Koniec dziadowszczyzny

"Towiańczycy, królowie chmur" - reż. Wiktor Rubin - Narodowy Stary Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie

Polskie nagrody kulturalno-artystyczne mają to do siebie, że już sam etap nominacji budzi wiele emocji (najczęstszym argumentem jest zarzut co do braku słuszności danego zestawu nazwisk), żeby już nie wspomnieć o wynikach, które jednogłośnie komentowane bywają jako "ustawione", błędne a niektórym ciśnie się wręcz na usta sarmacki okrzyk "hańba!". Na szczęście tegoroczni laureaci Paszportu Polityki w dziedzinie teatru - Wiktor Rubin i Jolanta Janiczek - swoim najnowszym spektaklem udowadniają, że na nagrodę zasłużyli i pracują na kolejne.

"Towiańczycy, królowie chmur" z całą pewnością są jedną z najlepszych premier Starego Teatru od objęcia przez Jana Klatę dyrektury. Wobec ostatnich skandali, propozycja Rubina i Janiczek wypada niemal jak pewna deklaracja - kto jak kto, ale oni stoją za Klatą murem i jego decyzji artystycznych nie kwestionują. Spektakl ten ma bowiem prawo, w odróżnieniu od kilku innych, gorąco komentowanych i krytykowanych, uchodzić za dzieło kontrowersyjne - nie koniecznie przez wzgląd na opatrzoną już przy innych okazjach goliznę. Jak jednak głoszą plotki rozpowiadane szeptem w teatralnych kuluarach, Towiańczycy i tak zostali nieco ugrzecznieni. Po tym jednak poznać dzieła mistrzowskie, że kontrowersyjnymi elementami nie dość, że nie gorszą, to jeszcze kontrowersje te wydają się dla spójności spektaklu wręcz konieczne.

Towiańczyków otwiera instalacja "Sny Seweryna Goszczyńskiego" i można powiedzieć, że w pewnym sensie wokół snów "osnuta" jest fabuła spektaklu. Tytułowi "królowie chmur" to nieuleczalni marzyciele, pozbawieni nie tylko kontaktu z ojczyzną, ale i z rzeczywistością. Adam Mickiewicz (Roman Gancarczyk), Seweryn Goszczyński (Zygmunt Józefczak), Ram Gerszon (Juliusz Chrząstkowski), Celina Mickiewicz (Katarzyna Krzanowska) i Ksawera Deybel (Ewa Kaim), śmietanka paryskiej emigracji, żyje jak we śnie, by pewnego dnia uwierzyć w sen, którzy roztacza przed nimi Andrzej Towiański (Krzysztof Zarzecki). Ich słowa, gesty i decyzje są nieracjonalne, jeśli nie histeryczne; bohaterowie miotają się jak w transie, sami nie wiedząc co czynią ani kiedy ponosi ich melodia trzynastozgłoskowca. Próby rozbudzenia ducha narodowego w topiących smutki w wysokoprocentowych trunkach okazują się być próbami na miarę Don Kichota, aż w końcu nie wiadomo kto jest w tym Kole (chodzi o Koło Sprawy Bożej powstałe z inicjatywy Towiańskiego) większym wariatem - Towiański, czy Ci, którzy mu ulegli.

Spektakl Rubina i Janiczek można potraktować jako polemikę z "klasyczną", koturnową koncepcją teatru oraz sceny narodowej. Co zaś do sceny narodowej, to nie ma chyba bardziej "narodowego" i "koturnowego" tematu jak wielcy wieszczowie romantyzmu (koturny Mickiewicza/Gancarczyka nie są przypadkowe). Jak starają się udowodnić laureaci Paszportu Polityki, koncepcja ta jest już niemożliwa i anachroniczna; kiedy bohaterowie jakby mimowolnie zaczynają cytować "Dziady" i "Pana Tadeusza" brzmi to groteskowo, a patos natychmiast zamienia się w farsę. Najmocniejszym argumentem jest tu scena, w której Ksawera prezentuje widowni makietę Starego Teatru, z wnętrza której rozlegają się głosy Anny Dymnej i Jerzego Treli monologujących pod reżyserską batutą Konrada Swinarskiego. I co tu dużo mówić - choć trudno kwestionować wartość twórczości Swinarskiego jak i odmówić walorów artystycznych jego "Dziadom", to po blisko 40 latach spektakl wskrzeszony do życia gestem Rubina i Janiczek, ukazuje wszystkie swe zmarszczki i siwe włosy. Pomysł restytucji teatralnych arcydzieł w zgodzie z ich pierwowzorem okazuje się śmieszny i niedorzeczny.

Co proponuje się w zamian? O ile Towiańczyków można potraktować jako spektakl rozrachunkowy, to trudno dopatrzeć się w nim artystycznego manifestu, który mógłby mieć charakter programowo-estetyczny. Widoczna jest polemika z pozostałymi premierami sezonu - między innymi z "Pocztem Królów Polskich" czy "Trylogią". Są to jednak głównie scenograficzne aluzje, dyskretne cytaty, które z jednej strony skutecznie demaskują teatralną iluzję (na wypadek, gdyby coś jeszcze się z niej ostało), z drugiej zaś ukazują jedność pewnej linii artystycznej. Może jednak już czas zakończyć okres teatralnych rozrachunków i spróbować wejść w okres projektujący, dzięki któremu "nowe" na dobre zagości w Starym - "stare" bowiem zostało przez Rubina ostatecznie wyegzorcyzmowane.

Adrianna Alksnin
www.e-splot.pl
4 kwietnia 2014

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia