Kreacja absolutna

„Elizabeth Costello. Siedem wykładów i pięć bajek z morałem" – reż. Krzysztof Warlikowski – Nowy Teatr w Warszawie

W dzisiejszym świecie wszyscy jesteśmy kreatorami. Internet oraz współczesna funkcjonalność telefonów komórkowych sprawiły, że każdy może być twórcą. Kreujemy swoją rzeczywistość, udostępniając jej fragmenty szerokiej publiczności. Nikt nie wie, że tak naprawdę za maską radości kryją się samotni, smutni i zmęczeni ludzie.

Każdy może być każdym – a przynajmniej udawać. Co z prawdziwymi uczuciami? Gdzie one są? Czy można sobie pozwolić na szczerość i autentyczność w każdym wieku? A może dopiero starość uwalnia od pewnych konwencji, sprawiając, że naprawdę „nic już nie trzeba", choć może za pewnymi rzeczami się tęskni? Takie rozważania prowokuje spektakl „Elizabeth Costello. Siedem wykładów i pięć bajek z morałem" w reż. Krzysztofa Warlikowskiego, zrealizowany na deskach Nowego Teatru w Warszawie.

„Wciąż nie wiem co tu prawdą jest
a co wydaje się
co ważne jest co ważnym mniej a co zupełnie nie
i nie wiem co mądrością jest
co tylko mądrze brzmi
i kiedy znak mi daje Bóg a kiedy zwodzi zły"
Indios Bravos, „Nie wiem", słowa: Piotr Banach

Warlikowski swój spektakl zaczyna przewrotnie: kiedy jest się pewnym tego, że za chwilę na scenie pojawi się aktor – to faktycznie się dzieje. Różnica jest taka, że będzie to aktorka... wirtualna. Stworzona przez sztuczną inteligencję. Przedstawi się, powie parę słów o sobie. Jej oczy jednak nie będą miały źrenic, choć jej postać będzie przypominała te z japońskich kreskówek. Szach – mat. Nowe technologie są w teatrze nie od dziś. Z żywymi aktorami. Ale czy na równi i w takiej formie? Tu chyba wirtualna aktorka pojawia się po raz pierwszy. Ann Lee (bo tak nazywa się postać) ma puste oczodoły. Jej wnętrze zapełniają algorytmy, nad którymi panuje człowiek. Jej twarz kojarzy mi się z białymi maskami wnuków (w tych rolach Ewelina Pankowska, Hiroaki Murakami) z późniejszej sceny, których oczy są często w cieniu, a maski nie wyrażają emocji. Ich zachowania i reakcje wypracują się w ciągu życia. Doświadczenie będzie formą ich swoistego algorytmu, za który też – odpowiadają ludzie.

Z czasem wszystko się zmienia. Śnieg nie jest już tłem wymarzonej bajki jak u Harper (Mai Ostaszewskiej) z „Aniołów w Ameryce" w reż. K. Warlikowskiego – tu natura atakuje niebezpieczną burzą śnieżną Małgorzatę Hajewską-Krzysztofik jako Elizabeth. Tę samą, która w innej scenie wygłasza wykład na temat Erosa. Psy szczekają, karawana idzie dalej – Costello „głosi swoją prawdę jasno i spokojnie" (w myśl „Desideraty" Maxa Ehrmanna). Mimo żartów na temat penisa, które przypominają... inną rolę Hajewskiej-Krzysztofik: Grace z „Oczyszczonych" w reż. K. Warlikowskiego, która tak bardzo chciała zamienić się w swojego brata, że tę część ciała zyskała...

Eskimos (Mariusz Bonaszewski) nie jest tu powidokiem męża Harper w jej narkotycznej wizji (choć w grubej furtce i kapturze z futrem przypomina Macieja Stuhra w tej roli), ale „błędnym ognikiem" w krainie lodu i śniegu. Natomiast spotkanie Costello (Mai Ostaszewskiej) z Paulem Westem (Andrzej Chyra), który nagle staje się Diabłem, wodzącym na pokuszenie też coś przypomina. Kojarzy się ze schadzką dawnych kochanków: Hanny Arendt (Małgorzata Hajewska-Krzysztofik) z Martinem Heideggerem (Andrzej Chyra) w spektaklu „Odyseja. Historia dla Hollywoodu" (również wyreżyserowanej przez K. Warlikowskiego). Tam jednak była to osobliwość dla przybysza, tu jest przypieczętowaniem umowy, która odbywa się w bezczasie. Burza w „Elizabeth Costello" przenosi w „świat po za światem", co sugeruje także tekst, bo nagle bohaterowie mówią do siebie fragmentami „Fausta" J.W. Goethego. W „Odysei..." pioruny i śnieżyca ratowały postaci od natrętnego turysty (w tej roli występuje Hiroaki Murakami).

I teraz powstaje pytanie – o czym to jest? Czy reżyser pogrywa sobie z widzami? Czy beztrosko bawi się motywami, próbując mylić tropy? Ależ skąd! Warlikowski umiejętnie żongluje nawiązaniami. Z kolażu tekstów (głównie autorstwa J.M. Coetzeego) swobodnie tworzy jasną i klarowną rzeczywistość. Na tej niesłychanie szerokiej scenie po lewej stronie jest fragment łazienki ze śnieżnobiałymi kafelkami, potem dwukolowy dywan (z lewej strony czerwony, z prawej granatowa wykładzina w jasne plamki). Scenografia autorstwa Małgorzaty Szczęśniak ma jeszcze jeden istotny element: po prawej stronie sceny widać przezroczystą, prostokątną „klatkę". Stanie się ona pomieszczeniem w domu, ale też m.in. miejscem ekspozycji wypchanych albatrosów. Te ptaki są symbolem wolności, niezależności, swobody – jednak jako eksponaty czy też zatrzymane w ruchu istoty możemy je oglądać za szybą. Nie można ich dotknąć, ani zobaczyć ich lotu. Możemy sobie go tylko wyobrazić i wierzyć w ich siłę przy pokonywaniu przestworzy.

Przezroczysta konstrukcja porusza się po specjalnych szynach, nie wydając żadnego dźwięku (zawsze mnie to zadziwia w scenografiach Szczęśniak – brak skrzypień itp. przy zmianach scenografii, a poruszają się z reguły spore konstrukcje!). To, co widzimy wewnątrz swoistego „akwarium" wkracza w życie bohaterów niepostrzeżenie. Jest to życie rodzinne, od którego nie można uciec, jeśli się już na nie zdecydowaliśmy. Mimo wszystko zawsze będzie częścią naszego codziennego funkcjonowania. Ale – w końcu przychodzi starość. Należy zacząć myśleć o niej poważnie, choć Costello (Ewa Dałkowska) próbuje spojrzeć na nią jako rzecz groteskową. Wychodzi z założenia, że człowiekowi starszemu wszystko wolno i chce olśnić członków rodziny złotą kreacją i peruką (kostiumy: Małgorzata Szczęśniak). Ale takie wymyślenie siebie jako modnej, przebojowej seniorki nie sprawdza się – dzieci i wnuki jej nie wierzą.

Jadwiga Jankowska-Cieślak to znów Costello, która jest zmęczona odbieraniem nagród, gościnnymi wykładami. Tu dochodzi do głosu wiek, który „nie bierze jeńców". Sytuację łagodzi trochę obecność jej syna (Bartosz Gelner), który stara się nią opiekować. Ale wyraźnie widać, że seniorka myśli raczej o przemijaniu, śmierci, odpoczynku, nawet czasem o wycofaniu się z życia (szczególnie publicznego). W spektaklu ważna jest też postać Małpy (Andrzej Chyra), która dla mnie jest powrotem do pierwotności, ale też do źródeł (idąc za teorią Darwina). Kiedy Magdalena Cielecka wykonuje „First six months of love" Michelle Gurevich, siedząc Małpie na kolanach: przypomina o tym, że najważniejsze są pierwsze wrażenia, które mijają. Można to rozumieć tak, jakby chciała powiedzieć, że niezależnie od wieku chciałoby się wrócić do szczęśliwych momentów, źródeł szczęścia i powtórzyć za wspomnianym Faustem: „Chwilo trwaj, jesteś piękna". Jednak może te najszczęśliwsze momenty muszą minąć, bo ich zatrzymanie oznaczałoby oddanie duszy diabłu... Ale – człowiek jednocześnie liczy na to, że nawet w późnym wieku ma szansę przeżyć coś naprawdę pięknego: uniesienie, którego najczęściej doświadcza się, będąc młodym. Jednak czy przeżycie czegoś jeszcze raz po raz pierwszy w ogóle jest możliwe?

„Elizabeth Costello. Siedem wykładów i pięć bajek z morałem" w reż. Krzysztofa Warlikowskiego to wielowątkowa opowieść o przemijaniu, śmierci, stracie, degradacji człowieka i środowiska naturalnego. Costello są wszędzie, mogą być każdym – to „everyman"/ „everywoman" w zależności od kontekstu i czasów. I choć wydawałoby się, że swego rodzaju radykalizm jest charakterystyczny dla konserwatywnego myślenia, to tutaj jest to rzecz o wierności sobie, swoim poglądom, ale nie oderwanym od świata i życia. Rozległe teatralne uniwersum Warlikowskiego nieustannie się rozszerza. Scena, w której babcia Costello (Ewa Dałkowska) opowiada wnukom bajkę o Paulu Raymencie (Mariusz Bonaszewski) ma kompozycję szkatułkową, bo w ten świat wkracza Andrzej Chyra jako kolejne wcielenie Elizabeth i przejmuje władzę nad opowiadaną historią.

Spektakl Warlikowskiego to także rozważania o tym, czy my jesteśmy postaciami i nas opisują, czy to jednak my kreujemy rzeczywistość? Co tak naprawdę wiemy o sobie? Czy oceniamy siebie nawzajem na podstawie tego, co widzimy? Czy urywków zdarzeń, usłyszanych słów? W scenie uroczystej kolacji stół ustawiony jest z lewej strony jako rama. Widzimy uczestników kolacji wyświetlonych na horyzoncie, filmowanych kamerą. Szeroki horyzont o ciepłej barwie drewna jest tłem do poetyckich, robiących wrażenie wideo i animacji (autorstwa Kamila Polaka), które błyskawicznie przenoszą akcję na zimną północ czy pasterskie łąki. Co zatem widzimy? Czy może znów jest to obraz, zmanipulowany przez sztuczną inteligencję, która coraz gwałtowniej wkracza w nasze życie? Gdzie w tym wszystkim są prawdziwe przeżycia i np. cierpienie zabijanych zwierząt ze względu na ludzi, którzy nie są wegetarianami? Czy beztroskie pogawędki elit prowadzą do jakichś realnych zmian?

Spektakl Warlikowskiego pokazuje siłę fikcji, literatury (sama tytułowa bohaterka jest przecież wymyślona przez pisarza, który na teatralnej scenie może się z nią spotkać: w roli J.M. Coetzeego – Mariusz Bonaszewski), opowieści i jej roli w umyśle słuchającego/ czytającego. Kreujemy rzeczywistość, ale nie możemy jednak wymyślić wszystkiego: przejmująca końcowa scena z Mają Komorowską jako Elizabeth Costello, która „chce zobaczyć, co jest po drugiej stronie" mówi jednocześnie o granicach poznania ludzkiego i rzeczy, które nie są dla nas dostępne. Nadal są w naszej świadomości tematy, które przekraczają wyobraźnię: z jednej strony jest to holokaust (ludzi i zwierząt) oraz wszelkie okrucieństwo, z drugiej – sfera pośmiertna, która dostępna jest jednorazowo i nieodwracalnie. Nie do wszystkiego da się wrócić, nie z każdego miejsca wrócić można. O wszystkim da się fantazjować, nie wszystko można (jeszcze?) zweryfikować.

Czy człowiek ma dostęp do kreacji absolutnej? Czy na pewno wszystko już wiemy, czy też nadal są rzeczy, które pozostają/ pozostaną tajemnicą? Czy Elizabeth Costello to tylko wykreowana postać? Patrzymy na świat – ale czy na pewno go widzimy? Co jest prawdą?

Warto wybrać się do Nowego Teatru na spektakl i zmierzyć się indywidualnie z tymi zagadnieniami, podanymi w pięknej oprawie wizualnej (reżyseria świateł: Felice Ross), muzycznej (muzyka: Paweł Mykietyn), ale przede wszystkim zagranej na światowym poziomie. Według mnie ten spektakl nie ma słabego punktu. Uniwersum Warlikowskiego wciąga i fascynuje.

Ale przekonajcie się, Państwo, sami czy dacie się porwać tej wielowątkowej, niezwykle mądrej, teatralnej opowieści, w której reżyser maluje obrazy, szkicuje sensy i pozostawia widza z wieloma pytaniami.

 

Joanna Marcinkowska
Dziennik Teatralny Zielona Góra
24 marca 2025

Książka tygodnia

Małe cnoty
Wydawnictwo Filtry w Warszawie
Natalia Ginzburg

Trailer tygodnia