Komu Karolak podaje śniadanie do łóżka

rozmowa z Tomaszem Karolakiem

Lato sprzyja kręceniu komedii romantycznych, lepiej przecież wypada miłość w słońcu, niż listopadowej plusze. Dlatego ekipa "Śniadania do łóżka" uśmiecha się mimo żaru lejącego się z nieba. Tak sielskiej atmosfery na filmowym planie dawno nie widziałam

Promiennie uśmiechnięte Małgorzata Socha i Izabela Kuna wkraczają stukając niebotycznymi obcasami na plan. Ich pojawieniu towarzyszą okrzyki zachwytu i gratulacje dla stylistek, charakteryzatorek i fryzjerek. Nie da się ukryć - obie panie wyglądają świetnie. Nic w tym dziwnego, grają odpowiednio stylistkę i szefową działu mody w kolorowym magazynie. Przed fałszywą redakcją, którą gra fragment warszawskiego Hiltona, szyny dla wózka z kamerą i kolorowy tłumek ekipy. Tomasz Karolak chowa się za filarem. Ma zaskoczyć Martę, graną przez Sochę, a przy okazji chce uniknąć swojej byłej narzeczonej, Ewy (Kuna), która jest Marty szefową. Krzysztof Lang, reżyser filmu, nie jest jednak zadowolony z tego, jak scena wygląda na monitorze. Asystent żartem proponuje, żeby Karolak schował się za doniczką z cyprysem i razem z nią się przesuwał. Pomysł rodem ze slapstickowej komedii nie zyskuje aprobaty. W końcu zapada decyzja, że Karolak ukryje się za murkiem, więc trzeba wszystko przestawić. Aktorzy spokojnie znoszą kolejną przerwę. Charakteryzatorki biegają z chusteczkami i pudrem, w upalnym słońcu makijaż się roztapia, a aktor nie może się świecić. Najbardziej pożądaną rzeczą na planie jest woda mineralna. Kuna i Socha piją elegancko z kubeczków, Karolak przytula całą butelkę. W końcu próba. Bohaterowi Karolaka nie udaje się uniknąć Ewy, a Marta daje mu kosza. Odjeżdża na rowerze krzycząc "Nie podobasz mi się!". Karolak ją goni, ale daje za wygraną. Cięcie! - krzyczy Lang. "Śniadanie do łóżka" to nowa komedia romantyczna, której premiera planowana jest na 10 listopada.

Z Tomaszem Karolakiem rozmawia Maja Staniszewska

O czym jest "Śniadanie do łóżka"


- To komedia romantyczna bez zadęcia o kucharzu imieniem Piotr, którego rzuca kobieta, a on znajduje nową miłość. Mówi się, że jest za dużo komedii. Ja sam zagrałem w kilku fajnych i kilku niefajnych. Ta powinna być fajna, bo historia w niej jest prosta i bliska życiu.

Gotujesz?

- W filmie tak. Wymagało to ode mnie pewnych przygotowań, bardzo zresztą miłych, bo praktykowałem w restauracji Adama Gesslera, słynnej warszawskiej "U kucharzy". Tam przeszedłem wszystkie etapy wtajemniczenia kucharskiego, na co mam dowody w postaci blizn na palcach. A w życiu prywatnym rzadko, nie mam na to czasu. Gotowałem, kiedy byłem aktorem li tylko teatralnym i między 14 a 18 miałem przerwę. Nawet mi wychodziło.

A w jakiej kuchni specjalizuje się Piotr?

- Włoskiej głównie. Jego popisowe danie to Toskański Wiatr, którym ostatecznie zdobywa serce swojej ukochanej w myśl przysłowia: przez żołądek do serca. Jest cannelloni szpinakowo-serowe w sosie neapolitańskim, zapieczone w żaglu z parmezanu. Boskie.

Komu Piotr poda "Śniadanie do łóżka"?

- Kilku osobom, w tym także swojemu przyjacielowi, którego gra Piotr Adamczyk. Ja sam nigdy śniadania do łóżka nikomu nie podałem, żałuję, być może kiedyś to naprawię.

Bardzo jesteś zapracowany?

- Tak się wydaje, bo często w telewizjach lecą powtórki. "Śniadanie do łóżka" to mój drugi film w tym roku, wcześniej zagrałem fajną drugoplanową rolę w komedii "Wojna żeńsko-męska", ale przed nią 11 miesięcy nie byłem na planie. "Projekt dziecko", który wchodzi teraz do kin to jest film sprzed dwóch i pół roku.

Twój teatr, Imka, powstał właśnie podczas tych 11 miesięcy, kiedy nie grałeś?

- Tak.

Po co ci on?

- Szerokiej publiczności jestem znany z seriali, z lekkich filmów, ale tak naprawdę jestem człowiekiem teatru. Po skończeniu studiów byłem w Krakowie w Starym, potem w Teatrze im. Słowackiego, w Łodzi w Nowym, potem przyszedłem do Narodowego w Warszawie. Mam za sobą długą drogę teatralną, teatru ambitnego, zaangażowanego, który odnosił sukcesy. Z Grabowskim, ze Słobodziankiem. Byłem niezwykle zaskoczony, kiedy przeczytałem w jednej z gazet, że zakładając Imkę pokazuję swoją nową twarz. Mam wizję teatru, w którym o poważnych sprawach nie mówi się nudno, najprościej mówiąc.

"Śniadanie do łóżka" to odskocznia, czy sposób, żeby jeszcze zarobić na czarną godzinę albo na Imkę?


- To próba zawalczenia o fajną komedię. Udało mi się ostatnio zagrać w fantastycznym filmie - "Milion dolarów" Janusza Kondratiuka. Film z bardzo ambitnym dowcipem, dlatego nie sądzę, żeby został zrobiony w wielu kopiach, ponieważ nie podlizuje się gawiedzi. Dla najprostszego widza był oczywiście najgorszy film, w jakiem zagrałem, czyli "Ciacho". "Ciacho" jest pewną cezurą jeśli chodzi o zaufanie. Poczułem się wykorzystany, kiedy zobaczyłem na premierze zabiegi reżysera i montażysty, które spowodowały, że w filmie pojawiły się rzeczy, których nie było w scenariuszu. To było delikatnie mówiąc spore zaskoczenie. Ten film ma swoich fanów, ale to nie jest moja poetyka. Pierwszy po wyjściu z premiery powiedziałem, że jestem w szoku, co to za dziadostwo, w którym zagrałem. My, aktorzy, jesteśmy bardzo mocno rozliczani za to, co robimy i trzeba wreszcie zacząć mówić prawdę.

Imka to zadośćuczynienie za "Ciacho"?

- Imka nie powstała z depresji filmowej, ale teatralnej. W wyniku premiery, do której nie doszło w Laboratorium Dramatu. Zimą dwa lata temu wyszliśmy z ostatniej próby "Naszej klasy" Słobodzianka. Kiedy na parkingu przy ul. Olesińskiej siedzieliśmy z butelką wódki, stwierdziłem, że nie wolno nam tej energii zmarnować, że trzeba zrobić teatr. Postanowiłem wyprodukować "Opis obyczajów", a szef Centralnego Basenu Artystycznego powiedział, że ma przestrzeń, którą może wynająć. I tak z butelką wódki i przyjaciółmi, którzy chcą pracować z dobrymi reżyserami, z reżyserami, którzy chcą coś powiedzieć, narodziła się Imka.

Ile premier chciał byś rocznie w swoim teatrze?

- Do końca roku mamy zaplanowanych pięć premier. 20 września monodram Arka Jakubika "Ja" na podstawie "Tequili" Krzysztofa Vargi, w formie koncertu; pod koniec października młodzi aktorzy z całej Polski, pod opieką Szymona Kaczmarka, robią "Nasze miasto" Wildera; 10 listopada "Dzienniki" Gombrowicza, w reżyserii Grabowskiego - w super obsadzie Cielecka, Adamczyk, Peszek, ja; potem "Siła przyzwyczajenia" Remika Brzyka, mam nadzieję z Janem Nowickim w roli głównej.

Wymieniłeś na jednym oddechu premiery teatralne, a co z filmem?


- Mam trzy propozycje - "Wyjazd integracyjny" Przemka Angermana, do którego zdjęcia zaczynają się we wrześniu, gdzie gram z Janem Fryczem i Tomaszem Kotem. W styczniu mają się zacząć zdjęcia do kolejnego filmu o Polakach w Egipcie. Jest też propozycja z zagranicy, ale szczegółów nie zdradzę.

Maja Staniszewska
Metro
5 sierpnia 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia