury. Zdarzały się także małe zagrania „pod publikę", takie jak porozumiewawcze lub przechwalcze spojrzenia w jej stronę. Było one jednak w granicach dobrego gustu i to, co normalnie raziłoby, tutaj faktycznie śmieszyło. Takie małe wstawki do gry były przede wszystkim wplecione w rolę Marcina Bosaka, wcielającego się w postać Toma Riplea. Dzięki niemu Tom wydawać się mógł niewinnym, zagubionym, a czasem i uroczym człowiekiem. Wszystko do czasu...

W tym momencie wychodzi na wierzch jednak pewien zarzut w stronę reżysera. Mowa o momencie transformacji Toma z biednej i nieśmiałej osoby w człowieka bez skrupułów. Nie był on wystarczająco zaakcentowany. Zmiana nastąpiła bardzo nagle i powodowała początkowo jedynie konsternację, zamiast chociażby grozy. Sygnały zwiastujące przemianę bohatera były zbyt mgliste. Rozmowa Toma z Marge (Natalia Rybicka) i policjantem, podczas której widz mógłby uzyskać wiele informacji, połączyć kilka faktów, była powolna i nużąca. Zresztą nie w tej jednej scenie należałoby troszkę podkręcić tempo.

Wracając jednak do aktorstwa, a te było w spektaklu na bardzo dobrym poziomie, warto podkreślić, że choć postacie były czasem grane w sposób przerysowany, pozostawały one cały czas realistyczne. Owe przerysowanie wynikało z celowego zabiegu odnoszącego się do ogólnej konwencji przedstawienia. Reżyser postawił przed zespołem wcale niełatwe zadanie. Postaci miały jednak w sobie bardzo dużo wiarygodności, a ich losy, przemiany i relacje śledziło się z faktycznym zainteresowaniem. Spektakl stawiał aktorom dużo wyzwań, którym udało się im sprostać.

„Utalentowany Pan Ripley" to przedstawienie przeładowane pomysłami. Fabuła wydawałaby się umiarkowanie skomplikowana, gdyby trzymać się jedynie książki. Młody mężczyzna wyjeżdża do Włoch nakłonić swojego starego kolegę ze szkoły do powrotu do domu. Robi to na prośbę jego ojca, który oferuje mu zadawalającą, popadającego w ciągłe problemy z pieniędzmi i prawem Toma, sumę pieniędzy. Życie Dicka, jego parterki Marge i przyjaciela Freddego fascynuje go jednak do tego stopnia, że pragnie być dosłownie tacy jak oni. Można byłoby pójść linią najmniejszego oporu i zrobić przedstawienie o początkowej sielance młodych ludzi i horrorze, jaki ich później spotyka, aczkolwiek materiał pozwala na coś więcej – na coś znacznie ciekawszego. I taki zamiar miał Radosław Rychcik – „podkręcić" teatralną wersję „Utalentowanego Pana Ripley'a". Zastosował wspomniane już surrealistyczne i troszkę groteskowe klimaty. Zrobił też coś więcej. Wprowadził na scenę Azjatki, które odgrywały w strojach kąpielowych scenę rodem ze „Szczęk", a także przemawiającego Baracka Obamę, nagrał psychodeliczne rozmowy telefoniczne bohaterów, nawiązywał do innych książek, np. „Pod wulkanem" i twórców, takich jak Grzegorzewski, czy Hłasko. Wszystko razem tworzy bardzo żywiołowy spektakl, czasem zagmatwany. Uważam, że można było bardziej przemyśleć niektóre konteksty. O ile Marcin Bosak w masce Baracka Obamy broni się jak najbardziej, gdyż jego bohater lubił naśladować ludzi, przybierać ich postaci, a także mocno manipulować tym, jak jest odbierany przez innych, o tyle Azjatek i picia wódki za Hłaskę nie do końca rozumiem. Podsumowałabym spektakl więc słowami: efektownie i interesująco, lecz chwilami zbyt „odjazdowo".

 

Kornelia Grzelecka
Dziennik Teatralny Warszawa
28 marca 2015

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...