Konkurować z własnymi osiągnięciami

rozmowa z Andrzejem Wierdakiem

Jest wielu wybitnych artystów polskiej sceny, którzy przez przyjęcie funkcji patrona uczyniliby nam zaszczyt. Szczerze ubolewam, że nie zdążyliśmy zaproponować patronatu pani Irenie Kwiatkowskiej, czy Gustawowi Holoubkowi. Moją wielką słabością jest pokazywanie aktorów dojrzałych. Wynika to głównie z tego, że sam chciałbym podziwiać ich w Polkowicach. Udało się to już wielokrotnie i za każdym razem niezwykle mnie to cieszyło

Rozmowa z Andrzejem Wierdakiem, dyrektorem artystycznym Polkowickich Dni Teatru „Oblicza Teatru”.

Anna Leksy, Ryszard Klimczak: Jak to się stało, że w Polkowicach – mieście, gdzie nie ma teatru, narodził się wyjątkowy Festiwal teatralny – cykliczne i prestiżowe Polkowickie Dni Teatru?


Andrzej Wierdak: Nikt nie zakładał od początku popularności tego festiwalu, i zapewne nie przypuszczał, że doczekamy się trzynastu edycji. Wszak okolice Polkowic to obszar górniczy, do niedawna monoprzemysłowy. Obejmując funkcję dyrektora Polkowickiego Centrum Animacji, kilkanaście lat temu, postanowiłem wykreować wydarzenie, które będzie utożsamiane z Polkowicami. Ościenne miasta miały się w tym zakresie czym pochwalić, więc i my rozpoczęliśmy poszukiwania. Próbowaliśmy przeróżnych przedsięwzięć. Jednak po kilku latach zawsze okazywało się, że zainteresowanie prędzej czy później słabnie, a idea imprezy upada. Aż w końcu ktoś przypomniał mi, że mamy przecież Dni Teatru - drobny festiwal, który realizowaliśmy właściwie od zawsze. Był on na tyle niewielki, a nasza wiara w powodzenie tego przedsięwzięcia tak nikła, że nawet nie zachowaliśmy w archiwach materiałów dotyczących pierwszych trzech edycji. Wydawało nam się, że tego typu wydarzenia nie można eksploatować latami.

A jednak okazało się, że Polkowickie Dni Teatru stały się wydarzeniem, bez którego wielu Dolnoślązaków, a nawet Polaków nie wyobraża sobie powitania kolejnej wiosny. Jak udało się Panu do tego doprowadzić?

Uważam, że o kondycji instytucji kultury świadczy cykliczność wydarzeń, które kreuje oraz  ich wysoki poziom. W zainicjowaniu festiwalu nie ma w gruncie rzeczy żadnych trudności – to kwestia dobrego pomysłu, zdobycia pieniędzy itp. Jednak znacznie ważniejsze i trudniejsze jest, by autorom przedsięwzięcia wystarczyło pomysłowości na wiele edycji utrzymywanych na niesłabnącym poziomie. Pieniądze w tym przypadku to rzecz wtórna. Z roku na rok ma się w końcu coraz więcej entuzjastów i kształtuje się pewniejszą pozycję w artystycznym świecie. To, że teatry w Polsce traktują nas dziś jak swoich przyjaciół, wypracowaliśmy sobie sumiennością oraz pietyzmem, z jakim podchodzimy do realizacji polkowickiego festiwalu. Zresztą, wychodzę z założenia, że teatrom należy się, by tak Je traktować. Walczę o każdy spektakl, który chciałbym widzieć u siebie. I choć zdarza się, że Teatry same proponują swój udział w Festiwalu to i tak zabiegam o ich przyjazd do Polkowic. Dlatego wciąż zapraszam, przekonuję i w napięciu oczekuję odpowiedzi. Po prostu taka jest kolej rzeczy.

Podobnie rzecz ma się z pewnością  z wyborem honorowego patrona Festiwalu.

Oczywiście, że tak. Jest to sprawa szczególnie trudna. Dla patrona wydobycie trzech dni na przyjazd do Polkowic oznacza przecież odłożenie innych ważnych obowiązków – odwołanie występów w zaplanowanych spektaklach, czy zajęć na teatralnej uczelni. Sprowadzenie ich tutaj wymaga ode mnie wiele pracy, ale pracy dokumentującej piękno polkowickiego wydarzenia.

Wzrastająca z roku na rok popularność Festiwalu jest chyba największą nagrodą za trud włożony w przygotowania.

Akurat ten problem ma także swoją ciemną stronę. Nigdy nie zdarza się, by były trudności ze sprzedażą biletów. Co więcej, trzysta pięćdziesiąt osób ogląda spektakl, a chciałoby go zobaczyć półtora tysiąca. Mamy za sobą takie problemy, kiedy festiwal rozpoczynał się w marcu, a my już w listopadzie nie mieliśmy biletów.  Doszło do tego, że musieliśmy podnosić ceny, studzić zainteresowanie. Obawiałem się, że to hurtowe kupowanie biletów nie będzie poparte prawdziwym uczestnictwem. Na spektakle powinni przychodzić przecież ci, którzy naprawdę tego chcą i moim obowiązkiem jest im to umożliwić. W tej walce o bilety ludzie świata biznesu, czy polityki wydają się być się szczególnie uprzywilejowani. A ja przecież robię festiwal dla zwykłych zjadaczy chleba. Sprowadzam do Polkowic wybitnych artystów przede wszystkim dla tych, którzy sami nigdy nie zdołaliby zorganizować sobie takiego spotkania. Staram się jednak nie popaść także w drugą skrajność. Bilety nie mogą być zbyt łatwe do zdobycia – przecież jeśli coś jest dobre, to trzeba się o to starać.

Jak na społeczeństwo Polkowic wpływa fakt, że mają w swojej gminie tego rodzaju wydarzenie?

Gdy zaczynaliśmy festiwal teatralny, to niektórych Polkowiczan musieliśmy informować, że w Wałbrzychu, w Jeleniej Górze czy w Legnicy w ogóle jest teatr. Dzisiaj ci sami ludzie przychodzą do mnie i opowiadają o sztukach, które widzieli w tych teatrach. Często zdarza się, że ktoś prosi, by polecić mu jakiś spektakl w mieście, do którego akurat się wybiera. Takie teatralne ożywienie uważam za jeden z najważniejszych owoców mojej pracy nad festiwalem.

Siła oddziaływania Polkowickich Dni Teatru jest jednak większa. Proszę zauważyć, że w miastach ościennych także zaczynają powstawać festiwale teatralne. W Lubinie odbyły się już dwie edycje. Z kolei w Głogowie na uczelni jest kierunek kulturoznawstwo, przy którym działa specjalizacja o charakterze parateatralnym. Ten sam Głogów rozważa ostatnio odbudowę starego gmachu teatru. Pole rażenia naszego festiwalu jest więc ogromne. To fascynujące, że takie wydarzenia potrafią zmieniać ludzką mentalność. Tym bardziej dokładam starań, by  tym teatrem nie straszyć, raczej zarażać miłością do niego.

Czy te zmiany, przez które przechodzi dzięki festiwalowi jego publiczność, sprawiają, że do każdej następnej edycji inaczej dobiera Pan repertuar?

To trochę tak, jak z pięknym kwiatem, który dojrzewa. My wraz z publicznością z roku na rok się uczymy i dzięki temu festiwal może się rozwijać. Wszak organizowany jest dla widza. Początkowe edycje były łatwiejsze,  bardziej zrozumiałe. Przyjęliśmy sobie wtedy dwie misje – rozbudzać miłość do teatru oraz pokazywać jego różne oblicza i myślę, że obie konsekwentnie realizujemy. Stąd bierze się ta różnorodność w programie.  Wielu nam to wytyka. Twierdzą, że już czas by festiwal się jakoś wykrystalizował. Jednak przeważająca większość mówi, że to właśnie ta różnorodność jest fenomenalna. Ludzie czekają na coroczne wyprawy do Polkowic, dla wielu stają się one rytuałem, z którego za nic nie chcieliby zrezygnować. Dostajemy na przykład maile, w których ludzie piszą: „Nie przenoście Dni Teatru do Wrocławia”.

Wasza aktywność nie kończy się  jednak na Polkowickich Dniach Teatru. Za jakimi innymi wydarzeniem „stoi” jeszcze Polkowickie Centrum Animacji?

Zgodnie z moim głębokim przekonaniem, które brzmi: nie sztuką jest przygotować jedno wydarzenie, sztuką jest zrobienie imprezy cyklicznej, organizujemy kilka innych festiwali. Stąd osiem edycji Festiwalu Muzyki Organowej i Kameralnej. Kiedyś był to po prostu Festiwal Muzyki Organowej, ale podczas trzeciej edycji zauważyliśmy, że w takim mieście jak Polkowice, gdzie brakuje odpowiedniej edukacji muzycznej, staje się on nużący. Szybko do nazwy festiwalu dołożyliśmy człon: „… i Kameralnej”. Od tego czasu prezetujemy codziennie nie tylko koncerty muzyki organowej, ale także inne wykonania. Zapraszamy wykonawców grających na niezwykłych instrumentach, zespoły o niespotykanych składach bądź repertuarze, takich jak np. znany w świecie i coraz bardziej znany w kraju Motion Trio z Krakowa. Wybieramy rodzynki z rynku, staramy się w ten sposób, ściągnąć do polkowickiego kościoła ludzi młodych. I to się udaje. Wielka w tym zasługa księdza proboszcza, który jest takim dobrym duchem naszego festiwalu. Pozwala nam robić w kościele przeróżne rzeczy, wierząc, że muzyka nie zna pojęcia tabu.

Kolejnym ważnym przedsięwzięciem są organizowane już kilkakrotnie Spotkania Miedziowe - W kręgu Cultur. Już samą nazwą – kulturą pisaną przez „Cu”, jak na tablicy Mendelejewa, nawiązujemy do regionu. Marzy mi się, żeby nazwa ta nie pozostawała w ludzkiej pamięci bez związku z Polkowicami. Chciałbym, by podczas mówienia o Miedziowych Spotkaniach, automatycznie myślało się, że to u nas. Wybierając tematykę zawsze staramy się być aktualni, ale też nie boimy się iść trochę na przekór, temu co myślą ludzie. Dlatego pokazaliśmy już kulturę żydowską i rosyjską, co w pierwszym odruchu było przyjmowane z pewną dozą  braku przekonania przez polkowicka publiczność. Potem jednak okazywało się, że ludzi zachwycało obcowanie z innymi kulturami, w takiej formie, jaką proponowaliśmy. Spotkaliśmy się też z kulturą japońską, irlandzką i czeską.

Wielkim krokami zbliżają się także Jesienne Spotkania Teatralne – drugi festiwal adresowany dla koneserów. Chcemy w tym roku pokazać spektakle m.in. Teatru Wierszalin oraz Teatru Dada von Bzdulow. Pierwsza edycja tego festiwalu zaowocowała wielkim zainteresowaniem teatrów nieinstytucjonalnych, które chcą się pokazać na naszej scenie. Wszystko to jest owocem naszej ogromnej miłości do teatru.

Tyle planowanych przedsięwzięć wymaga skrupulatnego planowania. Czy w tej sytuacji zastanawiał  się już Pan nad przyszłoroczną edycją Polkowickich Dni Teatru?

Przygotowania już się rozpoczęły. Spektakle są wybierane, ale nigdy nie zdradzam tego rodzaju szczegółów wcześniej niż to konieczne. Profesor Leszek Mądzik pracuje też nad plakatem, promującym przyszłoroczną edycję. Ja z kolei zastanawiam się nad wyborem patrona. Jest wielu wybitnych artystów polskiej sceny, którzy przez przyjęcie funkcji patrona uczyniliby nam zaszczyt. Szczerze ubolewam, że nie zdążyliśmy zaproponować patronatu pani Irenie Kwiatkowskiej, czy Gustawowi Holoubkowi. Moją wielką słabością jest pokazywanie aktorów dojrzałych. Wynika to głównie z tego, że sam chciałbym podziwiać ich w Polkowicach. Udało się to już wielokrotnie i za każdym razem niezwykle mnie to cieszyło. Byli już u nas m.in. nieżyjący już Krystyna Feldman, Zbigniew Zapasiewicz.

Ale udaje się Panu sprowadzić do Polkowic nie tylko wybitne osobowości. Na scenie polkowickiej Auli pojawiają się przecież całe zespoły teatralne, znane i doskonałe w swoim kunszcie. Mimo wielkiej atrakcyjności Polkowickich Dni Teatru nie jest chyba łatwo sprawić, by zagrały one w małym mieście na obrzeżach Polski, gdzie nawet nie ma teatru?

Właśnie walka o to, by takie zespoły odwiedziły Polkowice to jeden z najcudowniejszych aspektów mojej pracy. Np. „Słoneczni chłopcy” z Teatru Powszechnego z Warszawy wyjechali w swoja pierwszą trasę właśnie do nas. Oczywiście nie byliśmy jedynym miejscem, które odwiedził spektakl, ale pierwszy odbył się właśnie w Polkowicach. Jest to tym cenniejsze, że ich przyjazd wymagał sprostania wielu technicznym trudnościom. Choć warunki tego spektaklu nie są skomplikowane dla teatru, nasza hala nie mogła wszystkim sprostać. Później dowiedziałam się, że na wyjazd spektaklu zezwolono właśnie ze względu na moją determinację i walkę z każdym utrudnieniem.
 
W tym roku, z okazji Polkowickich Dni Teatru, po raz pierwszy poza siedzibę wyjeżdża spektakl „Skarpetki. Opus 124” Teatru Współczesnego z Warszawy i znowu swoją trasę zaczyna właśnie u nas. W tym celu należało nieco zmodyfikować scenografię. Oczywiście przyda się to przy kolejnych wyjazdach. Jednak ten pierwszy występ ma miejsce właśnie w mieście teatru bez teatru i to jest cudowne.

W tym roku dokonano drobnej zmiany nazwy festiwalu. Skąd pomysł, by do popularnego hasła „Polkowickie Dni Teatru” dodać frazę „Oblicza Teatru”?

Zaakcentowanie regionu, w którym narodził się festiwal, było konieczne, kiedy zaczynaliśmy go tworzyć. Gdybyśmy od razu zaczęli używać nazwy „Oblicza Teatru”, nikt nie wiedziałby, gdzie festiwal się odbywa. Dziś Polkowickie Dni Teatru są znane zarówno wśród teatrów, jaki i po prostu wśród publioczności. Myślę, że to właściwy czas, by nadać festiwalowi tytuł, który wpisuje się w charakter wydarzenia. Teraz będziemy pracować nad utożsamieniem tej nazwy z Polkowicami. Chciałbym, żeby ludzie mogli w przyszłości mówić: „Jadę na Oblicza Teatru do Polkowic”. Zmiana ta wynika także z mojej wewnętrznej potrzeby, by stale wprowadzać coś nowego. Kiedy widzę, że aktualny festiwal jest taki sam, jak poprzedni, wiem, że nie wolno tego tak zostawić. Większość tradycyjnych imprez upada właśnie dlatego, że rok w rok robią to samo. Dlatego my w Polkowicach wciąż staramy się coś zmieniać, poprawiać, konkurować z własnymi osiągnięciami. Przysłowie mówi, że „jak zwykle będziesz robił to co zawsze, to zawsze będziesz miał to co zwykle”.

Bardzo dziękujemy Panu za rozmowę i życzymy, by „Oblicza Teatru” nie przestawały nas z roku na rok zaskakiwać i stawiać przed koniecznością ich odwiedzenia.

Anna Leksy, Ryszard Klimczak
Dziennik Teatralny
19 marca 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...