Koniec młodego świata

"Wiśniowy sad" - reż. Paweł Łysak - Teatr Polski im. Hieronima Konieczki w Bydgoszczy

Paweł Łysak zrobił w Teatrze Polskim w Bydgoszczy na wskroś nowoczesny spektakl "Wiśniowego sadu". Na dodatek wierny Czechowowi!

Gdyby "Wiśniowy sad" reżyserował taki, powiedzmy, Krzysztof Garbaczewski na podstawie tekstu Marcina Cecki, to znając ich niedawną poznańską "Balladynę" o organizmach genetycznie zmodyfikowanych, moglibyśmy spodziewać się historii o dziedziczce milionowej fortuny, która traci swoją macierzystą korporację, przejętą przez młodego wilka biznesu. Nie zdziwiłbym się także, widząc dramat Antoniego Czechowa w ujęciu do cna tradycyjnym. Z samowarem na scenie i drzewami wiśni za oknami. No i koniecznie z wielką gwiazdą w roli Raniewskiej. Bywały w ostatnich latach takie przedstawienia, projektowane jako aktorskie benefisy. Tylko teatru i Czechowa zwykle było w nich zbyt mało.

Paweł Łysak nie bawi się jednak w rewolucje ani też nie zaprasza nas na wykład pod tytułem "Jak kiedyś grywano rosyjską klasykę". W prowadzonym przez niego Teatrze Polskim w Bydgoszczy jest miejsce na wichrzycielski "Babel" Mai Kleczewskiej, ale też na zabawę konwencją starej farsy w "Klubie kawalerów" Łukasza Gajdzisa. Łysak zajmuje dogodne dla dyrektora miejsce w środku, proponując rzecz dla widzów, którzy być może z trudem wytrzymali Kleczewską, ale "Klub kawalerów" mieli za zbyt rozrywkowy.

"Wiśniowy sad" umieszcza poza konkretnym czasem, słusznie wierząc, że emocje bohaterów Czechowa dojdą do głosu w każdych społecznych warunkach. Dziś szczególnie, bo autor "Trzech sióstr" w swoim prawdopodobnie najdoskonalszym dramacie portretuje chwile przesilenia. Kończy się świat starego porządku i utrwalonych wartości. Za oknem czai się nowa rzeczywistość. Już można poczuć lęk i niepewność.

Odkryciem bydgoskiego "Wiśniowego sadu" jest scenografia Barbary Hanickiej, chyba najlepsza, jaką od miesięcy widziałem na naszych scenach. Dwie zbiegające się w głębi ściany z wieloma parami drzwi, nad nimi jarzeniowe lampy, rzucające przytłumione światło. Domostwo niczym znak, labirynt wielu pokoi jak u Sieriebriakowów w "Wujaszku Wani". Jednak w ujęciu Hanickiej laka przestrzeń gry oznacza, że porządek jest już tylko pozorem, gdy przyjrzeć się dokładniej widać symptomy rozkładu. Tego procesu już nie da się zatrzymać. Dzięki przedstawieniu Łysaka można na nowo usłyszeć wspaniały tekst Czechowa oraz zobaczyć z całą ostrością relacje łączące bohaterów.

Obsada może zaskakiwać, bo Raniewska Anity Sokołowskiej jest wbrew stereotypowi młoda, mogłaby być nie matką, ale co najwyżej starszą siostrą Ani (Julia Wyszyńska). Sokołowska ma dar skupiania na sobie uwagi widzów, potrafi niemal w jednej sekwencji być władcza, uległa i zagubiona. Chyba najlepsza to rola młodej aktorki, zdecydowanie ponad przecenioną Komornicką z obsypanego ponad miarę nagrodami monodramu w reżyserii Bartosza Frąckowiaka.

W bydgoskim "Wiśniowym sadzie" bronią się zresztą wszyscy wykonawcy, bo niemal każdy dostaje swoje pięć minut i wyrazisty temat do zagrania. Mnie najbardziej podobali się Michał Jarmicki (Gajew), Michał Czachor jako wieczny student Trofimow oraz wspomniana Wyszyńska, pełna złości w roli Ani, a także Joanna Drozda jako spragniona uczuć Waria. I jeszcze Magdalena Łaska jako iluzjonistka Szarlota - znak dziwności opisywanego przez Łysaka świata.

"Wiśniowy sad" z Bydgoszczy udowadnia, że wystarczy uważnie czytać klasyczne teksty, aby odnaleźć rymy do współczesności. A skoro grają przede wszystkim młodzi aktorzy, staje się tym bardziej dotkliwy. Bo mocniej boli koniec młodego świata niż tego, który przeżył swe najlepsze dni. I tylko finał należałoby jeszcze dopracować, aby wybrzmiała w pełni samotność starego Firsa (dobry Marian Jaskulski). Ale to kwestia kilku przedstawień.

Jacek Wakar
Dziennik Gazeta Prawna
16 lutego 2013

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...