Królewicz potrzebny od zaraz

"Śnieżka i krasnoludki" - reż. Krzysztof Babicki - Teatr Miejski w Gdyni

Po raz kolejny (po "Amadeuszu"), choć z długą, wcześniejszą przerwą, Teatr Miejski w Gdyni pokazał, że jest w stanie przyciągnąć uwagę widza w każdym wieku i przygotować atrakcyjny spektakl.

Rzeczywistość w mediach i za oknem nie pozostawia złudzeń, że nadeszły ciężkie czasy i należałoby zająć w końcu jakieś wyraźne stanowisko. W sprawie nadchodzącej zimy, podobno mroźnej, zrobić można niewiele, w kwestii obalenia wladzy - już niekoniecznie. "Królowa śniegu" premierowana w Miejskim prawie dwa lata temu, zrealizowana według nowego klucza, gdzie scenografia, piosenki i wizualizacje mają miejsce szczególne, zapowiadała tylko, że decyzje, podejmowane w czasach trudnych i stresowych, wyjść mogą wszystkim na dobre. W tej sztuce jednak zła królowa żyła sobie dalej, a dzieci powróciły do swojego świata bogate w różne doświadczenia. Tym razem Teatr Miejski znalazł sposób na permamentne obalenie zła, czyli niepowracające. "Śnieżka i krasnoludki" to przykład nieco ludowego spojrzenia na triumf dobra, ale zło zostaje zdławione. Co łączy oba spektakle? "Koń trojański", czyli czterokołowy wehikuł wprowadzający postaci do "gry", dominacja wizualizacji oraz to, że nie są to bajki polityczne.

Od "czasów" "Amadeusza" w Teatrze Miejskim widzę, że zespół aktorski jest skonsolidowany i nastawiony partnersko. Wpływa to zasadniczo na jasność przekazu scenicznego. A przecież historia Śnieżki zawiła nie jest, jednak w związku z tym, że niemal wszyscy ją znają, podana musi być "smakowicie" i z pazurem. Głośne adaptacje filmowe wędrowały w interpretacjach w różne strony. Krzysztof Babicki pokazał baśń braci Grimm zgodnie z klasyczną, choć mało straszną, poprawnością. Wybrał wersję, w której macocha-wiedźma próbuje upilnować własny proces starzenia się i eliminuje konkurencję w wyborze najpiękniejszej (skądinąd do dziś jest to problem - głośno było znów ostatnio o sprawie Miss Polonia vs Miss Polski), jednak nie kończy ona na rozżarzonych węglach, jak pierwotnie wymyślili Grimmowie. Beata Buczek-Żarnecka nadała macosze powab i wdzięk a stały uśmiech na twarzy aktorki nie czynił z bohaterki wiedźmy okrutnej, co najwyżej wredną. Tytułowa Śnieżka konwencjonalnie reprezentowana była przez filigranową brunetkę, wręcz idealnie pasującą do Disneyowskiej wersji - wcięcie w talii Marty Kadłub zapewne sfrustrowało niejedną dziewczynę marzącą o idealnych proporcjach. Kadłub zagrała lekko, niekiedy popadała w zbyt formalną stylistykę, ale miałam wówczas wrażenie, że tę formę aktorka ogrywa. Idealnie pasujący do roli księcia, dzięki swojemu emploi oraz szelmowskiemu uśmiechowi, Szymon Sędrowski, nie zawiódł. Czarował, czarował, a potem zjechał na linie do ukochanej, a mówił o niej podczas tego zjeżdżania tyle, że nabrałam przekonania, iż idealny byłby również jako Roland, który, jak wiadomo, zanim umarł na polu walki, musiał sporo się nagadać. Dodam, że takie skojarzenie w trudnych czasach konfrontacji chrześcijańsko-muzułmańskich, znajduje usprawiedliwienie.

Leśne zwierzęta i krasnale komponowały się poprawnie w spektaklu, choć zabrakło szaleńczej energii. Na wyróżnienie zasługuje na pewno Rafał Kowal, którego hiphopowy Nieśmiałek śmieszny był/trzymał rym/i miał styl. Na duże wyróżnienie zasługuje również Elżbieta Mrozińska jako twarz Lustra i potem czarownica. Nie tylko dzięki charakteryzacji pokazała zgrzybiałą starość kąśliwej i złośliwej baby, która zasadniczo wpływała na przebieg wypadków. Skupiła uwagę również dlatego, że stała się posiadaczką GPSu prowadzącego ją do siedliska Śnieżki i krasnoludków, choć po drodze "marnowała" czas na zaczepki i prowokacyjne gesty wobec widzów, jak to czarownica. Można śmiało powiedzieć, że Mrozińska swoje role dopieściła. Urzekła mnie również Małgorzata Talarczyk w roli barwnej czarodziejki.

Barwne kostiumy przygotowane przez Sławomira Smolorza, ale nader wszystko wizualizacje, nadały przedstawieniu ciekawe walory. Niektórzy aktorzy mieli klasyczne kostiumy, to znaczy takie, które w bajkach zazwyczaj są oczekiwane/tolerowane. Niektórzy jednak, jak biały Zając (Mariusza Żarneckiego) pomieścił w sobie "ogrodnika" w butach clowna, a Książę ubrany był jak współczesny globtroter przygotowany na każdą okoliczność. Projekcje wideo Dawida Kozłowskiego zastąpiły elementy scenograficzne, ożywiając przestrzeń prostymi zabiegami, co pozwalało na szybką zmianę czasoprzestrzeni. Szczególne wyróżnienie należy się za projekcję "mirrorową".

Jedyne zastrzeżenia budzi we mnie muzyka. Kilka utworów było zwyczajnie za długich, trąciło na tym tempo bajki, ale także czytelność całości. Piosenki były mało śpiewne, choć widać było koronkową pracę kompozytora nad strukturą. Niestety, piosenki, z wyjątkiem jednej, "nie wpadały w ucho". Dziwi mnie to tym bardziej, że duet Grażyna Lutosławska i Janusz Grzywacz pracowali również nad kompozycjami w "Królowej śniegu", gdzie z kolei prawie wszystkie piosenki budowały ciekawe klimaty.
Reakcja dziecięcej publiczności, przedszkolnej i wczesnoszkolnej, jak zwykle była bezcenna. Dzieci głośno przeżywały, chętnie nawiązywały kontakt z aktorami i podpowiadały postaciom, co i jak. Przecież trzeba ratować królewnę! A Teatr Miejski może być spokojny o ocenę i frekwencję.

Katarzyna Wysocka
Gazeta Świętojańska
14 grudnia 2015

Książka tygodnia

Ziemia Ulro. Przemowa Olga Tokarczuk
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
Czesław Miłosz

Trailer tygodnia