Konfrontacje Teatralne: wieczór z podziałami

15. Międzynarodowy Festiwal Konfrontacje Teatralne

Konfrontacje Teatralne przekroczyły półmetek, a zarazem rozpoczęły prezentacje zespołów zaproszonych do Lublina z Polski i zagranicy. W środę zobaczyliśmy przedstawiciela jednych i drugich. I już na wstępie zdradzę, że tego dnia Polska była górą i to zdecydowanie

"Polska górą" - to brzmi pięknie. Ale w trakcie oglądania i - przede wszystkim słuchania, bo słuchać trzeba bardzo uważnie - spektaklu "Paranoicy i Pszczelarze" Teatru Ósmego Dnia, a także długo po jego zakończeniu nieuchronnie pojawia się pytanie: ale jaka? I czyja? Paranoików czy Pszczelarzy? Wiem, czyja chciałbym by była, ale boję się, że jest akurat odwrotnie.

Kim są owi tytułowi Paranoicy i Pszczelarze? Znalezienie tych pierwszych przyszło "Ósemkom" zapewne łatwo, bo są głośni, apodyktyczni, zacietrzewieni, przeważnie nawiedzeni, ale często atrakcyjni dla mediów. Najogólniej mówiąc to ludzie oszołomieni przez tzw. politykę historyczną i archaiczny hurra-patriotyzm. Tęskniący za ideą mocarstwową, a właściwie wręcz imperialną ("Polska od Berezyny po Dniestr" - to cytat ze spektaklu), ksenofobicznie nieufni wobec innych, bo przecież wszyscy na nas dybią i wszyscy nas zdradzają. Żyjący wyłącznie historią, radzi zamienić całą Polskę w jedno wielkie muzeum (a może martyrologiczny lunapark); celebrujący ekshumacje i ponowne pochówki. Jest tu też miejsce dla bawiących się w rekonstrukcje historyczne, co w ostatnich latach osiągnęło u nas rozmiar jakiejś epidemii. Przy czym nikomu nie przychodzi do głowy, że pokazywanie wojny w formie atrakcyjnego widowiska jest - nawet przy najlepszych intencjach - co najmniej dwuznaczne moralnie. Artyści z Teatru Ósmego Dnia kapitalnie parodiują cały ten etos, co jest metodą trafną, bo z tymi ludźmi dyskutować nie sposób, zaś śmiech bywa bardzo skuteczną bronią słabszych.

A "Ósemki" zawsze stały po ich stronie. Ale przecież spektakl nie ogranicza się do kpiny i nie w niej tkwi jego największa siła. "Paranoikom" bowiem zostają przeciwstawieni "Pszczelarze". Chciałoby się powiedzieć: ludzie "zwyczajni", ale to nie byłoby dobre określenie, gdyż owo tytułowe miano pochodzi od Zdzisława Bykowskiego, działacza Solidarności, który ze swej opozycyjnej działalności nie chciał czerpać profitów i wycofawszy się z polityki zaczął działać w polsko-niemieckiej Fundacji Pszczelarze bez Granic. Takiego człowieka żadną miarą nie można uznać za "zwyczajnego". Może więc lepiej będzie powiedzieć: ludzie cisi. Tacy których nie znajdziemy w tabloidach, talk shows i politycznych debatach. A których warto poszukać, bo ich historie - często proste i zwyczajne - mogą być fascynujące. Ewa Wójciak wybrała kilkanaście takich historii. I kiedy aktorzy odczytywali te surowe, nieoszlifowane literacko życiorysy panowała taka cisza, jaką rzadko daje się słyszeć. To pozwala żywić nadzieję, że może jest jakaś szansa na to, by Polska była jednak krajem Pszczelarzy.

O ile "Paranoików i Pszczelarzy" akceptuję bez zastrzeżeń, nawet powiem więcej: uważam za jeden z ważniejszych spektakli, jakie ostatnio widziałem, o tyle "Hamleta" rosyjskiego Teatru Nikołaja Kolady przyjąłem z tzw. mieszanymi uczuciami. Z przewagą - niestety - tych negatywnych.

Owszem, przyznaję, że Kolada w sposób dość logiczny i spójny przedstawił fabułę dramatu Szekspira. Nie będę ukrywał, że za świetną uważam warstwę muzyczną spektaklu. Rozumiem też zawartą w tej realizacji tezę o upadku kultury i wartości, a nawet do pewnego stopnia podzielam takie przekonanie, choć wolałbym mówić raczej o ich kryzysie. Ale tu kończy się akceptacja. Dalej są zastrzeżenia i wątpliwości. W żadnym wypadku nie odmawiam twórcom prawa do najrozmaitszych adaptacji i interpretacji klasyki, ale dla siebie chciałbym zarezerwować prawo do pytania: co nowego i oryginalnego mogą mi w ten sposób powiedzieć. "Hamlet" Nikołaja Kolady niczego takiego mi nie powiedział. Bowiem to, że dramaty Szekspira można wystawiać w estetyce kiczu, wiedziałem już wcześniej. Nie wiedziałem tylko i nadal nie wiem po co. Przecież to już nawet nie szokuje, nie mówiąc o skłanianiu do refleksji.

Jednego temu spektaklowi odmówić jednak nie można - tego mianowicie, że wywołuje reakcje skrajne. Już w antrakcie w szatni ustawiła się trudna do przeoczenia kolejka, co też jest jakąś formą recenzji. Z drugiej strony - artyści do ukłonów wychodzili kilka razy, a dały się nawet słyszeć pojedyncze okrzyki zachwytu. Co do mnie - wytrwałem do końca, ale na pewno nie zachowam tego "Hamleta" na długo w pamięci.

Andrzej Z. Kowalczyk
Polska Kurier Lubelski
22 października 2010

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...