Komu potrzebny ten ślub?

"Ożenek" - reż: Adam Orzechowski - Teatr Wybrzeże w Gdańsku

Nie pomogło hasło "Forever Young", nie pomogli nestorzy gdańskiej sceny. "Ożenek" Mikołaja Gogola w reżyserii Adama Orzechowskiego rozczarowuje. Jest inny: kolorowy, współczesny, erotyczny. Tylko czemu to służy?

Smutna komedia o uciekającym panu młodym jest dziś tak samo współczesna, jak i niewspółczesna - małżeńskie targi i swaty oraz przelęknione, 27-letnie dziewice wydają się reliktem przeszłości. Z drugiej strony brak zdecydowania Iwana Kuźmicza Podkolesina i jego brak odpowiedzialności w kwestii tak poważnej, jak związek z drugim człowiekiem, boleśnie odzwierciedlają rozterki niejednego współczesnego "singla". Uciekanie się do najbardziej absurdalnych metod, by znaleźć partnera, presja wewnętrzna i zewnętrzna na bycie w małżeństwie - to aktualne tematy, które mogłyby być punktem wyjścia dla dobrej teatralnej realizacji. Jednak od komedii sprzed ponad 150 lat oczekuje się czegoś więcej, niż klasyczne wystawienie w duchu dramatu, oczekuje się niedosłowności i gry z tekstem. 

Orzechowski idąc tym tropem stawia na współczesność, a na pytanie: "po co to robi?", odpowiada hasłem tegorocznego festiwalu Wybrzeże Sztuki: "Forever Young". Tak chyba należałoby odczytać pomysł na obsadzenie w roli panny na wydaniu Joanny Bogackiej, a w rolach kandydatów do jej ręki aktorów Wybrzeża z najdłuższym stażem na scenie. To daje spory potencjał, zapowiedź świata na opak, który wcale nie różni się tak bardzo od tego, w którym żyjemy. Pomysł niezły, ale w moim przekonaniu nie wygrany. Na interesującym precedensie kończy się reżyserski zabieg. Czy bowiem "Ożenek" z młodą - np. trzydziestoparoletnią obsadą - nie pozostawiłby takich samych pytań o cel sięgania po Gogola i tego samego niedosytu? 

Tekst poddany mocnej obróbce służy przedstawieniu świata starszych panów - nieudaczników - i pań potraktowanych dosyć sztampowo - pod warstwą makijażu i krótką sukienką ukrywających upływ czasu, lecz świadomych swojego sex-appealu. W galerii stereotypów błądzą trochę po omacku "specjaliści od poprawy losów". 

W eksperymencie rozmywa się główny bohater - niedorajda Iwan Kuźmicz (w tej roli nieco drażniący farsowym podejściem Krzysztof Gordon). Początek sztuki wręcz mieli piątkę kandydatów w jednego anty-kandydata. Bardziej niż konkurentami zdają się oni grupą wsparcia w chcianym, bądź niechcianym bezżeństwie. Gogolowski diabeł wcielony Koczkariow, przyjaciel Podkolesina, który ożeni go z Tichonówną za wszelką cenę, jest w wykonaniu Mirosława Krawczyka szarą eminencją, bardzo łasą na kobiece wdzięki, którego poczynaniom brak jednak jakiegoś pazura, umotywowania w spektaklu. 

Ciekawiej prezentuje się tu świat kobiet. Ognistowłosa swatka Fiokła (Wanda Neumann) ma rys współczesnej czarownicy i demonicznej kobiety interesu. Szkoda tylko, że odegrawszy rolę mistrzyni ceremonii groteskowej "randki w ciemno" odsuwa się gdzieś na dalszy plan. Atrakcyjna Agafia nie jest zahukaną panną, lecz pewną siebie w relacjach damsko-męskich kobietą, reagującą śmiechem na przedmałżeński cyrk, w którym bierze udział. Cóż z tego, skoro wątpliwości pojawiają się przy postaciach służącej Duniaszki, wyuzdanej panienki kuszącej zalotników swojej pani krótką spódniczką, niebotycznymi obcasami i głębokim dekoltem. Jest w tych dwóch ruchomych obrazkach jakaś przykra realizacja kolejnych stereotypów: łatwej panienki, co to z radością pozwala się poklepać tu i ówdzie podstarzałym zalotnikom oraz cnotki rozpaczliwie nawołującej narzeczonego, o którym marzyła przez całe życie. Wśród dojrzałych kobiet z krwi i kości sens istnienia tych postaci zdaje się być podważony. 

Mocne wrażenie zostawiają sceny, w których zaloty przybierają kształt współczesnej imprezy. Wszyscy podrygują w takt muzyki, a mężczyźni usiłują ubić małżeński interes stosując żałośnie ubogi "bajer". Tempo przedstawienia jest jednak nierówne, ostre kolory ślubnych fraków i kicz drażnią wzrok. 

Pomysł okazuje się wytrychem otwierającym drzwi, za którymi nic nie ma. Spektakl jest kolorowy, ale płaski, postacie prowadzone są bez spójnej koncepcji. Aktorzy grają bez przekonania, czy to już farsa, czy jeszcze dramat o losie ludzkim. Coś tutaj nie gra, coś męczy. Pozostaje żal, że mogło być lepiej.

Małgorzata Klamann
www.trojmiasto.pl
7 lipca 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia