Komiksowa śpiewogra

"Faust 5000" - reż. Tomasz Man - Białostocki Teatr Lalek

Nowa premiera to umowne postaci, kryjące się za maskami i parodie różnych konwencji muzycznych Opowieść o mękach twórczych zamieniła się w sprawnie zagrany na scenie komiks - śpiewogrę.

Tomasz Man, reżyser "Fausta 5000", swój tekst potraktował w niecodzienny sposób. Wykorzystując przestrzeń sceny Białostockiego Teatru Lelek zamienił go w rozgrywające się na oczach widzów komiksowe scenki. Często bliskie życiu, wywołujące śmiech, ale też - jak to w komiksie bywa - opierające się na powszechnie znanych schematach bohaterów. Męki lenia czy nieudacznika Diabelska, jak sam ją określił reżyser, orkiestra na początku przedstawienia daje rockowy tusz, światła migają, a skręcający się konwulsyjnie nad biurkiem Michał Jarmoszuk w roli Pisarza jakby kończy dzieło i kryje twarz za maską. Skryty za ledwie naszkicowaną twarzą będzie musiał pozostać przez niemal godzinę. W tym czasie spotka się z korowodem postaci, sam ruszy w podróż po mieście, a wszystko po to, by wytłumaczyć sobie samemu dlaczego stracił rękopis. Kpi z niego pomysłowo przedstawiona trupa muzyków (umieszczeni na podeście wysoko w głębi sceny przemawiają jak istne wcielenia złego, sygnalizując swoje kwestie zapalającymi się przed nimi maskami) pytając dlaczego pisał swoje dzieło ręką, a nie plastikowymi klawiszami komputera. Ten niepojęty fakt braku kopii może podrzucać widzowi trop o niedojrzałości autora, który wszak za napisanie nowej wersji "Fausta" przyjął zaliczkę w formie uwzględnionych w tytule pięciu tysięcy, ale czterokrotnie nie dotrzymał terminu. Leń zatem z niego czy li tylko nieudacznik?

Jedna aktorka, trzy kobiety

Tomasz Man musiał świetnie bawić się rozpisując teksty przynależne płci pięknej. Pojawia się ponętna i opiekuńcza żona, która nie wierzy w diabelskie podszepty namawiające męża pisarza, do ucieczki na pustynię. Podejrzewa go o zdradę, a do koalicji werbuje córkę. Żona czaruje zrozpaczonego pisarza swoimi wdziękami, córka szantażuje nieślubnym dzieckiem w drodze. Sprawdzone schematy pokazane na scenie w komiksowej formie przez Izabelę Marię Wilczewską bawią, zaś apogeum pomysłowości przy minimum niezbędnych akcesoriów osiągnął reżyser obsadzając ją w roli dziennikarki praktykantki, która nie dość, że zrobi z niczego przebojowy materiał, to jeszcze na oczach widzów dozna seksualnego spełnienia. Ech ci faceci

"Literatka lepsza niż antybiotyk" to motto życiowe Dyrektora wydawnictwa, który dał nieszczęsnemu Pisarzowi owe pięć tysięcy zaliczki. Przedstawiony jako wszechmogący dyktator gustów musi walczyć z nieproszonym gościem. Jeszcze bardziej nieproszonym poczuje się wędrujący w poszukiwaniu ukojenia Pisarz w kościele. Kiedy porównuje popędzanie księdza do wyścigów Formuły 1, w końcu zacznie przemawiać tzw. growlingiem, ulubionym przez kojarzone z satanizmem stylem wokalnym zespołów heavy metalowych i wypędzi niegrzecznego klechę ze świątyni. Zawodzi Przyjaciel, zdumienie wzbudza Notariusz, który w tym komiksie odgrywa rolę raczej adwokata diabła niż osoby godnej zaufania. Kalka, goni kalkę, ale cały czas trzeba pamiętać, że oglądamy na scenie komiks.

Muzyka to nie wszystko

Tomasz Man stworzył też do reżyserowanego przez siebie przedstawienia muzykę. Mruga okiem już w pierwszej scenie, kiedy mękom Pisarza towarzyszy motyw łudząco podobny do "Szarych miraży" Maanamu, bawi się estetyką jabol punka w starciu swojego bohatera z pijanym w sztok Dyrektorem, odwołuje się do hipisowskiej rock opery w powracającej frazie towarzyszącej marzeniu o wyjeździe na pustynię. Wszystko to ubarwione skrzypcami Alicji Bach brzmi całkiem sensownie, niestety aktorzy szarżując śpiewem wprowadzają dość mocny dysonans. Tu komiksowe przerysowanie, moim zdaniem, nie sprawdza się.

Urodzony, by grać

Nie ujmując niczego pozostałym aktorom na największe oklaski w przedstawieniu oprócz obydwu pań, zasługuje Michał Jarmoszuk. Niezwykle plastycznie operuje swoim ciałem, wciela się w postać komiksowego Pisarza z pełnym zaangażowaniem. Umie zastygnąć w bezruchu, poruszać się jak kobieta, rockowy muzyk, czy wspomniany na początku leniwy nieudacznik. Śpiewa, growluje, skowyczy, pamiętając, że głos to także narzędzie wyrazu aktora. Daje koncert gry z maską, pojmowania przestrzeni sceny, by jednocześnie w finale skupić na sobie uwagę, nieco trącącym tekstowym infantylizmem, monologiem. Ciekawe, jak odbiorą przedstawienie nastoletni fani komiksu, a jak całkiem dorośli widzowie. Jako śpiewogra, z pomysłową scenografią i choreografią wypada interesująco, ale w natłoku ekspresji ginie gdzieś wartość rodziny, która ratuje głównego bohatera przed śmiertelnymi podszeptami całego zespołu złych duchów.

Jerzy Doroszkiewicz
Kurier Poranny
26 kwietnia 2017

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia