Konferansjer czasu przeszłego

"Novecento" - reż: Iwo Vedral - Teatr Nowy w Krakowie

Który raz opowiada tę jasną, niepojętą historię? Który raz snuje prawdziwą bajkę o jednym życiu nie z tej ziemi, życiu Danny\'ego Boodmanna T.D. Lemona Novecenta, czarodziejskiego pianisty w okrętowej orkiestrze, którego na progu XX stulecia marynarz Danny Boodmann znalazł jako świeżo narodzone niemowlę, przez nieznanych rodziców porzucone w kartonowym pudle na fortepianie sali balowej transatlantyckiego parowca "Virginian"? Który raz próbuje udźwignąć słowami pamięć o tajemnicach człowieka, co nigdy nie zszedł na ląd? Który raz czuje w środku dreszcz strachu, dreszcz ten sam, co wtedy, gdy zapytawszy Novecenta, czy jego życie bez dotykania ziemi to naprawdę prawda, usłyszał: "Naprawdę prawda"?

Pewnie setny, może tysięczny, lecz to już dla niego bez znaczenia. On, Tim Tooney, trębacz w okrętowym jazz-bandzie, w którym Novecento był bogiem, już od dawna nie liczy. On tylko wciąż od nowa szuka słów, co sprostają pamięci. Gdziekolwiek wspomina, kiedykolwiek - szuka. Choćby teraz, tu. Na scenie Teatru Nowego - marność świetlicy w mieście bez właściwości. Bieda sztucznych paprotek na rdzewiejących głośnikach, bieda różowej kurtyny z tyłu sceny, bieda świetlicowego stolika i krzesła obitego poprutym skajem, bieda starego mikrofonu. Ta marność - marność wszystkich świetlic we wszystkich miastach bez właściwości, gdzie Tim Tooney gadał i będzie gadał, do końca tchu. Bo jak rzekł doń Novecento: "Nie jesteś naprawdę skończony, póki masz w zanadrzu jakąś dobrą historię i kogoś, komu możesz ją opowiedzieć." Dziś ma nas. 

Ma nas i zaczyna. Tani kabotyn w papuzich fatałaszkach, trywialnie pyszałkowaty jazzman, który sprzedał trąbkę, estradowy emeryt ze srebrnymi łańcuchami na szyi, w ciemnych okularach, wciąż przylizujący łapą włosy na żelu, z piskliwym rechotem - zaczyna szukać słów. Na razie jest kolosalną tandetą, od stóp do głów - czystą pretensjonalnością, jednym wielkim pucołowatym zakłamaniem, z cienkim wąsikiem liniejącego lowelasa. Na razie - tak. Lecz gdy nadchodzi czas mówienia o miejscach tajemnych, o tych pasmach gdzieś pod skórą Novecenta, co się zlepiały w samotność nie do ogarnięcia - z Tima spływa odpustowa sztuczność. Przychodzi tamten dreszcz strachu, zdania zaczynają drżeć, upadać. Gubią się słowa, coraz mniej ich. Coraz więcej ciszy. Coraz więcej bezradności.

To gra Dominik Nowak. Powoli spada z niego skóra kabotyna. Owszem, po chwili wracają stare tiki, ale jakby słabsze, jakby tylko z przyzwyczajana, i na coraz krócej. Coraz rzadziej ciemne okulary lądują na nosie, coraz rzadziej wyskakuje z ust żabi skrzek pyszałka, coraz częściej Tim Tooney mówi ludzkim głosem. Mówi coraz mniej, coraz wolniej. Coraz częściej na twarz wstępują gorzkie grymasy, coraz częściej dłonie bezradnie tańczące w powietrzu próbują wyręczyć słabe, pomylone, źle dobrane słowa. Ból. Ból tego, który czuje, że pamięć się wymyka, nie zostawiając śladu w języku. To gra Dominik Nowak przez godzinę. Moje ukłony dla niego.

Wyreżyserowany przez Iwo Vedrala monolog "Novecento" Alessandra Baricco, w istocie nie jest historią jednego jasnego, niepojętego życia bez dotykania stopą lądu. Nie jest opowieścią o genialnej samotności Novecenta, jest opowieścią o powracającej bezradności tego, który został skazany na opowiadanie o genialnej samotności Novecenta. To jest dobre. Bezradność Tima, kiedyś jazzowego trębacza, teraz nieudolnego konferansjera pamięci. I nasze nieudolne próby odczytania jego migowego języka, gdy zupełnie zabrakło mu zdań, by opisać odległą chwilę wielkiego pojedynku... 

Oto na pokład "Virginian" wstępuje Jelly Roll Morton, wynalazca jazzu, by raz na zawsze dowieść, kto na tej ziemi jest jedynym pianistą nie z tej ziemi. Gdy dochodzi do opowieści o rozstrzygającej rundzie fortepianowego zwarcia i o grze Novecenta - Timowi został tylko dygot palców i drżąca mapa twarzy. Słów nie ma. W doskonałej ciszy Nowak biednymi ruchami dłoni i warg, czoła, powiek, oczu, kreśli w powietrzu jakby wciąż ten sam rysunek. Łagodny kształt łzy? Może. W tej niemej minucie jest cała nędza pamięci. Tyle zostaje z przeszłości. Ruch palca, grymas. Mało? Więcej nie będzie. Dygnięcie powieki, skok brwi. Dobre i to. Lepsze niż nic. A później z każdym dniem coraz mniej.

Paweł Głowacki
Dziennik Polski
23 czerwca 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia