Kozetka na scenie

"Kompleks Portnoya" - reż. A. Sajnuk, A. Popławska - Teatr Konsekwentny

Szkoda, że Teatr Konsekwentny musi działać na ograniczonej przestrzeni Starej Prochowni. Z jednej strony pozwala to na osiągnięcie kameralnej atmosfery, jakiej nie ma czasem nawet w profesjonalnych, wyciszonych salach bogatszych teatrów. Z drugiej poważnie ogranicza możliwości twórcze, niejako narzucając sferę, w jakiej reżyser może się poruszać. Zresztą nie ma chyba na co narzekać, bo Nowy Teatr swojej własnej sceny nie ma w ogóle, a przecież gra głównie monumentalne inscenizacje Warlikowskiego

Tym lepiej ogląda się ,,Kompleks Portnoya”, zrealizowany z zaskakującą prostotą, i jednocześnie całkowicie nie prostacką ciężkością tematu. Wybijający się coraz bardziej talent Adama Sajnuka, wespół z Aleksandrą Popławską, zadbał o funkcjonalne wykorzystanie ciasnego pomieszczenia. Widzowie są umieszczeni po obu stronach sali, vis-a-vis siebie. Pośrodku stoi szkielet graniastosłupa, wewnątrz którego umieszczono drewniany trójkąt. Aleks (Adam Sajnuk) jest więc bezustannie na widoku, nie ma dokąd uciec przed spojrzeniami. Widzowie stają się odbiorcami wszystkich jego słów. Powieść, mająca formę monologu, skierowanego do ,,doktora”, była odczytywana przede wszystkim na sposoby klasycznie freudowskie. Reżyser-aktor podąża podobnym tropem. Zwracając się do publiczności jako do swojego lekarza, Sajnuk bardzo ciekawie buduje swoją rolę. Młody Portnoy bowiem staje się w miarę trwania spektaklu coraz większym ekshibicjonistą. Jego opowiadania zdają się służyć nie terapii przez rozmowę, ale usprawiedliwieniu się przed ludźmi, od których jest się tak przecież zależnym.

To, co stanowi sedno zainteresowania twórców przedstawienia, to geneza wszelkich problemów dorosłego Aleksa. Jest więc Ojciec w świetnym wykonaniu Bartosza Adamczyka – bohater dwuznaczny, którego aktor pokazuje jednocześnie, jako pantoflarza, ale i jako dumnego, choć przegranego życiowo mężczyznę. Święcie przekonany o słuszności utrzymania zasad rodzinnego i społecznego porządku, nie zaznajamia syna z rewersem takiego życia – burzliwą seksualnością najpierw nastolatka, potem dorosłego człowieka o mentalności dziecka. Matka (Monika Mariotti) jest nadopiekuńczą rodzicielką, zadającą kłam o słabości pięknej płci w życiu rodzinnym. Mniej lub bardziej świadomie dyryguje mężem, przede wszystkim zaś nieprzypadkowo to ona zamyka Aleksa w metalowej konstrukcji. Trójkąt, odwieczny symbol męskiego przyrodzenia, po rozsunięciu staje się gwiazdą Dawida. Młody Portnoy, uwięziony w terrorze norm społecznych, którym stara się zgodnie z wychowaniem dogodzić, popada w apatię i nieczułość. Patriarchalny system oparty na sile fallusa ujawnił swoje słabości po rewolucji seksualnej. Portnoy czuje, że władza Ojca jest pozorna. Dominacja Matki, w zgodzie z Rothem, wpływa na całe jego późniejsze życie. Potężna machina dzieciństwa zgniata tytułowego bohatera niczym ogromny walec. Dlatego też tej właśnie części powieści poświęca Sajnuk najwięcej miejsca.

Jest jeszcze Anna Smołowik z jej żeńskimi rolami. Najpierw jest to epizodyczna postać siostry Aleksa, Hanny. W kontraście do tej cichej, stonowanej roli, pokazuje potem inne bohaterki. Najpierw ,,sziksę”, z którą romansuje Ojciec. Potem są to kobiety w życiu dorosłego Portnoya. Jest Mary ,,Małpka”, Kay ,,Rzepka”, Sally ,,Pielgrzymka”, a potem włoska prostytutka. Wydobywając z tych postaci najbardziej jaskrawe cechy, popada jednak Smołowik w przesadę. Czy na pewno był sens dawania grania tylu bohaterek jednej aktorce? Nie mogła ona bardziej rozwinąć, pogłębić tych sylwetek, skupiona przede wszystkim na powierzchownym rozróżnianiu. W ogóle w spektaklu pominięto bardzo istotny aspekt relacji Aleksa z kobietami spoza rodziny. Są one pokazane zbyt zdawkowo, ogólnie, można wręcz powiedzieć, że banalnie. Nie uchodzi to Sajnukowi i Popławskiej bezkarnie, robiąc z dobrze wyważonego widowiska czarną komedię bez dopracowanego przekazu. Dopiero scena rozstania ,,Małpki” z Portnoyem taki sens uzyskuje, ale jest to pokazane za późno i zbyt szybko. Umyka moment, gdy Aleks staje się z marzyciela-erotomana zwykłym, cynicznym draniem.

Rola Sajnuka jest dopracowana – na szczęście, w końcu dźwiga cały ciężar przedstawienia. Gdy aktor opisuje swoje masturbacyjne przygody, bądź rozkłada na części wkrętki i trybiki świata, w którym się urodził, perfekcyjnie krąży między tragizmem a komizmem, co u Rotha jest fundamentalną zasadą. Spektakl Konsekwentnego bardzo dobrze oddaje humor pisarza, pokazując żywość jego niemalże angielskiego dowcipu. Jak to w przedstawieniach Sajnuka, zdynamizowana akcja przesłania płycizny i momenty, gdy sam reżyser nie wie, co począć z tekstem. ,,Kompleks…” jest dobrze zrealizowanym widowiskiem, trzyma się blisko Rotha. Bardziej niż na innowacyjności interpretacji, skupia się na chłodnej analizie oczami głównego bohatera, któremu sam Sajnuk wyraźnie współczuje. Nie ma tu ocen, twórcy pozostawiają widzowi osąd nad postaciami. Brakuje jednak wyraźnej puenty, jak w powieści - fenomenalnego ostatniego zdania lekarza. Trochę to pozwala wyciec z dobrze zarysowanych ram właściwej materii spektaklu.

Szymon Spichalski
Teatr dla Was
12 grudnia 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia