Krewetki ubijane młotkiem do kotletów

"Szyc" - reż. Ana Nowicka - Teatr BARAKAH w Krakowie

Tak jednym zdaniem można określić mechanizm zastosowany przez Teatr Barakah przy realizacji spektaklu „Szyc" Hanocha Levina w reżyserii Any Nowickiej. Czemu „krewetki"? Bo autorzy czerpią z bardzo dobrej literatury, współpracują z choreografką Iwoną Olszowską, a muzykę skomponowała Renata Przemyk. Te wykwintne postaci użyte i wykorzystane na scenie zostały brutalnie potraktowane tytułowym młotkiem.

Docenić trzeba z pewnością sztukę i poruszany w nim problem, zwłaszcza kiedy spoglądamy na kontekst (miejsce) w którym zostaje wystawiony utwór. Kazimierz, bo tam mieści się stara siedziba Teatru Barakah (ul. Szewska) to centrum rozrywki ufundowane na żydowskiej tradycji. Figura Żyda została tu zamieniona w komercyjny produkt sprzedawany na każdym rogu ulicy. Natomiast w treści sztuki to żydowska rodzina Szyców staje się konsumentem wytwarzanych dóbr. Ta perspektywa od razu pokazuje, że cała sztuka opiera się na stereotypach i przedstawiona zostaje w groteskowy sposób.

„Szyc" to historia pazernej rodziny żydowskiej, która ma na wydaniu córkę – Szeprahci (Monika Kufel). Córka ma problemy ze znalezieniem kandydata, ale w końcu pojawia się zięć. Jego intencje są czysto materialne – pragnie się wzbogacić na transakcji małżeństwa, a ojciec jednak przystaje na żądania zięcia. I tu zaczyna się fala dalszych wydarzeń. Para postanawia pozbyć się ojca, ale wybucha wojna, która rozdziela losy małżonków. Ojciec powoli dogorywa – nie umiera jednak ostatecznie i w ostatniej scenie wszystko wraca do starego porządku; całą rodzinę nawiedza jedynie mąż Szeprahci – jego miejsce od tego momentu jest pod stołem.

Ta rodzajowa scenka – choć mocno korzysta ze stereotypów, ma na celu posłużyć za zwierciadło widzom. Powinniśmy się przejrzeć w postaciach, aby zauważyć błędy, które sami popełniamy. W tym celu ludzkie wady są teatralnie wyolbrzymione, a widz zasiada w zasadzie nie w teatrze, a w ciasnej piwnicy – gdzie aktorzy przechadzają się przed jego nosem. Ten kameralny układ ma na celu wywołać jeszcze większy emocjonalny wstrząs. Dlatego niezrozumiałe jest dlaczego aktorzy mówią przez mikroporty skoro są tak blisko. Z pewnością chodzi o podkreślenie musicalowego charakteru sztuki. Ten zbieg okoliczności jest dość dziwny w zestawieniu ze słowami reżyserki. W jednym z wywiadów tak powiedziała ona o sztuce: „Przez wulgaryzmy i groteskowe przedstawianie ludzkich wad, pokazuje ludzi takimi, jakimi są naprawdę, czyli bezwzględnie odartych z masek". W moim odczuciu na scenie nie dochodzi do zdarcia masek – mimo bliskiego kontaktu, częstych zwrotów do publiczności aktorzy od początku do końca pozostają w swoich maskach – brak tam próby złamania tej konwencji i wprowadzenia autentyczności w grze. Nawet w momencie, kiedy na scenie pojawiają się łzy, to jest to wyolbrzymione. Każdy aktor po szkole teatralnej wie, że podczas przedstawienia nie chodzi o to, że to aktor powinien płakać, tylko widz. W kontekście zachowania masek przez aktorów, kameralny nastrój zostaje nieuzasadniony, a zwroty do publiczności nie wywołują emocjonalnego wstrząsu – mają raczej miałki wpływ na odbiór spektaklu.

Muzyka Renaty Przemyk zostaje potraktowana zbyt dosłownie. I tu wychodzi kolejny błąd aktorskiego warsztatu. Już w pierwszym miesiącu szkoły teatralnej przyszły aktor dowiaduje się, że tautologia jest wręcz zabroniona w teatrze, albo potrzebuje mocnego uzasadnienia. Aktorzy Teatru Barakah chyba zapomnieli o tej zasadzie, bo większość tekstów z piosenek Renaty Przemyk jest przełożona wprost.

W kwestii układów choreograficznych ciężko mi jest ocenić ich wartość, bo zostały one wykonane niekompletnie i raczej prześmiewczo. Widzowi ciężko jest stwierdzić czy jest to wina choreografki, czy raczej słabego wykonania. Z pewnością trzeba docenić sam pomysł próby urozmaicenia spektaklu i w ten sposób nadania mu wielowymiarowości. Jeżeli jednak jest to ułomnie zaprezentowane, może warto z tego zrezygnować i nie kompromitować się. Wniosek z całego spektaklu jest jeden: Kiedy wybieramy się do restauracji na krewetki raczej wolimy zjeść je wykwintnie podane na ładnym talerzu, a nie zmiażdżone przez młotek do kotletów i podane na plastikowej zastawie.

Daria Kubisiak
Dziennik Teatralny Kraków
29 grudnia 2013

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia