Kryminał na osiem kobiet

„Osiem kobiet" - reż. Mieszko Syc - Teatr Bakałarz w Krakowie - premiera 21 marca 2019

Niedawno krakowska publiczność miała do czynienia z ciekawą sytuacją: jeden z bardziej wyróżniających się aktorów Teatru Bakałarz stanął po tej drugiej stronie. Mieszko Syc wyreżyserował swój pierwszy spektakl pt. „Osiem kobiet". Pracował z ośmioma silnymi indywidualnościami – i z tym zadaniem poradził sobie doskonale.

Kiedy rozmawiałam krótko z reżyserem po spektaklu, stwierdził, że do tej pory w spektaklach Bakałarza dziewczyny miały mimo wszystko mniej do grania. Chodziło o to, żeby wykorzystać tkwiący w nich niewątpliwy potencjał. W ten sposób powstał dwugodzinny spektakl, od którego nie można oderwać wzroku. Tytułowe osiem kobiet spotyka się w rodzinnym domu na święta. Nagle okazuje się, że pan domu jest martwy – i tu zaczyna się właściwa opowieść.

Kobiety łączą więzy rodzinne, ale można odnieść wrażenie, że nawet te, które obcują ze sobą na co dzień są od siebie bardzo daleko. Akcja rozgrywa się w jadalni (czy też pokoju gościnnym), w którym kumulują się i nakładają na siebie różne emocje: od nienawiści przez opiekuńczość aż do podejrzliwości i szczerego zdumienia. Pomieszczenie umeblowane jest w nieco staroświeckim stylu. Kiedy wchodzimy na widownię – dwie służące rozkładają na stołach koronkowe obrusy, na kanapie ścielą koc. Scenograficznie spektakl jest przemyślany, ponieważ mimo pełnego umeblowania (kanapa, mały stolik, duży stół, krzesła i szafka) wszystkie, nawet najdrobniejsze rekwizyty zostają wykorzystane. Reszty domu nie zobaczymy – tu wkracza wyobraźnia widza, który musi jej oczami zobaczyć pokój pana domu czy podwórze.

Na scenie mamy też prawdziwe jedzenie (słodki poczęstunek, zaserwowany gościom: ciastka, czekolada, ciasto). Niby wszystko jest normalne, a jednak cały czas „skręca" w stronę groteski. Kostiumy aktorek są nieco przerysowane, ale idealnie wpisują się w klimat spektaklu. Futra, sukienki, kolorowe bluzki, a do tego wyrazisty makijaż – każda z bohaterek kryje się trochę pod maską. Jednak ta ochrona okazuje się niewystarczająca i w obliczu zbrodni kobiety muszą odkryć swoje sekrety, które (jak się okazuje) często były w tym domu jedynie tajemnicą Poliszynela.

W tym „idealnym", wysprzątanym domu, w którym goście podejmowani są poczęstunkiem i pojeni kawą, dochodzi do zgrzytów. Tutaj w swoistym tłumie nie zginie już nawet babcia (Kinga Sobieszczańska), która nie stroni od alkoholu, choć stara się to robić dyskretnie. Matka (Dominika Frandlucha) ma nieodpartą chęć zostawić męża i uciec z kochankiem, ale okoliczności wyraźnie temu nie sprzyjają. Jest ostatecznie odpowiedzialna za wychowanie dwóch córek, z której jedna dorasta (Kornelia Niziołek), a druga studiuje w innym kraju (Aneta Małyska). Poza tym otaczają ją dwie służące (Aurora Lipartowska i Agnieszka Gola), które mają o tym domu swoje zdanie. Jest też podsłuchująca wszystkich krewna, wiecznie walcząca ze swoimi „chorobami" (Weronika Dzierwa). Na domiar złego zjawia się jeszcze demoniczna siostra nieżyjącego pana domu (Olena Sydorak).

Debiut reżyserski Mieszka Syca ogląda się jak dobry film. Od początku do końca trzyma w napięciu i jest znakomicie zagrany. Aktorki są zjawiskowe, a każda z nich kreuje na scenie niezwykle wyrazistą postać. Poza tym forma spektaklu jest taka, że po dłuższej scenie, zakończonej szokującą puentą następuje zatrzymanie z efektem dźwiękowym niemal jak w filmie niemym. Na chwile postaci zastygają i zwracają zdumione twarze w stronę widowni. Mimo, że ten efekt przewija się przez cały spektakl – za każdym razem śmieszy i nieco rozładowuje napięcie. Przy niektórych dialogach pojawiają się też dźwięki znane z teleturnieju „Jeden z dziesięciu", oznaczające dobrą lub złą odpowiedź, co również wywołuje salwy śmiechu.

„Osiem kobiet" w wykonaniu żeńskiej części Teatru Bakałarz to spektakl w tym samym niemal stopniu śmieszny co straszny. Ostatecznie jest to kryminał i wcale nie dowiadujemy się przyjemnych rzeczy, jednak wymyślone jest to w taki sposób, żeby grozę sytuacji równoważył jej komizm. Kilka lat temu w Starym Teatrze Iwan Wyrypajew wystawił genialne „Iluzje". Spektakl opierał się na historii, opowiadanej przez czwórkę bohaterów – do fragmentu poprzednika każdy dodawał swój lub po prostu opowiadał swoją wersję wydarzeń. Każda kolejna wypowiedź rzucała zupełnie nowe światło na (pozornie) znaną nam już sytuację. W „Ośmiu kobietach" jest podobnie – kolejne dialogi bohaterek zupełnie zmieniają nie tylko spojrzenie na konkretną postać, ale też obraz całości przechodzi metamorfozę w bardzo krótkim czasie. Mieszczański dom błyskawicznie nabiera cech demonicznych jak tytułowy „Portret Doriana Graya" z powieści Oskara Wilde'a, a kryminalna intryga wypacza tradycyjne postrzeganie rodzinnych świąt.

Sycowi udało się zapanować nad nieokiełznanym kobiecym żywiołem i (we współpracy z Pawłem Budzińskim) stworzyć przekonującą i misternie skonstruowaną sceniczną opowieść. Młode aktorki wytworzyły na scenie niesamowitą energię, którą emanowały w stronę widzów. To jest teatr, który ma siłę i który ogląda się z przyjemnością.

Joanna Marcinkowska
Dziennik Teatralny Kraków
28 marca 2019
Portrety
Mieszko Syc

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia