Król, gwiazda i cykliści

49. Kaliskie Spotkania Teatralne - podsumowanie

Aktorzy grający w spektaklu "Rowerzyści" zebrali najwięcej nagród 49. Kaliskich Spotkań Teatralnych. Jednak Główne Nagrody Aktorskie przypadły znanym i sprawdzonym, by nie powiedzieć - faworytom: Jerzemu Treli [na zdjęciu] i Dorocie Kolak.

Uhonorowanie Jerzego Treli nie tylko nie dziwi, ale wydaje się oczywiste, może nawet aż za bardzo. Przed tygodniem pisałem o spektaklu krakowskiego Teatru Starego "Król umiera, czyli ceremonie" E. Ionesco w reżyserii Piotra Cieplaka, że wystawienie go w konkursie jest pewnego rodzaju nadużyciem; na scenie obok siebie pojawiają się Jerzy Trela, Anna Polony, Anna Dymna i Dorota Seida. Gdyby się dało, można by wstawić tam jeszcze Marlenę Dietrich, Rudolfa Valentino i Helenę Modrzejewską. Tylko jak by się to miało do całej reszty konkursowego peletonu? I jak się miało w przypadku krakowskiego "Króla"? Publiczność była usatysfakcjonowana, bo ona lubi gwiazdy dla nich samych i jest to jej dobre prawo. Dobrym prawem organizatorów jest sprowadzić takie przedstawienie do Kalisza i umieścić je w festiwalowym repertuarze. Tylko dlaczego w konkursie? Jest przecież rzeczą oczywistą, że nie ma mowy o równej konkurencji tam, gdzie w jednym spektaklu pojawia się plejada aktorów znanych od pokoleń, także z kina i telewizji, a w innych mamy do czynienia z ludźmi niemal anonimowymi, a w każdym razie mało znanymi, którzy dopiero usiłują wybić się na artystyczną niepodległość i utrwalić w ludzkiej pamięci. Król czy królowa sceny, nawet jeśli mają słaby dzień, a rola jest zaledwie poprawna, dostają punkty "za pochodzenie", a więc za samą twarz i nazwisko. Młody o wszystko musi walczyć od zera, za każdym razem od początku. Choć jest też przeciwny pogląd, który mówi, że tak właśnie być powinno. Młodzi powinni mierzyć się ze starymi, a starzy - czuć ich oddech na swoich plecach. Jedni i drudzy, przynajmniej w założeniu, mają równe szansę i może być tak, że uczeń przerośnie mistrza. Wysłuchuję takich teorii, przyjmuję je do wiadomości, ale mnie one nie przekonują. Niech każdy pozostanie przy swoim zdaniu. Mnie podobała się Maja Komorowska, która - choć jest gwiazdą, a może właśnie dlatego - zagrała poza konkursem. 

Główna nagroda za rolę żeńską dla Doroty Kolak jako Aleksandry del Lago, starzejącej się gwiazdy w "Słodkim ptaku młodości" Tennessee Williamsa w reżyserii Grzegorza Wiśniewskiego z gdańskiego Teatru Wybrzeże, to przypadek trochę podobny do krakowskiego, ale tylko w tym sensie, że mamy tu do czynienia także z artystką znaną. Wbrew temu, co głosi pofestiwalowa stugębna plotka, nie była to rola "znaczona", a nagroda nie wydaje się naciągana. Dorota Kolak na swój sukces rzetelnie zapracowała; nie tylko zresztą w Kaliszu - ten spektakl i ją w głównej roli żeńskiej już wcześniej doceniła publiczność Trójmiasta. 

Wracając jeszcze na chwilę do spektaklu krakowskiego, powiedzieć trzeba, że pod pewnymi względami był on symboliczny. Jego obsada, ale również koncepcja całości podporządkowana idei rozrachunku z przeszłością, nawiązaniom do dawnych ról, cytatom i intertekstualnym wycieczkom, to również swoiste requiem dla krakowskiego teatru i jego dawnej wielkości. Trochę też pożegnanie ze starym Krakowem jako arbitrem elegancji i wyznacznikiem nowych mód i prądów. Dziś historia tworzy się już gdzie indziej. Inni też aktorzy nadają ton krajowej czołówce. 

Tegoroczne jury było nad wyraz hojne dla ekipy występującej w "Rowerzystach" " Volkera Schmidta w reżyserii Anny Augustynowicz z Teatru im. S. Jaracza w Łodzi i Teatru Współczesnego w Szczecinie. Aktorzy występujący w tym spektaklu zgarnęli połowę wszystkich nagród. Dotyczy to Marcina Łuczaka jako Tomka, Arkadiusza Buszko jako Alberta, Agnieszki Wiedlochy jako Niny, Beaty Zygarlickie j jako Anny, a na dokładkę - całej obsady tego spektaklu za grę zespołową. To dobrze, że istnieje możliwość wyróżnienia dla całego zespołu, bo przecież nie każdy spektakl daje się oprzeć na popisach indywidualności. Na "Rowerzystów" złożyły się role dość minimalistyczne, jeśli chodzi o zakres środków aktorskiego wyrazu, cenna była za to konsekwentna gra całością - a więc zarówno aktorami, jak i wszystkimi pozostałymi elementami spektaklu. Jeszcze inaczej mówiąc, obok pracy aktorów osiągnięciem okazało się również dzieło reżysera, którego jury bezpośrednio nagrodzić nie mogło, ale nagrodziło za pośrednictwem aktorów. 

To stary dylemat kaliskiego festiwalu, który w założeniu dotyczyć miał jedynie sztuki aktorskiej i nagradzać aktorów. Ale to trochę tak, jakby z zupy jarzynowej nagradzać tylko marchew, bo umówiliśmy się, że będziemy dyskutować o niej, a o innych warzywach nie. Ten redukcjonistyczny zabieg nie mógł się powieść do końca i stad biorą się dodatkowe trudności przy ferowaniu wyroków. Czego wymownym przykładem w tym roku była "Elektra" Eurypidesa w reżyserii Natalii Korczakowsldej z Teatru im. CK. Norwida w Jeleniej Górze, dzieło przegadane, niezborne i nieprzekonujące. Co jednak mają z tym wspólnego aktorzy? Mimo łamańców Korczakowskiej, oni starali się wypaść jak najlepiej, a j urorom nie pozostało nic innego, jak wysiłki te dostrzec i wyróżnić. Stąd nagrody dla Lidii Schneider i Irminy Babińskiej (choć na KST bywa też odwrotnie - że spektakl jest dobry, choć aktorzy tacy sobie). 

Cieszy nagroda aktorska dla Michała Wierzbickiego z Teatru im. W. Bogusławskiego w Kaliszu. "Plaża" Petera Asmussena w reżyserii Rudolfa Zioło, w której wystąpił, w ogóle należała do mocniejszych punktów tegorocznego festiwalu, co przyznawali także jurorzy. Wierzbicki nie wierzył, że może odnieść sukces. Słyszałem, jak o tym mówił. Ale jest to uczciwa nagroda za uczciwą pracę, co jest istotne tym bardziej, że w przypadku Wierzbickiego dobrych ról było już kilka, a pochwał chyba nie za wiele. W cieniu, a więc bez nagród, pozostał gombrowiczowski "Ślub" w reżyserii Waldemara Zawodzińskiego z Teatru im. S. Jaracza w Łodzi i Szekspirowski "Kupiec wenecki" w reżyserii Gabriela Gietzky\'ego z Teatru Współczesnego we Wrocławiu. 

W latach poprzednich, gdy kaliskiemu teatrowi dyrektorowali Jan Nowara i Robert Czechowsld, kilka razy po zakończeniu KST przyszło mi donosić, że "Wrocław wziął prawie wszystko". Tego samego hasła używałem zresztą we Wrocławiu. Inna sprawa, że dotyczyło to Teatru Polskiego a nie Współczesnego, ale tym razem Wrocław nie wziął nic. I co z tego? Też nic. Taka sobie refleksja nad przemijaniem i zamiennością losu.

Robert Kordes
Zycie Kalisza
25 maja 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia