Krasnale zgodne z regułami

"O dwóch krasnoludkach i..." - reżyseria: Krzysztof Babicki - Teatr Osterwy w Lublinie

Od publikacji kanonu polskiej krasnoludkologii, czyli "O krasnoludkach i sierotce Marysi" Marii Konopnickiej minęło aż 113 lat.

Można się więc było obawiać współczesnej opowieści o krasnalach autorstwa Grażyny Lutosławskiej, którą w niedzielę po raz pierwszy pokazał Teatr im. J. Osterwy. Jednak „O dwóch krasnoludkach i jednym końcu świata” w reżyserii Krzysztofa Babickiego to sympatyczna opowieść, która w żaden sposób nie nadwyręża reputacji tych małych wzrostem, lecz wielkich sercem istot.

Wspomniane obawy nie wzięły się stąd, że tematyka się zestarzała - krasnale są przecież bardzo na czasie, co widać po ilości gipsowych pomników stawianych im w przydomowych ogródkach. Chodzi o coś przeciwnego: że poczciwe stworki trafią pod nóż postmoderny, że się unowocześnią, stechnicyzują albo - aż strach pomyśleć - urosną!

Nic z tych rzeczy. Grażyna Lutosławska podeszła do krasnoludkowej tematyki z całym należnym jej szacunkiem. Krasnale w Osterwie (główni bohaterowie to rodzeństwo: Len i Lenka) były urocze, słodkie i hołdowały konserwatywnym regułom ich przodków: mieszkać trzeba w lesie, koniecznie w drewnianej chatce, pić malinową herbatę i raz na jakiś czas wpakować się w groźne, ale pouczające przygody.

W ten sposób dziennikarka „Radia Lublin” i autorka książek dla dzieci potraktowała młodego widza jak należy - nie obciążała go żadnymi pseudofilozoficznymi rozważaniami, nie tworzyła skomplikowanych profilów psychologicznych (a ostatnio mieliśmy taki przypadek w innym lubelskim teatrze). W „O dwóch krasnoludkach…” chodziło o rzeczy najprostsze, ale zarazem najważniejsze: przyjaźń, bratersko-siostrzaną miłość, szacunek do przyrody i do pracy, skromność.

Było też w sztuce nieco moralizatorstwa, które czasem przybierało dziwaczną formę. Bo o ile można zrozumieć zachętę do czytania książek, jako alternatywy dla Czesia z „Włatców Móch”, to nie wiadomo czemu miała służyć ciągła demonizacja miasta. Zwłaszcza że kilkuletni widzowie to, było nie było, miejska publika.

Ważne, że całą historię opowiedziano w bardzo przyzwoity i przystępny sposób. Reżyser Krzysztof Babicki nafaszerował przedstawienie wpadającymi w ucho piosenkami autorstwa Janusza Grzywacza i z powodzeniem unikał dłużyzn. Także napotkane przez poszukujące końca świata rodzeństwo postacie były ciekawe, wyraziste i barwne. Spośród nich najwięcej ciepłych uczuć na widowni wzbudziła Hanna Pater w roli zakochanej w sobie Wrony, choć i Andrzej Redosz, jako hałaśliwy Pies wywoływał salwy dziecięcego śmiechu. Z kolei dwójka głównych aktorów (Hanka Brulińska i Przemysław Gąsiorowicz) za wielki plus może poczytać sobie umiejętność nawiązywania kontaktu z publicznością i umiejętność przykucia jej uwagi. A że nie jest to rzecz łatwa wie każdy, kto miał do czynienia z hordą rozbrykanych maluchów.

Reasumując - obyło się bez ekstrawagancji, co dla jednych może być zaletą, dla drugich wadą. Z jednej strony, tego typu przedstawień są setki i nic nowego tu nie pokazano. Z drugiej, lepiej jest porządnie opowiedzieć znaną bajkę niż udziwniać na siłę.

Bo tego, że dzieci takiej klasycznej gawędy są ciekawe można być pewnym: po każdym opuszczeniu kurtyny niecierpliwie biegły pod scenę, żeby podejrzeć co tam też się za nią kryje.

Paweł Franczak
Polska Kurier Lubelski
31 marca 2009

Książka tygodnia

Wyklęty lud ziemi
Wydawnictwo Karakter
Fanon Frantz

Trailer tygodnia

Wodzirej
Marcin Liber
Premiera "Wodzireja" w sobotę (8.03) ...