Konsultant, jeszcze nie dyrektor

- Chciałbym stworzyć dobrą atmosferę wokół Teatru Wielkiego, by było to miejsce przyjazne widzom, a kontakt z operą nie był obowiązkiem kulturalnym czy przejawem snobizmu, lecz frajdą - mówi reżyser Michał Znaniecki.
Michał Znaniecki przygotowuje w Operze Narodowej "Łucję z Lammermoor" Gaetano Donizettiego, romantyczną opowieść w trzech aktach o niespełnionej miłości, szaleństwie i śmierci. Premiera odbędzie się w niedzielę 30 marca. Będzie to pełnospektaklowy warszawski debiut tego 39-letniego reżysera, stale współpracującego z teatrami operowymi Włoch, Hiszpanii, Ameryki Południowej oraz Wrocławia. Od kiedy w styczniu tego roku Ryszard Karczykowski zrezygnował z funkcji dyrektora artystycznego Opery Narodowej, Michał Znaniecki do czasu powołania następcy jest w teatrze konsultantem programowym dyrektora naczelnego Opery Narodowej Janusza Pietkiewicza. Anna S. Dębowska: Pokój, w którym pan pracuje, sąsiaduje z pustym obecnie gabinetem dyrektora artystycznego. Kiedy się pan przeprowadzi? Michał Znaniecki: Zostawmy tę decyzję ministrowi kultury i dyrektorowi naczelnemu Opery Narodowej. Dopóki jej nie ma, nadal jestem konsultantem i układam program przyszłego sezonu. Jest już gotowy na papierze, potrzeba podpisu dyrektora artystycznego. Bez jego nominacji niczego nie mogę potwierdzić. Byłby pan naturalnym kandydatem, ale na przeszkodzie stoi zapis w statucie teatru mówiący, że dyrektor artystyczny musi mieć wyższe wykształcenie muzyczne. Pan go nie ma. - Nie mam dyplomu, choć umiem grać na kilku instrumentach. We Włoszech brałem lekcje fortepianu i śpiewu, w La Scali asystowałem Riccardo Mutiemu na próbach. Studiowałem reżyserię w Bolonii i w Mediolanie. Wszystko po to, by przygotować się do roli reżysera operowego. Ale formalnego wykształcenia muzycznego nie posiadam. Będą więc zmiany w statucie? - Nie chodzi o funkcję. Wystarczy, że będę pełniącym obowiązki, mogę też być pierwszym reżyserem teatru. A jeśli - czego nie można wykluczyć - jak to bywa w niektórych teatrach, dyrektor naczelny będzie równocześnie dyrektorem artystycznym, to mogę być osobą, która prowadzi rozmowy z artystami, kontroluje jakość inscenizacji i namawia dyrektora do odważnych decyzji. Co chce pan zmienić? - Stworzyć dobrą atmosferę wokół tego teatru, aby było to miejsce przyjazne, dające się lubić, a kontakt z operą nie był obowiązkiem kulturalnym czy przejawem snobizmu, lecz frajdą. Chcę, by pojawiła się nowa publiczność. Tak się stało we Wrocławiu. Tam na moją megaprodukcję "Napój miłosny" Donizettiego w parku Szczytnickim przychodzi 20 tys. osób i, jedząc grillowaną kiełbaskę, wspaniale się bawi. I wraca potem do opery. We Wrocławiu to się sprawdza, więc w czerwcu pokazujemy "Otella" Verdiego na Wyspie Piaskowej. Dlaczego nie miałoby tak być w Warszawie? Wiem, że Opera Narodowa to trudny teatr, ale jak na razie dobrze mi się tu pracuje. Na przykład planuję wprowadzenie od przyszłego sezonu projektu "Opera w rodzinie" kształtującego nową bardzo młodą publiczność. Co z solistami? Czy tu również będą zmiany? Na etatach ciągle zatrudnione są osoby, które w ciągu sezonu ani razu nie wychodzą na scenę. - Mam projekty związane ze śpiewakami, którzy mogliby zbudować silną grupę w Operze Narodowej. Pojawiły się talenty, nad którymi musimy popracować. Będziemy stopniowo wprowadzać je na scenę, aby ich nie spalić, nie zniszczyć młodych głosów w trudnej akustyce Teatru Wielkiego. Na razie nie podam nazwisk. Być może trzeba też będzie zatrudnić kogoś w rodzaju cast managera. Dotąd obsadami zajmował się tylko dyrektor artystyczny. Jakich reżyserów zamierza pan zaprosić do Warszawy? - Prowadzę np. rozmowy z kanadyjskim reżyserem Robertem Carsenem, z Paulem Curranem, nowym szefem Opery w Oslo i marzę o współpracy z Grahamem Vickiem czy Laurentem Pellym, kultowym reżyserem paryskim. To najlepsi inscenizatorzy operowi tej epoki. Zabiegamy, by na inaugurację sezonu artystycznego 2009/10 odbyła się premiera "Orfeusza i Eurydyki" w reżyserii Mariusza Trelińskiego. Chciałbym, aby ten tak ważny dla Warszawy reżyser raz w roku przygotował w Teatrze Wielkim premierę. Jak będzie wyglądał przyszły sezon? Kiedy poznamy dokładny program? - W maju będą znane daty i obsady. Odbędzie się minimum sześć premier. Zdradzę tylko, że Ferrucio Soleri, słynny Arlecchino teatru Giorgio Strehlera, będzie reżyserował spektakl karnawałowo-sylwestrowy. Laco Adamik przygotuje nowego Moniuszkę. W październiku odbędzie się przełożona z tego sezonu premiera "Fausta" w reżyserii Roberta Wilsona. Ale dopóki nic nie jest zatwierdzone, nie ma sensu mówić więcej. Równocześnie pracuje pan nad nową premierą operową - "Łucją z Lammermoor", romantyczną włoską operą, której akcja rozgrywa się w Szkocji w XVII w. Będą krynoliny i gotyckie zamczyska? - Tego nie da się uniknąć, nie dlatego że jestem zwolennikiem tradycji, ale dlatego że w takiej scenerii osadził akcję swojej opery Donizetti - zgodnie z duchem swojej epoki uwielbiającej mroczne historie. A dla mnie najważniejsza jest wierność autorowi. Nie chcę też zniszczyć belcanta, które jest tu na pierwszym planie. W "Cosi fan Tutte", które wystawiałem we Wrocławiu i w Bilbao, mogłem akcję opery przenieść we współczesność. Moje bohaterki "rozmawiały" o facetach w fitness clubie zamiast w buduarze, bo chodziło o tematy ponadczasowe: zdradę, miłość, kompromisy małżeńskie. Tu zbyt wyraźny jest kontekst literacko-historyczny. Dlaczego więc właśnie ta opera? - Lubię różne wyzwania reżyserskie. Zostałem właśnie nominowany do Złotej Maski za musical "Dr Jekyll i Mr Hyde" w Teatrze Rozrywki w Chorzowie, w Warszawie robię tragedię, za chwilę w Łodzi zrobię operę buffa - "Włoszkę w Algierze" Rossiniego. Przy "Łucji..." chcę poeksperymentować z konwencją gotyckiego melodramatu czytanego już nie przez pryzmat "Ballad i romansów", ale nasze sentymentalne seriale i filmy telewizyjne. Romantyzm ciągle w nas żyje, tylko w spłyconej, groteskowej postaci. Jednocześnie zachowuję wszystkie atrybuty kostiumowego teatru operowego, tym bardziej że kostiumy zaprojektowała uwielbiana we Włoszech Franca Squarciapino. Najważniejsze, aby widz poczuł, że historia Łucji i jej brata Edgara w jakiś sposób jego też dotyczy mimo historycznego sztafażu, w jakim będzie osadzona. Dlatego intensywnie pracuję ze śpiewakami nad psychologicznym pogłębieniem postaci.
Anna S. Dębowska
Gazeta Wyborcza Stołeczna
25 marca 2008

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...