Komnata bez wyjścia

"Hamlet" - reż: Maciej Sobociński - Teatr Bagatela w Krakowie

Która to była chwila opowieści? Wczesna? Chyba. I co? Stało się wtedy tak, jakby coś żywego bezradnie przebiegło przez spaloną łąkę? Powiedzmy. Biedne dziąsło błysnęło nagle wśród wystygłej szarości? Coś koło tego. I dość - nie ciągnijmy obrazu. Tyle niech wystarczy. Wyreżyserowany przez Macieja Sobocińskiego "Hamlet" to właśnie to: szarość, bieg, dziąsło, a później znów szarość. Pętla.

Jedyne, co w wątłym świecie barw opowieści Sobocińskiego nie odsyła patrzącego oka w stronę popiołu, to gęsta czerwień jedwabnej podszewki marynarki, co ją ktoś gwałtownie zdjął w którejś z wczesnych chwil. Później powtarza się czerwień dna kostiumu, jak i czerwień dna ludzi, która wyłazi na wierzch coraz soczystszymi plastrami. Z Hamleta (Wojciech Leonowicz) o oczach wyblakłych od podglądania siebie w cudzych twarzach i w swojej, powtarzanej w metalicznych zwierciadłach, które zastępują okna, gdyż Dania Sobocińskiego jest więzieniem odbić. Z Ofelii (Magda Grąziowska), trującej nimfetki, jednej z tych, o których Nabokov pisał tak hipnotycznie. Z Gertrudy (Dorota Segda), co okaże się majestatem z piachu. Z Klaudiusza (Marcel Wiercichowski) - piachu, który fenomenalnie gra marmur, ale do czasu. I z reszty - Poloniusza, Grabarza, Horatia, Guildensterna, Rosencrantza, Laertesa, trupy aktorskiej - reszty granej tylko przez trzech (Piotr Różański, Marek Bogucki, Michał Kościuk). Owszem, niewielu tu ludzi.

Niewielu - i więcej nie będzie. Dania Sobocińskiego jest ślepą komnatą, której nie da się opuścić, choć są drzwi, a każdy z tych niewielu, co nie mają wyjścia, w oknach widzi wciąż te same ścieżki od nosa do kątów ust, albo dziąsło, gdy nastaje czas bezradnego krzyku, biednego gestu, biegu, który nie ocali. W Danii Sobocińskiego nie ma świata. Nawet jeśli ktoś stąd wyjeżdża - jak Laertes, jak Hamlet - to tylko po to, by wrócić i dalej nie mieć wyjścia. W Danii Sobocińskiego nie ma polityki Danii, nie ma wojen Danii, nie ma globalnych interesów Danii. Żadna armia nie kroczy na Polskę, by wykrwawić się w bitwie o Polskę. I nikt tutaj nie przyjdzie po śmierci Hamleta, by ustanowić nowe porządki. W Danii Sobocińskiego niemożliwy jest "Tren Fortynbrasa" Zbigniewa Herberta. Możliwe jest tylko to, co jest. Możliwi są tylko ci, którzy są.

Oni. Garstka - trochę ludzie, trochę aktorzy, trochę uporczywe duchy. Jakby ulepieni ze starych słów Szekspira - zdań o świecie jako scenie, człowieku jako aktorze i istnieniu każdym jako śnie wariata. Przez trzy godziny odgrywają przed sobą i nami odwieczny rytuał wahania, inaczej zwany życiem. Który to już raz? Sobociński kończy swą opowieść tak, bez mała tak, jak ją rozpoczyna: skulony na ciemnej sofie Hamlet patrzy w środek szarej, płaskiej skrzyni, czekając na dźwięk, na głos ducha starego Hamleta - na słowo "pamiętaj". Rytuał wahania jest rytuałem pamięci. Jak wczoraj, jak jutro, jak przed chwilą ten, który skończył się marnością tą samą co zwykle. Jak zawsze: szarość, bieg, dziąsło, po czym znów szarość, by móc zacząć od nowa. Sobociński zamyka koło - zawiązuje pętlą. A wewnątrz? Też nic nowego. Oddechy, które narastają, by sczeznąć.

Coraz gwałtowniejsze oddechy. Coraz intensywniejsze migotanie seksualności skrajnej, z kazirodztwem na czele. Coraz bardziej zwierzęcy, w szarości między skórzanymi meblami, fortepianem, skrzynią a zwierciadłami rozkręcany taniec-nietaniec namiętności, podejrzeń, lęków, bólu, bezsilności wreszcie. Cóż innego może tutaj zrobić garstka, jeśli nie czekać na ostrze, na ostateczny łyk wina, na koniec, czekać - pląsając po staremu?

Właśnie - pląs, taniec, gesty... Jednak nie ominę dziegciu. I niestety - jest to spora chochla. Sobociński, niczym chłopię z ADHD, zwyczajnie babra opowieść swą amatorskim ekspresjonizmem ruchowym. Gdy się wymyśliło czystość, gdy Segda, Leonowicz i Wiercichowski tworzą duety dojmujące, a do ustawienia ruchu nie da się zatrudnić Piny Bausch - nie należy aktorom kazać pływanie synchroniczne ćwiczyć na scenie na sucho. Wiercichowski jest bolesny nie wtedy, gdy żongluje stukilowym meblem, fruwa bądź skacze, lecz wtedy, gdy skulony i nieruchomy jak embrion szepcze: "Boże...".

Teatr Bagatela, Scena na Sarego 7. William Szekspir "Hamlet". Reżyseria i scenografia Maciej Sobociński. Muzyka Bolesław Rawski.

Paweł Głowacki
Dziennik Polski
5 października 2010

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...