Kryminał Warlikowskiego

Wykorzystując antyczny mit, polski reżyser pokazał Belgom zaskakujący, gorzki obraz współczesnego świata.
To trzecie po premierze przedstawienie, a na widowni Theatre La Monnaie ani jednego wolnego miejsca. Wiadomo już, że „Medea” Luigi Cherubiniego w inscenizacji Krzysztofa Warlikowskiego zyskała zainteresowanie publiczności i dobre recenzje, choć Erna Metdepenninghen – czołowa postać belgijskiej krytyki muzycznej – którą spotkałem poprzedniego wieczoru na recitalu w La Monnaie, zapytała mnie na przywitanie: dlaczego wy, Polacy, do wszystkiego musicie mieszać waszego papieża? Jana Pawła II, co prawda, w przedstawieniu nie było, ale religia oraz potęga katolickiego obrządku odgrywa tu istotną rolę. Z czasów antycznych akcję „Medei” Krzysztof Warlikowski przeniósł bowiem w swe ulubione lata 60. poprzedniego stulecia. Potrzebne mu to było, by dodać spektaklowi atmosfery klasycznego kryminału. Kiedy Medea pojawia się po raz pierwszy w czarnej obcisłej sukience, w szpilkach i z natapirowanym kokiem, wygląda jak hollywoodzka gwiazda filmowa. Medeę z Jazonem łączy mroczna tajemnica, liczy więc, że on nie opuści jej dla innej. Gdy dostrzeże, że jest w błędzie, rozpocznie walkę na życie i śmierć – rywalki i synów, których ma z Jazonem. W tej konwencji operowego thrillera Warlikowski pokazuje przede wszystkim dzisiejszy świat, w którym zapominamy o powinnościach wobec innych, łatwo przysięgamy przed Bogiem, ale nie uznajemy tych przyrzeczeń za wiążące. Taki jest bogaty Kreon i jego świat, w nim właśnie Jazon znajduje nową ukochaną. I przeciw niemu zbuntuje się Medea. Dlatego mimo wszystko wzbudza naszą sympatię, choć scena, w której po zbrodni spokojnie składa i chowa do szuflady zakrwawione ubrania synów, należy do najbardziej przejmujących. Ten spektakl uwspółcześnia antyczny mit, a także ożywia operę napisaną u schyłku XVIII wieku. Luigi Cherubini umiał tworzyć dobrą muzykę, ale był wierny regułom klasycyzmu i ludzkie emocje wciskał w gorset stosownej formy. Krzysztof Warlikowski potrafił je z niego uwolnić, uczynić bliskie nam. „Medea” w Theatre La Monnaie nie jest zrobiona wbrew muzyce, szanuje jej dostojny ton, a mimo to spektakl aż kipi emocjami. To prawda, że Krzysztof Warlikowski pomógł sobie, dopisując nowe mówione dialogi. Ale też jest chyba najlepszym dziś reżyserem w europejskim teatrze, który tak precyzyjnie umie prowadzić śpiewaków. Z mieszanki operowej konwencji z pewną nadekspresyjnością, zaczerpniętą choćby z dramaturgii tzw. brutalistów, powstała nowa aktorska jakość, specjalność Krzysztofa Warlikowskiego. Kiedy zaś ma do dyspozycji taką artystkę jak Niemka Nadja Michael, która rozumie, czego oczekuje od niej reżyser, widz obcuje z prawdziwą kreacją. I potrafi wybaczyć śpiewaczce obdarzonej potężnym, nośnym głosem, że brakuje jej subtelności wokalnej, bo ważniejsza staje się prawda przekazywanych uczuć. Nadja Michael zdominowała przedstawienie, bo też „Medea” jest operą jednej roli, mimo że godnym jej rywalem był Kurt Streit jako Jazon, a Ekaterina Gubanova pięknie zaśpiewała słynną arię opiekunki Néris. Muzycznie jednak drugim bohaterem tego przedstawienia jest dyrygent Christophe Rousset. W muzyce „Medei” odnalazł gniew i pasję godną Beethovena, który zresztą niezwykle cenił Cherubiniego. Następny będzie „Król Roger” „Medea” Cherubiniego w Theatre La Monnaie w Brukseli to już trzecia w tym sezonie inscenizacja Krzysztofa Warlikowskiego zrealizowana dla najważniejszych teatrów w Europie. W październiku 2007 r. wystawił „Eugeniusza Oniegina” w Staatsoper w Monachium, a w marcu tego roku – „Parsifala” Wagnera w paryskiej Opera Bastille. Teraz w Paryżu przygotuje wznowienie swej wersji „Ifigenii na Taurydzie” Glucka. Najważniejszym przedsięwzięciem przyszłego sezonu będzie premiera „Króla Rogera” Karola Szymanowskiego w Opera Bastille (czerwiec 2009). W rolach głównych: Mariusz Kwiecień i Olga Pasiecznik.
Jacek Marczyński
Rzeczpospolita
24 kwietnia 2008

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...