Koncertmistrzyni zagrała koncert mistrza
Joanna Konarzewska w Polskiej Filharmonii Bałtyckiej - GdańskPracuje w Gdańsku od półtora roku, zagrała kilka bardzo ważnych programów i nigdy nie zawiodła. Dla wielu melomanów pozostawała jednak osobą anonimową. Że niesłusznie udowodnił piątkowy koncert - koncertmistrzyni Polskiej Filharmonii Bałtyckiej, Joanna Konarzewska, świetnie wykonała Koncert skrzypcowy J. Brahmsa
Joanna Konarzewska przyjechała do Gdańska z Krakowa, gdzie ukończyła z wyróżnieniem tamtejszą Akademię Muzyczną. Studiowała w klasie prof. Wiesława Kwaśnego, doskonaląc równocześnie swoje umiejętności u takich pedagogów, jak Jadwiga Kaliszewska, Konstanty Andrzej Kulka czy Thomas Füri. Po drodze zdobyła kilka nagród i stypendiów, by wreszcie, we wrześniu 2009, trafić na przesłuchania na stanowisko koncertmistrza Polskiej Filharmonii Bałtyckiej i je wygrać.
Objęcie zaraz po studiach tak odpowiedzialnej funkcji - i to w całkiem nowym mieście i środowisku - jest z pewnością zadaniem niełatwym. Skrzypaczka jednak stanęła na wysokości zadania.
- Najlepiej pamiętam koncerty, w których najbardziej się denerwowałam. Te, w których musiałam wykonać fragment solo - wspomina Konarzewska - Na przykład w symfoniach Mahlera czy "Życiu bohatera" Straussa.
Stanięcie przed orkiestrą, by wykonać tak wielki utwór jak Koncert skrzypcowy J. Brahmsa, to jednak wyzwanie nieporównanie większe. Przed piątkowym, 13 maja, koncertem artystka przyznawała się do ogromnej tremy.
- Najgorzej gra się przed swoimi. Ale z drugiej strony oznacza to, że najwyraźniej czuję się tu już jak u siebie - śmiała się.
Albo w okazywanej obawie przed występem było sporo kurtuazji, albo Konarzewska powinna popracować nad poczuciem własnej wartości, bo koncert pokazał że obawy były zupełnie nieuzasadnione. Przed publicznością stanęła świadoma swoich umiejętności, opanowana artystka, która nie tylko nie ugięła się pod ciężarem podjętego wyzwania i skali trudności wykonywanego dzieła, ale swobodnie pokonywała najbardziej karkołomne partie i okazała wiele muzycznej wyobraźni.
Trochę szkoda, że pięknie konstruowaną kadencję zakłócił absurdalny sygnał dźwiękowy, który był na tyle donośny, że na chwilę odwrócił całkowicie uwagę publiczności od solistki. Można było odnieść wrażenie, jakby sala koncertowa poczuła się zagrożona konkurencją ze strony skrzypaczki i chciała pokazać, że przecież jest supernowoczesna, ma mnóstwo fajnych światełek, dużo elektronicznie przesuwanych rzeczy i całą bibliotekę sygnałów dźwiękowych, które na zawołanie mogą zabrzmieć poprzez najlepszy na świecie system nagłośnieniowy.
Wydaje mi się jednak, że mimo tych niewątpliwych atutów, melomani bardziej doceniliby tę salę, gdyby na przykład umożliwiła poszerzenie składu orkiestry na takie koncerty, jak ten. Koncert Brahmsa i symfonia Brucknera z pięcioma pulpitami pierwszych skrzypiec to trochę jak "Zmierzch Bogów" Wagnera zagrany na harmonijce ustnej.
Wracając jednak do właściwej bohaterki wieczoru, Joanny Konarzewskiej, mieliśmy okazję przekonać się, że Filharmonia Bałtycka zyskała świetnego koncertmistrza. Nie każdy solista bowiem może być muzykiem orkiestrowym, ale każdy koncertmistrz powinien być solistą. Konarzewska zaś z powodzeniem radzi sobie z obiema tymi rolami.